Głównym punktem tegorocznych obchodów w naszej diecezji była Msza św., sprawowana przez bp. Andrzeja Suskiego w toruńskim hospicjum „|wiatło”. Koncelebransami byli diecezjalny
duszpasterz służby zdrowia - ks. Jan Ropel oraz proboszcz parafii św. Józefa - o. Bogdan Bańdur. Nad przebiegiem uroczystości czuwał jej główny organizator, o. Benedykt Mądrzejewski, kapelan
hospicjum oraz Szpitala Wojewódzkiego na Bielanach. Na nabożeństwo oprócz chorych przybyli pracownicy hospicjum z dyrektor Jadwigą Mirończuk, wolontariusze, a także liczni wierni
z zewnątrz. W maleńkiej kaplicy zmieścili się tylko nieliczni jego uczestnicy, reszta musiała zadowolić się miejscami na przyległym korytarzu.
Hospicjum to miejsce szczególne. Tutaj zdrowi mają pochylać się nad człowiekiem nieuleczalnie chorym, stojącym u progu śmierci z taką miłością, że nie traci on nic ze swej
godności, nie czuje się intruzem, a jego cierpień nie pogłębia poczucie osamotnienia. Witając wszystkich, Biskup Andrzej podkreślił, że szczególny charakter hospicjum podkreśla sama nazwa tej
instytucji, wywodząca się od łacińskiego wyrazu hospes, czyli gość, przyjaciel. Ksiądz Biskup przekazał dyrektor Jadwidze Mirończuk różaniec otrzymany trzy tygodnie wcześniej od Ojca Świętego, wyrażając
przy tym życzenie, by dar ten, będący znakiem jedności Papieża z chorymi, znalazł swoje miejsce w kaplicy i był odmawiany przez chorych.
Swoją homilię Biskup toruński poświęcił przede wszystkim problemowi miłości, wyrażającej się w służbie drugiemu człowiekowi. „Przypatrujemy się Maryi, która towarzyszy Jezusowi w Drodze
Krzyżowej - powiedział. - Obok krzyża Jezusa stała Jego Matka. Stała, a więc, zauważmy, mimo że złamana bólem, nie słaniała się, nie omdlewała. Wiedziała, że musi w tej
godzinie okazać męstwo, by podtrzymać na duchu swego umęczonego, umierającego, opuszczonego Syna. A o czym myślała w najcięższej godzinie swego życia? Zapewne rozpamiętywała
całe życie Jezusa, a szczególnie te wydarzenia, które w jakiś sposób zapowiadały i uzasadniały to, na co teraz patrzyła. Być może Maryi przypomniały się i te
słowa Jezusa: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24).
Aby jednak wydać ów stokrotny plon, trzeba coś stracić. Taka, odwrotna od kalkulacji świata, jest logika nauki Jezusa. Miłość ofiarą się mierzy. Im większa miłość, tym większa ofiara, poświęcenie,
niekiedy aż do całkowitego wyniszczenia siebie. Taką poprzeczkę Jezus postawił sobie i nam - swoim uczniom. Aby zyskać coś wielkiego, trwałego, trzeba coś stracić, przewartościować. Trzeba
wychodzić z podwórka własnych interesów i przyjemności, by tworzyć więzi miłości z bliźnimi. Bowiem tylko miłość zabierzemy ze sobą na drugi brzeg życia. Wszystko
inne zostawimy tutaj. Przeminie wiara, gdyż kiedy zobaczymy Boga twarzą w twarz, nie trzeba już będzie w Niego wierzyć. Przeminie nadzieja, bo wypełnią się Boże obietnice. Pozostanie
tylko miłość; ona jest największą wartością.
Miłość, która nie szuka poklasku, nie szuka swego, ma zawsze naturę światła - zauważył Biskup Andrzej. - Człowiek, zapalony tym światłem staje się inny. Inne staje się jego myślenie i wartościowanie.
Wszystko widzi inaczej, w blasku miłości. Jest tak rozjaśniony, że potrafi dotknąć sensu cierpienia.
Czuwanie lekarza, pielęgniarki, wolontariusza przy łóżku chorego - czyż nie są to właśnie te ziarna, które w sobie obumierają, by dawać siebie innym, i to w najtrudniejszych
chwilach ich życia? Czy ci ludzie nie udowadniają swoim postępowaniem, że stwierdzenie: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” to czysta prawda? Wśród ideowej
pustki tego świata idą drogą trudną, ale w sposób pewny wiodącą ich ku poczuciu spełnienia.
W duchu solidarności z chorymi zanosimy dzisiaj z nimi i za nich modlitwy do Pana Boga - powiedział Biskup Andrzej. - Upraszamy oczywiście łaskę
zdrowia - ale również i łaskę męstwa w chorobie oraz dar rozumienia, że każdy ich krzyż, a więc to wszystko, co jakimś ciężarem kładzie się na ich barki, jest prawdziwym
uczestnictwem w życiu samego Chrystusa. Ból pozostaje, cierpienie jest nadal, ale znika to, co najbardziej przeraża i odraża: bezsens. Jeśli chory ma świadomość, że jego cierpienie
czemuś służy, gdy włącza je w ofiarę Jezusa za zbawienie całego świata, wówczas nabiera ono szczególnej wartości.
Podczas Mszy św. licznym wiernym został udzielony sakrament chorych. „Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha świętego.
Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i podźwignie” - poprzez te słowa i towarzyszący im gest namaszczenia dłoni i czoła Bóg wniósł do ludzkich
serc swoją łaskę.
Po nabożeństwie wszyscy uczestnicy zostali zaproszeni na spotkanie przy kawie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu