Kiedy kompozytor doczeka się książkowej publikacji, w dodatku liczącej ponad 650 stron, odnoszącej się do jego twórczości, to dzieje się tak zazwyczaj po jego śmierci. Potomni dokonują analizy, podziału na okresy twórcze, wgryzają się w kolejne pozycje w dorobku artysty i opatrują je własnym komentarzem. A tu taka niespodzianka. Nie dość, że bohater opisywanej tutaj książki cieszy się świetnym zdrowiem, to artystycznie – jak sądzę – nawet nie osiągnął połowy opusu swojej twórczości.
Pierwsza monografia twórczości religijnej popularnego i wielokrotnie nagradzanego polskiego kompozytora średniego pokolenia Pawła Łukaszewskiego (rocznik 1968), pióra Renaty Borowieckiej, to znakomite ukazanie osoby kompozytora z perspektywy jego zakorzenienia w kulturze opartej na chrześcijańskiej tradycji. „Twórczość Religijna Pawła Łukaszewskiego. Muzyka jako wyraz zmysłu wiary artysty”, bo tak brzmi pełny tytuł książki, to również ujęcie tej sztuki w kontekście relacji słowa i dźwięku, a także stylu i funkcji. Znamiennie brzmią tutaj słowa Łukaszewskiego zamieszczone na okładce: „Pisząc muzykę religijną staram się, aby była ona nie tyle religijna, co sakralna, aby dotykała problemów większych niż sam religijny tekst. Nurtują mnie od dawna pytania związane z głębią przekazu muzycznego oraz wytyczeniem drogi poszukiwań, które mogą prowadzić do sacrum. Wydaje mi się, że chociaż technika kompozytorska jest czynnikiem niezbędnym w każdym akcie twórczym, to stanowi ona tylko narzędzie, nie zaś cel sam w sobie. Uważam, że cel, jakim jest sacrum, zaczyna się właśnie tam, gdzie kończą się problemy warsztatu kompozytorskiego. Moje utwory są odzwierciedleniem mojej osobowości i formacji, którą przeszedłem”.
Czym zatem jest sama książka, tak wspaniale dopełniona licznymi przykładami nutowymi i fotografiami? Moim zdaniem, to znakomicie przygotowany przez Renatę Borowiecką klucz do wejścia w głąb dorobku Łukaszewskiego. Każdy, komu nieobca jest twórczość kompozytora, ma swój ogląd jego dorobku. Każdy odbiera tę muzykę we własny sposób, odnajduje piękno takim, jakim jego percepcja czyni to możliwe, ale odczytanie zawartego w niej sacrum to również kwestia indywidualnego dotarcia do głębi tej muzyki. I przyznam, dla mnie pozycja Borowieckiej okazała się czymś, co czasami określa się mianem zaczynu budzącego ferment. Niejako potrząsnęła mną, aby ponownie zmusić mnie do zastanowienia, czy aby moje spojrzenie na tę muzykę nie jest zbyt powierzchowne. Mój nieodżałowany mentor, zmarły w 2005 r. kompozytor Marian Gordiejuk, powiedział kiedyś w czasie „Warszawskiej Jesieni”, że utwór jest tym lepszy, im mniej da się o nim napisać w festiwalowym programie. A może właściwsze byłoby: „trzeba o nim napisać”? Bo muzyka, ta płynąca z serca, adresowana wprost do ludzkich serc, nie wymaga arbitra w postaci wersów opisu. U Łukaszewskiego frazy płyną prosto z wiary, są jak modlitwa. A czy modlitwa wymaga adwokata? Stąd znakomitą książkę, do której pewnie będę wracać po wielekroć, czynię pewnym drogowskazem, nie tyle ukierunkowującym tok naszego myślenia, ile ukazującym inne spojrzenie na muzyczną materię. Słowo prowadzi nas przez frazy, partytury, osadza w kontekście tekstów liturgii, psalmów, umiejscawia w pewnych ważnych ramach. Dlatego gratuluję autorce, chyląc czoło przed jej tytaniczną pracą i kompetencją, a bohaterowi tego pisania życzę kolejnych tomów. Ot, niechby ten z czasem zyskał dopisek: „okres wczesny”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu