Reklama

Świąteczne opowiadanie o Fryderyku Chopinie

Błękitny podarunek

Niedziela Ogólnopolska 51/2008, str. 42-43


Rys. Aleksandra Polewska

<br>Rys. Aleksandra Polewska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Cały zasypany śniegiem Wiedeń tonął w srebrzystych dźwiękach dzwoneczków. Zdobiły one końskie uzdy, rzucały złociste refleksy wprost z miejskich dorożek i pobrzękiwały na drzwiach sklepów, sklepików oraz kawiarenek. Maleńkie mosiężne dzwoneczki, związane ciasno czerwoną atłasową wstążką, witały swą sopranową słodyczą gości kafejki mieszczącej się nieopodal katedry. Jednym z nich był młodzieniec o orlim nosie i bujnych włosach koloru orzechów laskowych. Ich bujne fale zdawały się wciąż poruszać w rytm jakiejś tajemniczej, niespokojnej i niesłyszalnej dla nikogo muzyki. A wielkie oczy, na które wciąż opadały nieposłuszną smugą, lśniły jak dwa płomienie gniewu. Młodzieniec trzymał w dłoni zgnieciony list, którego napisana atramentem treść nieco rozlała się po papierze na skutek spotkania z kilkoma śnieżnymi płatkami.
- Witaj, Fryderyku! - powitał go Otto, młody właściciel kawiarenki. Fryderyk bywał jego gościem prawie codziennie, więc zdążyli się już nieco zaprzyjaźnić. - To samo, co zawsze? Strudel z jabłkami i kawa po wiedeńsku? - bardziej zapytał, niż stwierdził.
Ale towarzyski zazwyczaj Fryderyk nie miał najwyraźniej ochoty na miejscowy smakołyk, choć jego kuszący zapach rozpływał się po wnętrzu. Z okazji Adwentu zresztą pachniał jeszcze piękniej. Był bowiem przyprawiony cynamonem.
- Sami sobie jedzcie wasze strudle! - warknął niezbyt grzecznie, patrząc na przyjaciela. - I pijcie wiedeńską kawę! - dorzucił, siadając przy barze.
- Przecież kawę po wiedeńsku wymyślił Polak, więc co ci się w niej nie podoba? - dziwił się Otto. Próbował nieco rozchmurzyć swojego polskiego gościa, ale wyglądało na to, że nic z tego nie wyjdzie.
- Dostałem list od ojca - powiedział smutno Fryderyk. - Kategorycznie zabronił mi wracać na święta do Polski. A ja nie wyobrażam sobie spędzać świąt tutaj!
- Dlaczego ci zabronił? - zapytał Otto i zanurzył w filiżance kawy łyżeczkę miodu.
- W ostatnich dniach listopada wybuchło w Polsce powstanie przeciw Rosjanom, w tej chwili jest tam bardzo niebezpiecznie, a ojciec wie, że jeśli wrócę, natychmiast przyłączę się do walczących.
Tutaj muszę niektórym wyjaśnić, że w dniu, kiedy Fryderyk rozmawiał z Ottonem, Polski nie było na mapach Europy. Kilkadziesiąt lat wcześniej bowiem sąsiadujące z nią Prusy, Rosja i Austria postanowiły podzielić nasz kraj na trzy części i wziąć sobie po jednej. Polacy jednak nie zamierzali tego stanu rzeczy akceptować i przez 123 lata dzielnie walczyli o niepodległość.
- Fryderyku - mówił spokojnie Otto, dolewając do miodowej kawy odrobinę mleka - spójrz za okno. Święta w Wiedniu są takie piękne! Doprawdy nie wiem, czym się przejmujesz. Poza tym twój ojciec ma rację. Masz dwadzieścia lat i wielki talent muzyczny. Byłbyś głupcem, gdybyś zmarnował taki dar.
- Ojciec napisał, że będąc za granicą, też mogę walczyć o Polskę. Ale ja nie mam pojęcia, jak on sobie to wyobraża!
Otto podsunął przyjacielowi porcelanowy talerzyk z kawałkiem strudla.
- Zjedz, a zobaczysz wszystko w innym świetle - powiedział i poszedł obsługiwać pozostałych klientów.
Fryderyk nie wyobrażał sobie nigdy, że przyjdzie mu spędzać Wigilię bez rodziny, bez polskich przysmaków, polskich kolęd, Pasterki i ośnieżonych wierzb płaczących za oknem. Tak się cieszył na powrót do domu. Spakował kufry podróżne, kupił świąteczne prezenty dla wszystkich swoich bliskich i nagle na dzień przed wyjazdem dostał ten straszny list. Nie rozumiał, jak ojciec mógł powstrzymywać go przed powrotem? Przecież on sam w młodości dla Polski porzucił swoją ojczyznę - Francję. Przybył nad Wisłę razem ze swym polskim przyjacielem, zakochał się w pięknej pannie Krzyżanowskiej i osiadł w Żelazowej Woli. A kiedy rodził się Fryderyk, grał mu na skrzypcach. Odtąd mówiło się, że pierwszą rzeczą, z jaką zetknął się malutki synek Mikołaja Chopina, była muzyka, i że to spotkanie naznaczyło chłopca na całe życie. Mama Fryderyka zaś uwielbiała grać na fortepianie, nikogo więc specjalnie nie dziwiło, że jej jedyny syn w wieku pięciu lat bez trudu grywał z nią na cztery ręce. Gdy jednak w wieku lat sześciu skomponował utwór, który wykonywał odtąd miejscowy organista w kościele w czasie uroczystych nabożeństw, wszyscy zaczęli mówić, że mały Chopin jest wybrańcem Boga. Teraz siedział w wiedeńskiej kafejce i myślał o tym, że oddałby z chęcią swoje wybranie, swój talent, za święta z rodzicami i siostrami w Polsce. Nim dopił wiedeńską kawę, Otto zapytał go, czy nie zechciałby spędzić Wigilii z jego rodziną. Fryderyk był mu naturalnie wdzięczny, ale wiedział, że swą przyprawioną tęsknotą smutną miną tylko popsuje im radość Bożego Narodzenia. Podziękował, zapłacił i wyszedł. Miał nadzieję, że uda mu się przespać całe święta. I być może wtedy, choćby we śnie, spędzi je szczęśliwy w gronie najbliższych...

Dzień 24 grudnia nadszedł bardzo szybko. I co gorsza, Fryderyka męczyła już od kilku dni bezsenność, więc jego plan o długim gwiazdkowym śnie nie miał najmniejszych szans na powodzenie. Wiedeńczycy biegali po ulicach miasta podekscytowani i zaróżowieni od mrozu. Rozmawiali o pieczonych gęsiach, grzanym winie i nosili pod pachami wielkie pachnące choinki. A gdy niebo nad Wiedniem zaczęło ciemnieć, ulice dość szybko opustoszały. Fryderyk snuł się wzdłuż kamienic, za których oknami migotały świece, rozbłyskiwały salwy śmiechu, a z uchylonych okien wymykał się dyskretnie zapach gwiazdkowych ciast. Jedynym miejscem w mieście, które nie było domem i w którym jeszcze coś się działo, była katedra. Kończyła się w niej właśnie próba chóru, który miał swym wspaniałym śpiewem uświetnić Pasterkę. Fryderyk postanowił wejść do środka i posłuchać przygotowujących się wiedeńskich chórzystów. Jednak gdy zajął miejsce w ławce, dyrygent oznajmił śpiewakom, że są już wolni. - Do zobaczenia na Pasterce - dorzucił i życzył wszystkim wesołych świąt. Fryderyk westchnął ciężko na te słowa. Wesołych świąt! Dobre sobie! Przecież właśnie rozpoczęły się najsmutniejsze święta w jego życiu. Gdy kroki opuszczających katedrę chórzystów ucichły, Fryderyk ukląkł i tak po prostu zaczął mówić do Boga:
- Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj na Boże Narodzenie? Dotąd nie wiedziałem, że tak radosne święta mogą być tak rozpaczliwie smutne. Podwójnie smutne zresztą, bo nie dość, że z dala od tych, których kocham, to także z dala od Polski, nad którą znów rozszalała się powstańcza burza. A ja nie mogę w żaden sposób jej pomóc! Jak mam jej pomóc, będąc tutaj? Jak? Jestem tu całkiem bezsilny, bezbronny, podobnie jak Twój Syn w Betlejem…!
- Nie jesteś bezbronny - Fryderyk usłyszał nagle obok siebie dźwięczny głos. I co ciekawe, głos ten mówił po niemiecku, a on modlił się po polsku. Obok niego klęczała w ławce urocza, bardzo młoda kobieta. Trzymała w zmarzniętych dłoniach teczkę z nutami. Chórzystka - pomyślał, a ona powtórzyła, tyle że dobitniej:
- Nie jesteś bezbronny, Fryderyku!
- Skąd znasz moje imię? - Fryderyk zupełnie osłupiał.
- Słyszałam twój koncert w filharmonii.
- Naprawdę?
- Tak. Przepięknie grasz. I dlatego nie jesteś bezbronny. Twoją bronią jest muzyka, Fryderyku. Nie potrzebujesz innej broni, by walczyć o Polskę - uśmiechała się promiennie. Uśmiechała się tak, jakby znała jego przyszłość. I jakby przenikała jego myśli i uczucia.
- Ale ja tak tęsknię za Polską, zwłaszcza dzisiaj - westchnął, patrząc w jej piękne, błękitne oczy.
- Wiem, jednak wbrew temu, co myślisz, bardziej przysłużysz się Polsce, będąc poza jej granicami właśnie.
- Co takiego?! - zawołał z oburzeniem młodziutki Chopin. - A dlaczego niby?
- Bo twoja muzyka opowiada o Polsce, Fryderyku, i w dodatku opowiada o niej piękniej niż ktokolwiek dotąd. I językiem, który będzie rozumiany zarówno w Wiedniu, w Paryżu, jak i w Rzymie. Wszędzie po prostu. Gdziekolwiek ludzie będą jej słuchać, w jakiejkolwiek filharmonii Europy muzycy będą ją wykonywać, zawsze będą myśleć o Polsce, Fryderyku. I zawsze będą myśleć o niej z miłością. Twoja muzyka uczyni twoją ojczyznę nieśmiertelną - powiedziała na koniec z tajemniczym uśmiechem i dodała, że musi już biec.
- Zaczekaj jeszcze chwilę - poprosił Fryderyk, jednak ona pomachała mu tylko zziębniętą dłonią i chwilę później otwierała już ciężkie drzwi katedry.
Jego posępne dotąd spojrzenie rozchmurzyło się niczym niebo po letniej burzy. Wybiegł za dziewczyną, by zapytać ją chociaż o imię. Gdy wybiegł z katedry, przechodziła właśnie na drugą stronę tonącej w dźwiękach dorożkarskich dzwoneczków ulicy.
- Hej! Chórzystko! Zaczekaj! - wołał tak głośno, jak potrafił. Usłyszała. Odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Jak masz na imię?! - krzyczał. Jednak ona śmiała się tylko. W pewnej chwili uderzył w nią przebiegający przez ulicę chłopiec. Na skutek zderzenia upuściła teczkę z nutami, a wiatr porwał kartki i zaczął roznosić je na wszystkie strony. Fryderyk rzucił się, by pomóc ślicznej śpiewaczce, jednak wtedy stało się coś niesamowitego. Kartki zalśniły w świetle latarni niczym kryształy w blasku świec. Z czarnych pięciolinii zniknęły wszystkie nuty. I jak smuga błękitnych diamentów zawisły na krótki moment pośród spadających śnieżnych gwiazdek. Fryderyk nigdy nie widział czegoś podobnego. Spojrzał w stronę dziewczyny, ale jej już nie było. Na bruku leżała tylko jej teczka do nut. Schylił się więc, by ją podnieść, jednak wtedy zniknęła także ona! A na świeży śnieg, jak biała aksamitka leżący między dwoma brukowymi kamieniami, opadła delikatnie jedna z niezwykłych kryształowych nut. Mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu. Fryderyk dotknął jej nieśmiało, bał się, że również zniknie. Ale nic takiego się nie stało. Schował ją do sekretnej kieszeni swej peleryny i ruszył w stronę kamienicy, na której strychu wynajmował malutki pokoik. Jego smutek prysł. Wbiegł szybko po schodach na poddasze, chwycił za pióro i w mgnieniu oka zapisał kilkanaście pasków pięciolinii. Wigilijny utwór nazwał Scherzem h-moll, a między jego takty wpisał fragment swej ukochanej polskiej kolędy „Lulajże, Jezuniu”.
- Teraz „Lulajże, Jezuniu” będzie znała cała Europa! - uśmiechnął się sam do siebie, nie wiedząc, że sto lat później będą ją wykonywali najwięksi mistrzowie we wszystkich zakątkach ziemi.

Gdy zegar na pobliskim kościele wybił 23, Fryderyk postanowił, że pójdzie na Pasterkę do katedry, odnajdzie tajemniczą chórzystkę i podziękuje jej za słowa, którymi tak wspaniale go pocieszyła. Dziewczyna jednak nie pojawiła się wśród chórzystów. Mało tego. Pytany o nią dyrygent zarzekał się, że nigdy w jego chórze nie śpiewała opisywana przez Fryderyka osoba.
- Widziałem jednak twarz, która przypomina do złudzenia opisywaną przez pana, młodzieńcze - powiedział, żegnając się dyrygent.
- Gdzie? - chciał wiedzieć młody Chopin.
Dyrygent wskazał na marmurową figurę anioła podtrzymującego nuty innemu, grającemu na harfie skrzydlatemu muzykowi. Fryderyk oniemiał ze zdumienia.
- To ona! - zawołał.
- To tylko rzeźba, chłopcze! - roześmiał się dyrygent. Pożegnał się i poszedł do domu.
A Błękitna Nuta stała się symbolem muzyki Fryderyka. I jest nim do dziś.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Hieronim - „princeps exegetarum”, czyli „książę egzegetów”

Niedziela warszawska 40/2003

„Księciem egzegetów” św. Hieronim został nazwany w jednym z dokumentów kościelnych (encyklika Benedykta XV, „Spiritus Paraclitus”). W tym samym dokumencie określa się św. Hieronima także mianem „męża szczególnie katolickiego”, „niezwykłego znawcy Bożego prawa”, „nauczyciela dobrych obyczajów”, „wielkiego doktora”, „świętego doktora” itp.

Św. Hieronim urodził się ok. roku 345, w miasteczku Strydonie położonym niedaleko dzisiejszej Lubliany, stolicy Słowenii. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym Strydonie, a na specjalistyczne studia z retoryki udał się do Rzymu, gdzie też, już jako dojrzewający młodzieniec, przyjął chrzest św., zrywając tym samym z nieco swobodniejszym stylem dotychczasowego życia. Następnie przez kilka lat był urzędnikiem państwowym w Trewirze, ważnym środowisku politycznym ówczesnego cesarstwa. Wrócił jednak niebawem w swoje rodzinne strony, dokładnie do Akwilei, gdzie wstąpił do tamtejszej wspólnoty kapłańskiej - choć sam jeszcze nie został kapłanem - którą kierował biskup Chromacjusz. Tam też usłyszał pewnego razu, co prawda we śnie tylko, bardzo bolesny dla niego zarzut, że ciągle jeszcze „bardziej niż chrześcijaninem jest cycermianem”, co stanowiło aluzję do nieustannego rozczytywania się w pismach autorów pogańskich, a zwłaszcza w traktatach retorycznych i mowach Cycerona. Wziąwszy sobie do serca ten bolesny wyrzut, udał się do pewnej pustelni na Bliski Wschód, dokładnie w okolice dzisiejszego Aleppo w Syrii. Tam właśnie postanowił zapoznać się dokładniej z Pismem Świętym i w tym celu rozpoczął mozolne, wiele razy porzucane i na nowo podejmowane, uczenie się języka hebrajskiego. Wtedy też, jak się wydaje, mając już lat ponad trzydzieści, przyjął święcenia kapłańskie. Ale już po kilku latach znalazł się w Konstantynopolu, gdzie miał okazję słuchać kazań Grzegorza z Nazjanzu i zapoznawać się dokładniej z pismami Orygenesa, którego wiele homilii przełożył z greki na łacinę. Na lata 380-385 przypada pobyt i bardzo ożywiona działalność Hieronima w Rzymie, gdzie prowadził coś w rodzaju duszpasterstwa środowisk inteligencko-twórczych, nawiązując przy tym bardzo serdeczne stosunki z ówczesnym papieżem Damazym, którego stał się nawet osobistym sekretarzem. To właśnie Damazy nie tylko zachęcał Hieronima do poświęcenia się całkowicie pracy nad Biblią, lecz formalnie nakazał mu poprawić starołacińskie tłumaczenie Biblii (Itala). Właśnie ze względu na tę zażyłość z papieżem ikonografia czasów późniejszych ukazuje tego uczonego męża z kapeluszem kardynalskim na głowie lub w ręku, co jest oczywistym anachronizmem, jako że godność kardynała pojawi się w Kościele dopiero około IX w. Po śmierci papieża Damazego Hieronim, uwikławszy się w różne spory z duchowieństwem rzymskim, był zmuszony opuścić Wieczne Miasto. Niektórzy bibliografowie świętego uważają, że u podstaw tych konfliktów znajdowały się niezrealizowane nadzieje Hieronima, że zostanie następcą papieża Damazego. Rzekomo rozczarowany i rozgoryczony Hieronim postanowił opuścić Rzym raz na zawsze. Udał się do Ziemi Świętej, dokładnie w okolice Betlejem, gdzie pozostał do końca swego, pełnego umartwień życia. Jest zazwyczaj pokazywany na obrazkach z wielkim kamieniem, którym uderza się w piersi - oddając się już wyłącznie pracy nad tłumaczeniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego, choć na ten czas przypada również powstanie wielu jego pism polemicznych, zwalczających błędy Orygenesa i Pelagiusza. Zwolennicy tego ostatniego zagrażali nawet życiu Hieronima, napadając na miejsce jego zamieszkania, skąd jednak udało mu się zbiec we właściwym czasie. Mimo iż w Ziemi Świętej prowadził Hieronim życie na wpół pustelnicze, to jednak jego głos dawał się słyszeć od czasu do czasu aż na zachodnich krańcach Europy. Jeden z ówczesnych Ojców Kościoła powiedział nawet: „Cały zachód czeka na głowę mnicha z Betlejem, jak suche runo na rosę niebieską” (Paweł Orozjusz). Mamy więc do czynienia z życiem niezwykle bogatym, a dla Kościoła szczególnie pożytecznym właśnie przez prace nad Pismem Świętym. Hieronimowe tłumaczenia Biblii, zwane inaczej Wulgatą, zyskało sobie tak powszechne uznanie, że Sobór Trydencki uznał je za urzędowy tekst Pisma Świętego całego Kościoła. I tak było aż do czasu Soboru Watykańskiego II, który zezwolił na posługiwanie się, zwłaszcza w liturgii, narodowo-nowożytnymi przekładami Pisma Świętego. Proces poprawiania Wulgaty, zapoczątkowany jeszcze na polecenie papieża Piusa X, zakończono pod koniec ubiegłego stulecia. Owocem tych żmudnych prac, prowadzonych głównie przez benedyktynów z opactwa św. Hieronima w Rzymie, jest tak zwana Neo-Wulgata. W dokumentach papieskich, tych, które są jeszcze redagowane po łacinie, Pismo Święte cytuje się właśnie według tłumaczenia Neo-Wulgaty. Jako człowiek odznaczał się Hieronim temperamentem żywym, żeby nie powiedzieć cholerycznym. Jego wypowiedzi, nawet w dyskusjach z przyjaciółmi, były gwałtowne i bardzo niewybredne w słownictwie, którym się posługiwał. Istnieje nawet, nie wiadomo czy do końca historyczna, opowieść o tym, że papież Aleksander III, zapoznając się dokładnie z historią życia i działalnością pisarską Hieronima, poczuł się tą gwałtownością jego charakteru aż zgorszony i postanowił usunąć go z katalogu mężów uważanych za świętych. Rzekomo miały Hieronima uratować przekazy dotyczące umartwionego stylu jego życia, a zwłaszcza ów wspomniany już kamień. Podobno Papież wypowiedział wówczas wielce znaczące zdanie: „Ne lapis iste!” (żeby nie ten kamień). Nie należy Hieronim jednak do szczególnie popularnych świętych. W Rzymie są tylko dwa kościoły pod jego wezwaniem. „W Polsce - pisze ks. W. Zaleski, nasz biograf świętych Pańskich - imię Hieronim należy do rzadziej spotykanych. Nie ma też w Polsce kościołów ani kaplic wystawionych ku swojej czci”. To ostatnie zdanie wymaga już jednak korekty. Od roku 2002 w diecezji warszawsko-praskiej istnieje parafia pod wezwaniem św. Hieronima.
CZYTAJ DALEJ

Kalendarz papieskich liturgii na ostatnie miesiące Roku Świętego

2025-09-30 12:46

[ TEMATY ]

Leon XIV

papieskie liturgie

Vatican Media

Znamy już kalendarz papieskich liturgii na ostatnie miesiące Roku Świętego, a dokładniej aż do Niedzieli Chrztu Pańskiego, 9 stycznia, kiedy to Leon XIV odprawi Mszę i ochrzci dzieci w Kaplicy Sykstyńskiej. Trzy dni wcześniej uroczyście zamknie Drzwi Święte, kończąc tym samym obchody Roku Jubileuszowego 2025.

Ojciec Święty będzie przewodniczył Eucharystii na następujących, przypadających w tym czasie jubileuszach: 1 listopada – oświaty, 16 listopada – ubogich, 23 listopada – chórzystów, 14 grudnia – więźniów. Potwierdzono, że 1 listopada podczas Jubileuszu Oświaty Papież ogłosi św. Jana Henryka Newmana doktorem Kościoła.
CZYTAJ DALEJ

Zapowiedź jubileuszu 700-lecia wschowskiej fary

2025-09-30 18:32

[ TEMATY ]

Konferencja naukowa

Wschowska fara

Karolina Krasowska

Zamek Królewski we Wschowie, prof. Andrzej Legendziewicz z Politechniki Wrocławskiej opowiada o architekturze wschowskiej fary

Zamek Królewski we Wschowie, prof. Andrzej Legendziewicz z Politechniki Wrocławskiej opowiada o architekturze wschowskiej fary

Na Zamku Królewskim we Wschowie odbyła się dwudniowa konferencja zapowiadająca przyszłoroczny jubileusz 700-lecia wschowskiej fary pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika.

„Siedem wieków wschowskiej fary. Dzieje – ludzie – sztuka” - tak brzmiała pełna nazwa konferencji, która odbyła się 29 i 30 września na Zamku Królewskim we Wschowie. Konferencja została zorganizowana przez parafię pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika we Wschowie oraz Stowarzyszenie Czas A.R.T.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję