Reklama

Zainfekowani sektą

Niedziela Ogólnopolska 32/2007, str. 30-31

Graziako

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Irmina lubi tłumne miejsca i gwar. Boi się nieznajomych, uśmiechniętych, kontaktowych. Sympatycznych. Nie ufa nikomu. Jej piekło zaczęło się kiedyś od takiego niezobowiązującego spotkania. Rodzice Małgosi dokładnie sprawdzają moje dane, nim godzą się na rozmowę. Od miesięcy mają głuche telefony i pewność, że ktoś ich śledzi. Pani Ewa ciągle wierzy, że jej syn się znajdzie, choć policja już nie szuka. Wszystkie te historie mają element wspólny - sekty.

Piekło, którego nie widać

Reklama

Małgośkę złowiono na miłość. Zakochała się nieprzytomnie w Darku. - Zrobił jej taki kisiel z mózgu, że najpierw skonfliktowała się z całą rodziną, potem zerwała kontakty z dawnymi znajomymi, wreszcie tuż po osiemnastce uciekła z domu - opowiada starsza siostra Anka. Po pół roku udało się rodzinie odnaleźć Małgosię w domu Hare Kriszna. Była milcząca, zamyślona i... w ciąży.
Irmina po związaniu się w połowie lat 90. z Hare Kriszna przerwała studia, zerwała z rzeczywistością, zniszczyła sobie zdrowie, a wszystko to w poszukiwaniu idealnej społeczności, którą byłaby w stanie zaakceptować. Codziennie przez wiele godzin mantrowała, by oczyścić karmę, za najmniejsze przewinienia otrzymywała kary. Nie miała już własnego zdania, wolnej woli. Bezwolny manekin - powie o sobie z tamtych lat. Odeszła, podobnie jak Małgosia, gdy już jako mama została zepchnięta na margines grupy, a "mąż" znów ruszył na poszukiwanie nowej "żony".
Małgośka po zajściu w ciążę stała się nieczysta. Spała na podłodze, jadła ostatnia i tylko to, co zostało po innych. Wmówiono jej, że odbiera lekcję pokory. Bolało ją, że tak straciła na wartości. Źle się czuła, błagała o lekarza, ale usłyszała "nie". Rodzinie pozwalano na spotkania, ale pieniądze, jakie zrozpaczeni rodzice wciskali w ręce coraz bledszej córki, natychmiast były dziewczynie odbierane. Nawet pod koniec ciąży musiała wychodzić na ulicę. Śpiewać, tańczyć, radować się... Wzbudzała zainteresowanie zaawansowaną ciążą i egzotycznym strojem. Coraz częściej płakała. Nie chcieli nikogo obcego w domu, więc rodziła o własnych siłach.
Sławek był kilkanaście lat członkiem świadków Jehowy. Podobnie jak jego rodzice. Nie potrafi nawet w przybliżeniu podać, ile godzin spędził na agitowaniu ludzi. I do czego był zdolny, by złowić kolejnego naiwniaka. Chodzenie od domu do domu - to klasyka, elementarz. On godziny spędzał na kolejowych peronach, na koncertach nielubianej muzyki rockowej, na katolickich pielgrzymkach wyśpiewywał z wielkim oddaniem oazowe piosenki, wkręcał się na wielkie firmowe imprezy, wysłuchiwał historii chorób w poczekalniach przychodni lekarskich. Nauczył się języka migowego, by agitować głuchoniemych. Bywały tygodnie, że nie odchodził od telefonu, obdzwaniając numery w okolicznych miasteczkach i wioskach. Wystarczyło mu minimalne zainteresowanie, a "klient" był jego. - Byłem pionierem w głoszeniu - opowiada. - Pięćdziesiąt godzin pracy w tygodniu na rzecz Jehowy! Oprócz, oczywiście, pracy zawodowej i życia rodzinnego. To ostatnie przestało istnieć. Stałem się fanatykiem. Każdy krok, adres, nazwisko trzeba było skrupulatnie notować do wglądu "góry". - Byliśmy szkoleni, jak nie dać się zbyć ludziom. O co pytać, jak prowadzić rozmowy. Jak subtelnie, ale metodycznie nękać - mówi. - W konfrontacji z głosicielami przeciętny człowiek nie ma szans. Takie jest moje zdanie. Jedyną metodą na głosicieli świadków Jehowy jest zdecydowana odmowa. Nie dawajcie takim jak ja najmniejszych szans...
- Oczywiście, że chodziło się na pielgrzymkę. Znaliśmy terminy wszystkich ważniejszych katolickich imprez - od festiwali po jakieś rocznicowe obchody czy święta - opowiada Damian, dawniej w Kościele Zjednoczonych Chrześcijan. - Wiadomo, że tam przychodzą ludzie spragnieni Boga, poszukujący... Trzeba było tylko być cicho, stać z boku i obserwować. Jak ognia unikać sutann i habitów. Ci to mają nosa do sekciarzy, fakt. Szukaliśmy nie tych liderów, tych śmiałych przy mikrofonach, których wszędzie pełno, ale takich spokojnisiów, co to godzinami w ławkach kościelnych tkwią, co sobie Biblię na boczku czytają. Jakoś się zagajało, że sam szukam miejsca na ziemi, że jestem zagubiony i samotny, a potem szło zazwyczaj jak po maśle. Mówiliśmy między sobą, że "wyjmujemy" Kościołowi co lepszych ludzi. Potem tresowało się delikwenta do skutku, żeby robił to, co mu się każe. Jak automat. Sprzedawał na ulicach książki, jakieś gadżety, nawet patelnie, sznurowadła. Jak nie zarobił, nie jadł do syta... taki układ - relacjonuje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Lżejszy kaliber...

Reklama

- Mówiono mi o niewiarygodnych możliwościach ludzkiego umysłu i o metodach, które łatwo obudzą mój umysł - mówi Teresa, nauczycielka w szkole średniej. - Tworzenie takiej siły umysłu, przy której wybuch bomby atomowej to ledwie czkawka. Robiłam uprawnienia nauczyciela dyplomowanego i takie poszerzenie mózgu było mi niezwykle potrzebne. Nie dawałam sobie rady z pracą, nauką, domem, niesfornymi dziećmi. A tu prosta recepta - damy ci spokój umysłu i ciała. Otworzymy kanały przepływu energii. Zrelaksujesz się, nabierzesz sił. Nabrałam się, że ho, ho... Wydawałam pieniądze na warsztaty budzące i kreujące osobowość, na horrendalnie drogie poradniki, na płatne spotkania z różnymi guru, mistrzami, przewodnikami duchowymi...
Dobrym pomysłem na biznes okazały się sekty ekonomiczne. Tu nikt już nie bawi się w stwarzanie pozorów, tylko bez żenady mówi się do kandydata: Chcesz zarobić kasę, przyłącz się do nas. - Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. System handlu bez pośredników, network marketing. Kupiłam "selftoki", taśmy z nagraniami motywującymi do działania. Miałam tego słuchać przez kilkanaście godzin na dobę. Potem "Wszystko, co trzeba wiedzieć o prosperowaniu", też taśma do prania mózgu, też kilka godzin na dobę. Potem szłam zarabiać pieniądze. Kilkanaście godzin codziennie wciskałam ludziom wyroby Amwaya i dopasowaną do tego ideologię o budowaniu raju na ziemi. Spotkania, konferencje, konwencje i konwiwencje - trzeba było widzieć - co się tam wyprawiało: to wielkie puste show, z podskakującymi pajacykami, które pustoszy ci duszę, każe wierzyć fałszywym prorokom, odciąga od Boga, bo Ten nie uczy robienia pieniędzy. Całe życie podporządkowałam obłędowi bogacenia się. Straciłam czas i oprócz goryczy nie zyskałam nic...

Bez przebaczenia

Reklama

Krzychu był wrażliwy, spokojny, zamknięty w sobie. Rodzice do dziś nie mogą pojąć, jak ich inteligentny syn mógł zadać się z satanistami. Jak mógł napaść na bezbronnego człowieka, okaleczyć go i uciec. Jak chłopak z dobrego domu przeżyje koszmar poprawczaka, jakie to miejsce pozostawi w nim blizny? Oniemiali słuchali prokuratora, który wyliczał detalicznie makabryczne czyny Krzycha i jego kolegów. Dręczone zwierzęta, samookaleczenia, odkopywanie świeżych grobów, podejrzenie gwałtu na dziewczynie, w której ponoć się kochał... Draby, które wciągnęły go w to świństwo, to koledzy ze szkoły. Chłopaki z podwórka, kopali razem piłkę, słuchali podobnej muzyki, znali się z harcerstwa, byli ministrantami. Zaczęli od wywoływania duchów, narkotyków, czytania kupionej w internecie biblii szatana. Ktoś wskazał im złą drogę, a oni chętnie nią poszli.
Ewa do dzisiaj nie wie, co się stało. Jej syn Jasiek zaprzyjaźnił się z fajnymi ludźmi, którzy wynajęli w miasteczku mieszkanie i otworzyli sklep indyjski. To jeszcze nic złego, ale zaniepokoiła się, gdy coraz późniejszym powrotom do domu towarzyszyły błędny wzrok syna, rozkojarzenie, niechęć do bliskich, do kościoła nie można było chłopaka zaciągnąć. Pomyślała, że Jasiek z tego wyrośnie, że głupi wiek buntu muszą jakoś rodzice przetrwać. Raz czy dwa miało miejsce dziwne zdarzenie. Jasiek doskoczył do matki, jakby chciał ją uderzyć. Przestraszyła się, bo jego zmarły ojciec też miał ciężką rękę. Ale zobaczyła w oczach syna strach. - Mamuśka, to nie ja byłem, jakby coś we mnie wstąpiło - przepraszał.
Zaginął 15 czerwca 2005 r. Zniknęli też mili ludzie z miasteczka. Policji nie udało się wpaść na żaden ślad. Dopóki nie pojawi się jakiś nowy wątek, sprawa trafiła do szafy. Tylko Ewa wierzy w powrót syna...

Pomoc jest kwestią wyczucia

Policja, ksiądz, psychoterapeuta? Ośrodek zamknięty czy otwarty. Rodzice Małgosi boją się, że sekta upomni się o dziewczynę i ich wnuka. Rodzice Krzycha odbierają głuche telefony. Rodziny zainfekowane sektami żyją w ciągłej niepewności, w lęku, że zło wróci. Że nie zdołają obronić rodziny przed atakiem. Często rozmowa z księdzem jest początkiem wychodzenia z kryzysu. Na tę wojnę nie należy chodzić samotnie. Trzeba szukać rady i pomocy tych, co podstępy sekciarskie znają.

Ośrodki pomocy dla osób uzależnionych od sekt

Gdańsk
czwartki 16.00 - 19.00
tel.: (0-58) 301-35-77 w. 50
HELP LINE (całą dobę
przez cały tydzień):
0-694-480-628
ul. Świętojańska 72
80-840 Gdańsk
tel./fax: (0-58) 301-45-61
gdansk@sekty.net

Łódź
wtorki 16.00 - 19.00
środy 16.00 - 18.00
czwartki 16.00 - 19.00
ul. Zielona 13
90-601 Łódź
tel. (0-42) 639-28-70
fax (0-42) 639-28-79
lodz@sekty.net

Kraków
wtorki 16.00 - 19.00
telefonicznie:
czwartki 10.00 - 12.00
ul. Dominikańska 3/24
31-043 Kraków
tel./fax: (0-12) 423-11-81
krakow@sekty.net

Reklama

Poznań
wtorki 16.00 - 19.00
telefonicznie:
czwartki 10.00 - 12.00
ul. Cicha 14/15
61-710 Poznań
tel./fax: (0-61) 852-88-58
poznan@sekty.net

Szczecin
środy 17.00 - 19.00
pl. Ofiar Katynia 1
70-452 Szczecin
tel. (0-91) 421-20-22 w.132
szczecin@sekty.net

Wrocław
wtorki 16.00 - 19.00
czwartki 16.00 - 19.00
ul. Nowa 4/1b
50-082 Wrocław
tel. (0-71) 341-99-00
wroclaw@sekty.net

Warszawa
poniedziałki 17.30 - 19.00
wtorki 17.30 - 19.00
ul. Dominikańska 2
02-741 Warszawa
tel./fax: (0-22) 543-99-99
warszawa@sekty.net

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Abp Kupny: „Kościół buduje się przez codzienną wytrwałość”

2025-11-16 16:54

Archiwum Archidiecezji Wrocławskiej

Parafia NMP Królowej w Oławie obchodzi dzisiaj 20-lecia swojego powstania. Eucharystii przewodniczył metropolita wrocławski, abp Józef Kupny, który w homilii przypomniał, że najważniejszą świątynią nie są mury, lecz człowiek.

Metropolita wrocławski rozpoczął swoją homilię od słów Jezusa zapowiadających zburzenie świątyni jerozolimskiej. - Powinny poruszyć uczniów słowa Jezusa: “Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu”. Ale Jezus wypowiedział je nie dlatego, że nie ceni piękna murów i wystroju świątyni, lecz dlatego, że prawdziwą świątynią zawsze był i jest człowiek. Człowiek i jego serce otwarte na Boga i przyszłość, wskazał kaznodzieja, dodając: - Uczniowie wtedy jeszcze tego nie rozumieli. Dopiero Chrystus pokazał nam, że to my jesteśmy świątynią Boga, że Bóg mieszka w nas. Dziś, patrząc na piękny kościół parafialny, chcemy powiedzieć: “Panie, dziękujemy Ci, że w tym miejscu zechciałeś zamieszkać pośród nas”.              W dalszej części abp Kupny wrócił do początków parafii, wyrażając głęboką wdzięczność wszystkim, którzy ją tworzyli: - Każda parafia ma swoją historię i swoje korzenie. Dwadzieścia lat temu, kiedy powstała wasza parafia, Bóg zaprosił ludzi tej ziemi do nowego dzieła. Nie było wtedy wszystkiego, co mamy dziś, ale były nadzieje, plany i wiele pracy. Ta parafia istnieje dzięki wierze, miłości i wytrwałości ludzi - mówił metropolita wrocławski, dziękując za zaangażowanie w dzieło stworzenia parafii. - Z serca dziękuję wszystkim, którzy byli na początku tej drogi. Myślę o tych, którzy przez dwadzieścia lat są związani z tą parafią. Dziękuję księdzu proboszczowi Robertowi, dziękuję wszystkim, którzy ofiarowali czas, talenty, środki i modlitwy. Niech Bóg wynagrodzi ich trud — zarówno tych, którzy są dziś z nami, jak i tych, którzy odeszli do domu Ojca.      Odnosząc się do Ewangelii, abp Józef Kupny zauważył: - Dzisiejsza Ewangelia mówi o niepokoju, zniszczeniu i trudnościach. Nie wiem, jak słuchali jej uczniowie, ani jak my ją odbieramy, ale ona jest zaskakująco aktualna. Każda wspólnota przeżywa chwile słabości, rozproszenia, zmęczenia. A jednak Jezus mówi: “Nie trwóżcie się”. To znaczy: nie bójcie się, bo Ja jestem z wami. Wracając jeszcze w słowie do dwudziestolecia parafii, hierarcha podkreślił: - Chrystus przez tych 20 lat był tutaj obecny: w sakramentach, w Eucharystii, w rodzinach, które trwały mimo trudności, w dzieciach, młodzieży, w chorych i starszych. Był obecny w każdym, kto się modlił, służył, pomagał. I choć były chwile trudne, to właśnie wtedy najbardziej widać było siłę wiary - powiedział abp Kupny, dodając: - Jezus mówi dziś do nas: “Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”. Te słowa są jak program waszego jubileuszu. Kościół buduje się nie przez spektakularne działania, lecz przez codzienną wytrwałość: przez matki i ojców, którzy uczą dzieci modlitwy; przez kapłanów, którzy dzień po dniu głoszą Słowo Boże; przez seniorów modlących się za młodych; przez ludzi, którzy sprzątają kościół, śpiewają, troszczą się o parafię. To codzienny trud, ale i codzienny cud. Nie zabrakło także odniesienia do patronki parafii: - Najświętsza Maryja Panna Królowa od początku czuwa nad tą parafią. Jej królowanie to nie panowanie, jak myślimy po ludzku. To służba: pokorna, wierna, pełna miłości. Maryja trwała pod krzyżem i uczy nas, abyśmy w chwilach prób nie odchodzili, ale trwali przy Chrystusie z nadzieją - mówił kaznodzieja, dodając: - Dzisiaj wielu gniewa się na Kościół, zniechęca się, odchodzi. Ale to właśnie wtedy trzeba trwać. Trwać przy Chrystusie, nie opuszczać Go w chwilach próby, tak jak Maryja nie odeszła spod krzyża.      Na zakończenie homilii abp Józef Kupny zawierzył parafię Duchowi Świętemu i Matce Bożej: - Dwadzieścia lat temu Bóg rozpoczął w tym miejscu piękne dzieło Boskie. Dziś dziękujemy Mu za wszystko, co już uczynił, i z ufnością prosimy, by prowadził nas dalej przez następne lata i dziesięciolecia. Niech Duch Święty daje nam wytrwałość w wierze, nadziei i miłości, a Maryja, wasza Królowa, niech prowadzi was drogą ku Bogu.”
CZYTAJ DALEJ

Żyć na wzór Jezusa

2025-11-16 14:14

ks. Łukasz Romańczuk

bp Wiesław Lechowicz

bp Wiesław Lechowicz

Uroczystościom odpustowym w kościele garnizonowym św. Elżbiety we Wrocławiu, przy udziale władz miejskich i samorządowych, wojska, przewodniczył bp polowy Wiesław Lechowicz.

CZYTAJ DALEJ

Albertynki w Boliwii: wszędzie szukamy oblicza cierpiącego Chrystusa

2025-11-16 18:35

[ TEMATY ]

albertynki

Boliwia

Vatican Media

Centrum Medyczne św. Brata Alberta w Boliwii

Centrum Medyczne św. Brata Alberta w Boliwii

W tym wszystkim jest jeszcze język niewerbalny; język miłości, przygarnięcia, pocieszenia - tak o swojej posłudze w Boliwii opowiada Vatican News s. Weronika Mościcka SAPU. Albertynka, która od czterech lat posługuje na misjach, prowadzi Centrum Medyczne im. św. Brata Alberta, gdzie jak sama mówi: „staram się patrzeć nie tylko na ciało, tylko na coś więcej, czego potrzebują ci ludzie”.

Trzyosobowa wspólnota sióstr podejmuje różne zadania wśród ubogich i potrzebujących. Jest to posługa duszpasterska, praca wśród dzieci i młodzieży - w tym wyszukiwanie osób najbardziej potrzebujących, realizacja projektów na rzecz nauki, rozwoju młodych oraz prowadzenie centrum medycznego.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję