Reklama

Jak budzić do życia

Był rok 2000. Czerwiec. Sześcioletnie córeczki Ewy Błaszczyk, bliźniaczki, były przeziębione. Mama podała im leki. Jedna z nich zakrztusiła się. Zaczęła się robić czerwona. Potem przestraszyła się i napiła się wody. Zaczęła się trząść. Zalała sobie płuca. Zanim dojechały do szpitala, co trwało najwyżej pięć minut, nastąpiło zatrzymanie krążenia i zmiany w mózgu. Zapadła w śpiączkę. Przez czterdzieści minut lekarze reanimowali ją. To wszystko miało miejsce sto dni po nagłej śmierci męża Ewy Błaszczyk, ojca dziewczynek.
Długo leżała w Centrum Zdrowia Dziecka. Bywało z nią różnie - raz lepiej, raz gorzej. Pojawiały się infekcje, ataki padaczki. I kolejne trudności z przyjmowaniem pokarmu. Schudła, ważyła czternaście kilo. Przyplątało się zapalenie płuc, lekarze włączyli żywienie pozajelitowe. Przeżyła.

Niedziela Ogólnopolska 12/2006, str. 13


Artur Stelmasiak

<br>Artur Stelmasiak

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Dopóki trwa życie, wszystko może się zdarzyć - mówi znana aktorka Ewa Błaszczyk

Wierzę, że Ola słyszy i rozumie

Reklama

Chora Ola mieszka teraz z mamą i siostrą w domu na warszawskich Bielanach. Wymaga całodobowej opieki lekarskiej i rehabilitacji. Że jest trudno - Ewa Błaszczyk nie ukrywa. Bo przy Oli codziennie trzeba wykonać określone czynności. Rano masaż, później ćwiczenia rozluźniające. - Pionizujemy ją w specjalnym urządzeniu o wysokości ok. półtora metra, zapiętą na stojąco w pasach. Potrzebne są do tego trzy osoby. Ola ma już mocno skrzywiony kręgosłup, nogi więc wędrują nie tam, gdzie powinny. Trzeba prawidłowo ustawiać dolne i górne kończyny - twierdzi aktorka.
W ciągu dnia Ola leży na wyciągu. Dwa razy dziennie jest karmiona łyżeczką. Trwa to bardzo długo, bo przełknięcie każdego kęsa przychodzi z wielkim trudem. Pojona jest pipetką. By ją pobudzić, mama lub opiekunki puszczają jej bajki na wideo, muzykę z płyt, czytają jej książki. Ważne są bodźce dotykowe, dlatego często się ją głaszcze i przytula. Ważny jest też masaż głowy, karku i twarzy. Najgorzej jest, gdy pojawiają się perturbacje: zapalenie, infekcja. Każda infekcja jest bardzo niebezpieczna, gdyż Ola ma zerową odporność. W 2003 r. wszczepiono jej specjalne urządzenie - pompę baclofenową. Ważne, by tylko nie pojawił się atak padaczki, bo wtedy całą pracę trzeba zaczynać od nowa. Ola otrzymuje też zastrzyki toksyny botulinowej w obie łydki. Pod ręką musi być zawsze ssak.
Najgorzej jest, gdy - jak mówi Ewa Błaszczyk - są „afery”, czyli momenty szalenie trudne, nagłe sytuacje, kiedy trzeba dzwonić po karetkę, jechać do szpitala, denerwować się, rozmawiać z lekarzami. Ale są i momenty radosne.
- Wciąż wypatruję sygnałów w jej zachowaniu, by nawiązać z nią kontakt. Zresztą są chwile, gdy wyraźnie czuję, że Ola jest - mówi pani Ewa. - Radośnie się porusza albo ma żal o coś. Potrafi się też uśmiechać. Albo być przerażona. Wierzę, że słyszy i rozumie, co się wokoło niej dzieje. Widzę, że to życie nadal jest życiem. Dlatego leży w pokoju pomalowanym na pomarańczowo, w otoczeniu szmacianych lalek, pluszowych misiów, piesków, ptaszków, tak, by czuła, że jest w dziecinnej sypialni.

„Budzik” ma budzić do życia

Reklama

- Na szczęście mam sztab ludzi do pomocy - mówi aktorka. - Ola ma zapewnione całodobowe dyżury pielęgniarskie, rehabilitację, sprzęt, pieluszki, urządzenia do ćwiczeń. A wszystko po to, by nie musiała leżeć w szpitalu. Przecież ona jest moją Olą. Tym samym kochanym dzieckiem. Nie mam kłopotu z przyjęciem tego. Choć ból towarzyszy mi każdego dnia, wierzę, że to jej cierpienie ma sens i jest do czegoś potrzebne. Staram się codziennie na nowo akceptować to, co się wydarzyło.
Ewa Błaszczyk musi pracować zawodowo, by utrzymać dom i obie córki. Działa też w Fundacji „Akogo?”, którą założyła z ks. Wojtkiem Drozdowiczem, by stworzyć klinikę dla dzieci takich jak Ola, po ciężkim urazie mózgu.
- Dostrzegam, że moja córeczka, ta milcząca, śliniąca się, bezwładna osoba wiedzie pełnowartościowe życie - mówi. - Staram się zrozumieć, że taka właśnie jest droga Oli, taka jest jej misja. Ona choruje, żeby uratować tysiące innych dzieci. Wierzę też, że jeśli pomogę innym rodzicom zrozumieć, co się stało z ich dziećmi, również ja to zrozumiem. Jeśli uratuję inne dzieci, łatwiej pogodzę się z chorobą mojego dziecka. To jest moja modlitwa. Nieustannie każdego dnia proszę o to, by choroba Oli i mój wysiłek na wielu płaszczyznach zostały przyjęte... aby zostały przyjęte! Ciągle proszę o Olę. Wierzę, że wszystko musi być po coś. Inaczej pozostaje tylko rozpacz i chaos. Dlatego pracuję w Fundacji, cały czas biję się o sens. Błagam o sens. Mówię Bogu: „Mam kuć skałę? Dobrze, będę kuć. Tylko pokaż mi sens. Używaj mnie, jak chcesz. Przyjmę wszystko”.
„Budzik” - bo tak ma się nazywać placówka - powstaje przy Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu k. Warszawy. Będzie w niej dwanaście łóżek.
Klinika ma budzić do życia. Chore dzieci mogłyby tam wracać ze śpiączki i przechodzić rehabilitację, która naprawdę działa cuda. Potrzeba tylko dużo cierpliwości. - I siły, by podjąć walkę - podkreśla Ewa Błaszczyk. Nie ma w niej buntu. - A co wynika z buntu? Czy jakaś zmiana? Nie! Natomiast zgoda na własny los jest pierwszym, podstawowym warunkiem powrotu do normalnego życia - tłumaczy. Dostrzega logiczność zdarzeń. Stara się nadać cierpieniu sens.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Powodzenie jest bardzo kruche

Ewa Błaszczyk, rocznik 1955, trzynaście lat temu miała wypadek. Złamała nogę. Dziś widzi, że to przygotowało ją na śmierć męża i na wypadek Oli.
- To było bardzo skomplikowane złamanie, które groziło kalectwem i amputacją nogi. Prawie rok leżałam w łóżku. I to była stop-klatka. Nagle, w jednej sekundzie, z tego wiru, planów, ustalonych terminów wpadłam w kompletną martwotę. Życie z górki zamieniło się w życie pod górkę. Dostałam czas do namysłu. Ktoś zatrzymał mój rozpędzony pociąg. Pierwszy raz musiałam zmieniać moje plany życiowe. Dotarło do mnie, że nieszczęście może spaść jak grom z jasnego nieba. I że powodzenie jest bardzo kruche.
Jerzy Satanowski powiedział kiedyś o Ewie Błaszczyk: „Przejechał po niej czołg, a ona wstała. I stoi”. Co daje jej siłę? - Na pewno krzyk Oli: „Mama” - mówi. - Kiedy po siódmej dobie po raz pierwszy wybudzono ją z narkozy, jeden jedyny raz tak strasznie krzyczała: „Mama!”. Do dziś mam w uszach jej krzyk. Pamiętam go. Nie wiem, gdzie jest w tej chwili, w jakich mrocznych czeluściach, ale wciąż słyszę, jak mnie woła. Nie mogę przestać walczyć. Gdybym przestała, do końca życia czułabym się winna. Ten krzyk, który wydała z siebie po siódmej dobie, daje mi siłę.
Siłę daje jej również wiara.
- Nie wiem, jak by wyglądało moje życie, gdybym nie była wierząca. Zapewne pojawiłby się bezsens. A ja wstaję rano i podejmuję decyzję, że chcę żyć dalej. Bo albo się człowiek decyduje, że chce żyć, albo umiera. Albo odchodzi, albo żyje dalej. Nie ma innej możliwości. Jak żyję dalej, to muszę nadać temu życiu sens pozytywny. A jeśli umieram, to o nic nie walczę. Wtedy powoli konam, zapijam się na śmierć, degraduję się, wpadam w rozpacz, depresję, popełniam powolne samobójstwo.
Tę siłę dawał mi Jan Paweł II, który w ostatnich dniach swego życia pokazał światu, że cierpienia mają sens i wiodą do jakiegoś celu. Dlatego mogę chyba powiedzieć, że zaczynam się już w tym cierpieniu uśmiechać... Nikt nam przecież nie obiecywał, że będzie łatwo. Cierpienie nie jest nieszczęściem, ale doświadczeniem, które jest obecne w każdym ludzkim życiu.

Wszystko zaczęło inaczej „ważyć”

- Po śmierci męża i wypadku Oli życie zaczęło inaczej „ważyć” - stwierdza aktorka. - Przypominam sobie sprawy, z powodu których dawniej rozpaczałam, szalałam, a teraz to wszystko skryło się za mgłą. Nie budzi we mnie żadnych emocji. Może tak właśnie patrzy się na własne życie po śmierci? - zastanawia się pani Ewa.
Po stracie męża i wypadku Oli inaczej zaczęła też „ważyć” wiara. - Wcześniej w moim życiu też istniał Bóg, oraz wiara, ale wszystko to było głęboko ukryte. W dzieciństwie babcia zabierała mnie do kościoła. Gdy jednak dorastałam, coraz rzadziej chodziłam do kościoła i w końcu zaniechałam troski o tę sferę życia. Dopiero po wypadku Oli otworzył się nowy rozdział. Dużo rozmawiałam z jezuitami i... poszłam do spowiedzi. W 2000 r., po długim czasie, przystąpiłam po raz pierwszy do spowiedzi i Komunii św. Bo czułam, że tak powinnam, by do Boga zwrócić się w sprawie Olki.
Wiara na pewno staje się jednym ze stałych punktów w jej życiu. Jak podkreśla, wiara to nie pewność, ale akt woli, który trzeba codziennie ponawiać. - Czuję, że istnieje Ktoś, kto mnie prowadzi. Kto mi towarzyszy w drodze i nad wszystkim czuwa.
Czy wierzy w cuda? - Miewam nadzieję... na... cud. Chciałabym uzyskać pewność, że Ola nie cierpi i wie, że przeżyła. Nadzieję na spokój. Ostatecznie wszystko sprowadza się do spokoju, bo moja sytuacja jest nie do wytrzymania. Pracuję dla Fundacji, bo Ola mnie do tego skłania. W Oli bije źródło wszystkich moich wysiłków. Jednak nadzieja jest dla mnie czymś niesłychanie trudnym. Pojawia się i znika. Są momenty, że jej brak. Wraca, gdy daję się ponieść życiu, płynąć z jego prądem. Wtedy cieszą małe rzeczy, jak śpiew ptaka, promień słońca, uśmiech Oli... Wierzę, że Oleńka wyzdrowieje. W tej chwili wierzę tylko w cud, bo lekarze nie dają Oli dużych szans. Ale przecież dopóki trwa życie, wszystko może się zdarzyć. Dopiero, gdy życie się skończy, można powiedzieć na pewno, że nic się już nie stanie.
Ewa Błaszczyk boi się tylko samotności i utraty wiary. - Jak się ma wiarę i ludzi przy sobie, to się ma nadzieję. Bliskość drugiego człowieka jest bardzo ważna. Na szczęście mam wielu bliskich wokół siebie. A jak gdzieś się utulę w tym wszystkim i przytulę do drugiego człowieka w swoim nieszczęściu, to jest mi lżej. Obecność bliskich jest najbardziej skuteczną pomocą.
Co jest dla niej w życiu najważniejsze? - Miłość. Ona jest cudem. Jest stwórcza i twórcza. Nawet gdyby miłość miała trwać tylko chwilę, jest najważniejsza w życiu - stwierdza. I dodaje: - Doświadczam nowego rodzaju szczęścia, którego istnienia nie podejrzewałam. Płynie ono z dawania, czynienia dobra i budowania harmonii. Otwiera się przede mną możliwość przeżywania obecności drugiego człowieka, o jakiej nie śniłam. Bycie z drugim polega na tym, by mu dawać z głębi siebie, z tego, co najdroższe, najbardziej intymne. Tylko takie spotkanie z człowiekiem zdoła mnie przemienić. Przeorać duszę. Tak, by nie pochłaniała nas rutyna życia. Bo rutyna to śmierć. A gotowość dawania jest też warunkiem odrodzenia.
Wszystko może się rozpaść w mgnieniu oka, a miłość zostaje. Dlatego Ewa Błaszczyk stara się wychodzić życiu naprzeciw. I czuje siłę, by angażować się w związki z ludźmi.
- Życie to dla mnie dojrzewanie do świadomości, że wszystko jest do oddania.

SMS: „Budzimy”
Budowę kliniki można wesprzeć, wysyłając SMS o treści:
„Budzimy” pod numer: 71030

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Warszawa: w środę Prymas Polski będzie przewodniczył Mszy św. w intencji Ojczyzny i Prezydenta RP

2025-08-04 11:58

[ TEMATY ]

prymas Polski

Msza św. w intencji Ojczyzny

Prezydent RP

Episkopat News

W środę 6 sierpnia o godz. 12.00 w Bazylice Archikatedralnej pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela w Warszawie będzie celebrowana Msza św. w intencji Ojczyzny i Prezydenta RP. W uroczystościach wezmą udział przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski - informuje Biuro Prasowe KEP.

Mszy świętej w intencji Bożego błogosławieństwa dla Polski i jej nowego prezydenta Karola Nawrockiego będzie przewodniczył Prymas Polski abp Wojciech Polak. Natomiast homilię wygłosi metropolita warszawski abp Adrian Galbas SAC. Eucharystię będą koncelebrowali też m.in. biskup polowy Wiesław Lechowicz oraz biskup warszawsko-praski Romuald Kamiński.
CZYTAJ DALEJ

Św. Jan Maria Vianney

Niedziela legnicka 12/2010

[ TEMATY ]

święty

św. Jan Maria Vianney

KS. SŁAWOMIR MAREK

Urodził się 8 maja 1786 r. we Francji, w miejscowości Dardilly, niedaleko Lionu. Był jednym z siedmiorga dzieci państwa Mateusza i Marii Vianney, prostych rolników, posiadających dwunastohektarowe gospodarstwo. Jan już od wczesnych lat ukochał modlitwę. Przykładem i zachętą byli dla niego rodzice, którzy codziennie wieczorem wraz ze swoimi dziećmi modlili się wspólnie. Po latach powiedział: „W domu rodzinnym byłem bardzo szczęśliwy mogąc paść owce i osiołka. Miałem wtedy czas na modlitwę, rozmyślania i zajmowanie się własną duszą. Podczas przerw w pracy udawałem, że odpoczywam lub śpię jak inni, tymczasem gorąco modliłem się do Boga. Jakież to były piękne czasy i jakiż ja byłem szczęśliwy”. Należy pamiętać, iż lata młodości Jana Vianneya, to okres bardzo trudny w historii Francji. W tym czasie bowiem szalała rewolucja, która w dużej mierze przyczyniła się do pogłębienia kryzysu między duchowieństwem a państwem. Walka z Kościołem sprawiła, że wielu księży odeszło od tradycji, składając przysięgę na Konstytucję Cywilną Kleru. Wzrost laicyzacji i głęboko posunięte antagonizmy to tylko główne problemy ówczesnej francuskiej rzeczywistości. Mimo tak trudnych warunków nie zaprzestano sprawowania sakramentów i katechizacji dzieci. Przygotowania do Pierwszej Komunii trwały 2 lata. Spotkania odbywały się w prywatnych domach, zawsze nocą i jedynie przy świecy. Jan przyjął Pierwszą Komunię w szopie zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Miał on wówczas 13 lat. Od czasu wybuchu Rewolucji w Dardilly nie było nauczyciela. Z pomocą zarządu gminnego otwarto szkołę, w której uczyły się nie tylko dzieci, ale i starsza młodzież, a wśród niej Jan Maria. Przez dwie zimy uczył się czytać, pisać i poprawnie mówić w ojczystym języku. Stał się bliską osobą miejscowego proboszcza i stopniowo dojrzewało w nim pragnienie zostania księdzem. Ojciec początkowo zdecydowanie sprzeciwiał się, bowiem gospodarstwo potrzebowało silnych rąk do pracy, a poza tym brakowało pieniędzy na opłacenie studiów i utrzymanie młodzieńca. Jednak pod wpływem nalegań syna, ojciec ustąpił.
CZYTAJ DALEJ

Warszawa: Sąd przedłużył areszt dla podejrzanego o morderstwo na Uniwersytecie Warszawskim

2025-08-04 17:43

[ TEMATY ]

Warszawa

morderstwo

Adobe Stock

W poniedziałek sąd przedłużył o sześć miesięcy areszt dla Mieszka R., podejrzanego o morderstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

Rzecznik prokuratury Okręgowej prok. Piotr Antoni Skiba przekazał, że sąd przychylił się do wniosku prokuratury o przedłużenie aresztowania o sześć miesięcy do 1 lutego 2026 roku. Dodał, że obrońcy wnioskowali o cztery miesiące.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję