Reklama

Po aferze Rywina

Walka o media ciąg dalszy?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Do prasy docierają pierwsze informacje na temat projektu ustawy o telewizji państwowej, przygotowanym przez postkomunistyczną lewicę. Według tych informacji, ustawa sankcjonowałaby obecny podatek od posiadania radia lub telewizora (nie mylić z podatkiem VAT, płaconym przy jego zakupie), zwany obecnie (chyba z PRL-owskiego jeszcze rozpędu) - abonamentem. Posiadając radio lub telewizor, nadal więc musielibyśmy płacić ten comiesięczny podatek. Nadto projekt ustawy przewiduje prawne domniemanie (oparte na statystykach...), że każda rodzina w Polsce ma radio lub telewizor, zatem podatek ten tym różniłby się od obecnego, że obowiązkowo musiałaby go płacić każda rodzina (każde gospodarstwo domowe), a praktycznie - każdy lokator; ci lokatorzy, którzy w swoich domach nie mają radia lub telewizora, musieliby składać specjalne oświadczenia, upoważniające jednocześnie organy państwa do dokonywania rewizji w swych domach!
Zatrzymajmy się przez chwilę przy owym nazewnictwie. Obecny „abonament” (który ustawa chce zachować i rozszerzyć na wszystkich lokatorów przez prawne domniemanie posiadania radia lub telewizora przez wszystkich samodzielnych lokatorów) nie jest abonamentem, a podatkiem. Abonament jest zapłatą za określoną, powtarzającą się usługę. W przypadku obecnego „abonamentu” radiowo-telewizyjnego jest to opłata za domniemanie, że każdy posiadacz radia lub telewizora słucha bądź ogląda program państwowy: państwowego radia lub telewizji. Tego jednak nie da się udowodnić - chyba że państwowe radio i telewizja przeszłyby na formy kablowe. Takie przejście nie jest jednak planowane, zatem utrzymanie w nowej ustawie owego „abonamentu” oznaczałoby po prostu, że wszyscy główni lokatorzy mieszkań obarczeni zostają odtąd nowym podatkiem: na państwowe radio i telewizję. Mają więc płacić za program państwowego radia i telewizji - chociaż jako podatnicy nie mają i mieć nie będą żadnego wpływu na treść tych programów. I nawet jeśli ich oglądać nie będą - będą musieli płacić...
Umożliwienie organom państwa dokonywania rewizji w domach lokatorów (którzy oświadczyli, iż nie mają radia ani telewizora) rodzi zasadniczą wątpliwość: jest to bowiem jaskrawe naruszenie wolności, gwarantowanej przez konstytucję. Rodzi się też pytanie: czy obywatele, którzy zadeklarują, iż wprawdzie mają w domu radio lub telewizor, ale nie oglądają państwowej telewizji ani nie słuchają państwowego radia - też będą poddawani rewizjom i kontrolom? Jak by się to miało do zasady równości obywateli, też gwarantowanej przez konstytucję?
Wreszcie sprawa równych praw nadawców: radio i telewizja państwowe utrzymywałyby się i z reklam, i ze wspomnianego podatku - podczas gdy nadawcy niepaństwowi musieliby utrzymywać się tylko z reklam. Skąd ten przywilej dla państwowych mediów? Czy w takiej monopolistycznej de facto sytuacji można spodziewać się po państwowym nadawcy konkurencyjności, dyscypliny budżetowej, oszczędności i gospodarności?
Istnieje przecież inna, nie tak absurdalna i groteskowa forma naprawy sytuacji państwowego nadawcy. Częściowa prywatyzacja telewizji państwowej i państwowego radia, przy oparciu uznawanej za niezbędną „resztówki” państwowej na budżecie państwa. Jasne, czytelne określenie w budżecie państwa, ile pieniędzy idzie na rządowe programy i stacje nadawcze - przy jednoczesnym zlikwidowaniu wpływów telewizji i radia państwowego z reklam. Każdemu przecież rządowi potrzebny jest kontakt ze społeczeństwem, prezentacja rządowych celów, zamierzeń etc. Jednak nad wydaniem tych pieniędzy podatnika powinna czuwać odpowiednia komisja sejmowa, aby kontrolować, czy pieniądze wydawane są na cele pożądane, czy wydawane są racjonalnie, czy rzeczywiście za pieniądze podatnika rządowe radio i telewizja pełnią swą „misję”. Przy takim rozwiązaniu nie byłby potrzebny w ogóle podatek - fałszywie zwany abonamentem wraz z prawnymi absurdami, jakie wywołuje. Środków na finansowanie państwowego radia i telewizji należałoby szukać w ramach budżetu państwa, najlepiej - kosztem likwidacji zbędnej biurokracji, którą Polska obrosła nieznośnie. Przy takim rozwiązaniu każdy rząd, czytelnie i konkretnie, odpowiadałby za program państwowego radia i telewizji, a stosowna komisja sejmowa mogłaby kontrolować cele, wydatki i sposób realizowania owej „misji” przez państwowe media. Jeszcze innym, lepszym rozwiązaniem może być całkowita prywatyzacja państwowego radia i telewizji przy jednoczesnym uwzględnieniu w budżecie państwa środków dla rządu, aby za te środki zamawiał u prywatnych producentów owe „programy misyjne”. Każde z tych rozwiązań jest tańsze, łatwiejsze do kontroli i bardziej uczciwe niż to, które proponuje postkomunistyczna lewica. Jej projekt jest nader kosztowną dla obywateli, łamiącą konstytucję, próbą ratowania „rządu dusz”, sprawowanego przez uprzywilejowane rządowe media. Jednak rządy słabo nadają się do roli rządców naszych dusz i sumień i dlatego lepiej byłoby w tym względzie ograniczać ich rolę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

USA: Koniec "facetów w sukienkach" i politycznej poprawności w wojsku

2025-09-30 20:13

[ TEMATY ]

wojsko

armia USA

faceci w sukienkach

polityczna poprawność

Adobe Stock

Armia Stanów Zjednoczonych

Armia Stanów Zjednoczonych

Szef Pentagonu Pete Hegseth ogłosił we wtorek wprowadzenie nowych standardów sprawności i wyglądu w wojsku obowiązujących każdego żołnierza i zakończenie „politycznej poprawności” w przemianowanym ministerstwie wojny. Zapowiedział też kolejne zwolnienia i „wyzwolenie” dowódców spod regulacji, by mogli podejmować ryzyko.

Hegseth poświęcił swoje przemówienie, na które zwołano setki generałów stacjonujących na całym świecie, na ogłoszenie dziesięciu nowych dyrektyw dla wojska, które jego zdaniem mają naprawić dekady „głupiej” polityki i politycznej poprawności.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Czynią dobro dla miłości Pana

2025-10-01 10:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Marek Kamiński

100 lecie konwentu Zakonu Bonifratrów w Łodzi

100 lecie konwentu Zakonu Bonifratrów w Łodzi

W 1924 r. prowincjał o. Jacek Misiak zakupił dom przy ul. Krótkiej 12 w Łodzi, planując budowę szpitala i rozpoczęcie dzieła dobroczynności. Rok później powstał Konwent Bonifratrów, a dziś zakonnicy świętują 100-lecie obecności w diecezji łódzkiej oraz 25-lecie powrotu szpitala św. Jana Bożego do zakonu.

– Doczekaliśmy pięknego jubileuszu. Nasz Ojciec Jan Boży mawiał: „Bracia, czyńmy dobro dla miłości Pana”. Te słowa kieruję do naszych współpracowników, którzy na co dzień pomagają chorym – podkreślił br. Ambroży Pietrzkiewicz OH.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję