Magdalena Suchecka: - Dziadku, opowiedz, proszę, o Twej młodości?
Stanisław Jasiówka: - Urodziłem się 26 października 1922 r. we wsi Chorążyce, gm. Koniusza, pow. Mniechów (krakowskie). Znajdowała się tu dobra ziemia do uprawy, ale mało. W rodzinie byłem najmłodszym, siódmym dzieckiem. Kiedy miałem 4 lata, wyjechaliśmy na Białoruś, wcześniej określaną jako Kresy Wschodnie, do Kolońska, gm. Telechany, pow. Kosów Poleski, za pracą i chlebem. Znajdowało się tam więcej ziemi do uprawy, ale też przy niej dużo pracy. Trzeba było wszystko karczować. To był ciężki dorobek. Ja pasłem krowy, później pracowałem w lesie, a następnie na kolei. Na Białorusi mieliśmy już styczność z Żydami. W 1933 r. Hitler wygnał ich z Niemiec do Polski. Mój tata nosił Żydom mięso z gęsi. Mieli dobre kontakty. Ale w 1938 r. niektórzy podnieśli głos, mówili: „Wasze ulice, nasze kamienice”. Wielu Żydów również przyczyniło się do wydania Polaków Rosjanom. Mówili, że Polacy ich męczą, a to nie była prawda. Źle się wówczas zachowywali. Na Kresach Wschodnich przebywaliśmy do 1939 r. Potem Sowieci wywieźli nas na Sybir. Było to 10 lutego 1940 r.
- Dlaczego Sowieci wywieźli Was na Sybir i jak wyglądała Wasza codzienność?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Gdy znaleźliśmy się pod okupacją rosyjską, Polacy, którzy posiadali ziemię, byli uważani przez Sowietów za kułaków, czyli bogatych chłopów. Rosjanie chcieli nam odebrać ziemię, tzn. „rozkułaczyć” nas. W pamiętne dni lutego przyszli do naszego domu w nocy, wszystkich porozstawiali w kąt i przeprowadzili rewizję. Poprzewracali łóżka. Nie mieliśmy nawet czasu się spakować. Na Sybir jechaliśmy pociągiem i dotarliśmy tam 5 marca 1940 r. Najpierw nastąpiło rozładowanie w Archangielsku, wszyscy mieli być przydzieleni do pasiołków, czyli miejscowości. My trafiliśmy do pasiołku Warda nad Dźwiną, gm. Uśpinga. Na Syberii pracowałem przy pławieniu drzew, a zimą przy ich ścince. Pracowało się po 12 godzin i tylko niedziele były wolne. Kiedy wychodziliśmy do pracy i z niej wracaliśmy, było już ciemno. Latem natomiast prawie nie było nocy, panowała zorza. Nieraz zimą mrozy dochodziły do 40 oC. Była tam ładna cerkiew - tak wyglądała jednak z zewnątrz, ale gdy do niej weszliśmy, zobaczyliśmy, że znajdują się w niej krowy. Kiedy pracowałem przy ścince drzew, należałem do brygady rosyjskiej. Znajdowało się tam 55 Rosjan i 5 Polaków. Rosjanie naśmiewali się z nas, mówili, że Polska przepadła na wieki, że nie ujrzymy jej jak własnych uszów. Bluźnili również przeciw Bogu. Byliśmy tam przez tydzień. Nie mogli chyba na nas patrzeć, dlatego przenieśli nas do innej brygady, gdzie również było 55 Rosjan, ale to byli już inni ludzie. Lepiej nas traktowali, nie naśmiewali się, nie bluźnili, ale pocieszali, że to wszystko przeminie. Kiedy w przerwie poszliśmy „na zakurkę”, czyli papierosa, zapytali nas, czy wierzymy w Boga. Wszyscy odpowiedzieliśmy, że jak najbardziej, wówczas oni powiedzieli, że też wierzą i zaczęli opowiadać o całej swojej niedoli, że nie było się, gdzie pożalić: „Do Moskwy daleko, do Boga wysoko”. W armii tej znajdował się również brygadzista rosyjski, który w 1920 r. był pod Warszawą. Mówił on, „ale nas Polaczki gonili”. Wiedział, że byli tam niepotrzebni.
- W jakich walkach II wojny światowej brałeś udział?
Reklama
- Kiedy w 1941 r. Niemcy najechały na ZSRR, Sowieci zaczęli tworzyć z Polaków armie. Gen. Sikorski jako dowódca wojska dostał pozwolenie również na utworzenie armii. Jakby nie to, to pewnie musielibyśmy tam być ciągle, a tak mogliśmy opuścić Sybir. Wszyscy jechaliśmy do miejsc, gdzie tworzyło się wojsko. W 1942 r. dwóch moich braci trafiło do wojska gen. Sikorskiego i wyjechało do Iranu. Ja również zostałem wezwany, ale spóźniłem się 2 godziny. Był to ostatni transport odchodzący w tym kierunku, po czym Sowieci zamknęli granicę i nie można było już wyjechać. W maju 1943 r. dostałem się do armii kościuszkowskiej zorganizowanej przez gen. Berlinga. Oprócz Polaków znajdowali się tu również Żydzi i Ukraińcy. Gdy się modliliśmy, Żydzi zawsze występowali z szeregu, ale „Rota” była już obowiązkowa i wszyscy ją śpiewaliśmy. Dowódcą kompanii w wojsku był Żyd. Na pogrzebie kolegi, który zginął w czasie frontu na Ukrainie w 1944 r., zachowywał się on jak katolik. Żydzi lepiej się zachowywali niż na początku wojny. Razem z wojskiem walczyliśmy pod Lenino. Kiedy stamtąd wracaliśmy, dowiedzieliśmy się o Katyniu od pewnej Rosjanki. Powiedziała, że to nie Niemcy, ale Rosjanie dokonali mordu na Polakach. Później przez Ukrainę dotarliśmy do Lublina, gdzie walczyliśmy, a następnie do Warszawy, gdzie trwało powstanie. Wówczas padł rozkaz, aby nas zatrzymać. Nie wiedzieliśmy dlaczego. Chcieliśmy pomóc, ale nie mogliśmy. Będąc w armii, mieliśmy nadzieję, że spotkamy się z gen. Sikorskim i będziemy budować wolną, chrześcijańską, demokratyczną Polskę, ale jak generał zginął, to myśleliśmy, że wszystko się skończyło. W wojsku przebywałem do 1946 r. Jeszcze w 1945 r. pojechałem do Rumunii, gdzie przez całe lato pilnowałem darów (m.in. wełna, zboże) od Amerykanów dla Polaków. Ale ja nic nie dostałem. Po II wojnie światowej przyjechałem do Piesek (wieś w woj. lubuskim, ok. 50 km od Gorzowa Wlkp.) do mojego brata. Ludzie po wojnie dowiadywali się przez Czerwony Krzyż o swojej rodzinie, ja jednak wiedziałem, że brat tam mieszka. II wojna światowa rozbiła naszą rodzinę. Nie wszyscy moi bracia mogli wrócić do Polski, mama natomiast zmarła w Uzbekistanie w 1942 r.
- Jak wyglądała, dziadku, Twoja codzienność w czasach PRL-u?
- Kiedy w 1948 r. wziąłem ślub z Anicetą (z domu Barwińska), przenieśliśmy się do innego domu. Tam nic nie było, sama rudera. Musieliśmy zrobić remont. Nie było żadnego drzewa, wszystko musiałem sadzić sam. W lesie dostałem kawałek ziemi, potem pracowałem na gospodarce. Kupiliśmy zwierzęta hodowlane. Nie było czasu wolnego. Trzeba było pracować od rana do nocy. Chodziliśmy do kościoła, ale nie wiedzieliśmy o prześladowaniach w tych czasach. Panował również pewien niepokój spowodowany komuną. Niektórzy nie wiedzieli wiele o niej, ale ja wiedziałem, co to za ustrój, widziałem, jak było. Kiedy byłem w wojsku, miałem wyobrażenia, że będzie prawdziwa Polska, a teraz likwiduje się dobre przedsięwzięcia, prześladuje ludzi, nie myśli się o biednych, są obce kapitały. Wielu nie ma pracy. Młodzi wyjeżdżają za granicę do pracy i w ten sposób dla kogoś budują ojczyznę, a trzeba budować swoją.
- Jak kształtowała się Twoja wiara i czy na jej rozwój miał wpływ Jan Paweł II?
Reklama
- Kiedy byłem dzieckiem, ciężko zachorowałem, wtedy moja mama modliła się, że jeżeli mam być złym człowiekiem, to żeby Pan Bóg mnie zabrał, ale jeżeli mam być dobry, to aby pozostawił mnie przy życiu. Wówczas gorączka mnie opuściła. Mama przekazała mi, że moim mottem ma być: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Kiedy byłem w pierwszej klasie, mama mówiła, że będzie wojna, którą rozpoczną Niemcy, i że zostaną pokonani. Mówiła, żebym nie poddawał się sektom, przestrzegała mnie, abym nie wstępował do partyjek, które miały się tworzyć. Mówiła o rozwoju techniki, że Polak będzie papieżem i będzie wiele cierpiał, że Europa się zjednoczy i Polska stanie się niczym Jutrzenka dla świata. Mama ostrzegała przed III wojną światową, która nastąpi, jeżeli świat się nie poprawi. Będzie to wielka tragedia. Kto zostanie przy życiu, będzie zazdrościł tym, którzy zginęli. Mój tata również był wierzący. Chodził do kościoła aż 9 km w każdych warunkach pogodowych. W tych ciężkich czasach wojennych bardzo pomagała mi modlitwa. Mama kolegi udzieliła nam błogosławieństwa i dała obrazek Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Maryja zawsze mnie chroniła, dlatego zawsze wychodziłem cało. Jak się zawierzy Panu Bogu, to się nie zginie i jeszcze innym można pomóc. Papież Jan Paweł II jak najbardziej miał wpływ na moją wiarę. Jego wskazówki: miłość, jedność, modlitwa za Ojczyznę bardzo są mi przydatne. Dzięki Papieżowi cała Europa odzyskała wolność i nie tylko Polska uwolniła się od komuny.
- Jak bardzo, według Ciebie, zmieniły się obyczaje przez te wszystkie lata?
- Uważam, że zmiana zależy od rodziny. Jedni zachowują tradycje, a inni nie. Niektóre powoli zanikają. Kiedyś całą rodziną chodziło się do kościoła, było to świętością. Obecnie nie wszyscy ludzie uczęszczają na Msze św. Gdy byliśmy na Białorusi, to na przykład tradycją na Boże Narodzenie m.in. było kładzenie siana pod obrus w Wigilię. Mieliśmy też 12 potraw, ciągnęliśmy słomkę. Uważano, że kto wyciągnie najdłuższą, będzie żyć najdłużej. Po Nowym Roku wiązaliśmy snopy na polu, co miało przynieść urodzaje. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia nikogo się nie odwiedzało. Było to święto rodzinne, razem śpiewaliśmy kolędy.
- Jakie wskazówki, dziadku, udzieliłbyś młodym ludziom?
- Prawdziwa wiara nigdy nie zawiedzie człowieka, nie wyprowadzi na manowce. Kościół wskazuje drogi. Miejcie więcej szacunku dla niego. Oby było też mniej rozwodów. Hasłem przewodnim niech będzie: „Bóg, Honor, Ojczyzna”.