Reklama

Dlaczego dominikanie? A dlaczego nie?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z br. Krzysztofem Pałysem, sanoczaninem, klerykiem Wyższego Seminarium Dominikanów w Warszawie rozmawia o. Witold Pobiedziński OFMConv

O. Witold Pobiedziński: - Br. Krzysztofie, od ponad dwóch lat jesteś dominikaninem. Jak przebiega formacja w Waszym zakonie, na czym ona polega?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Br. Krzysztof Pałys: - Dominikańska formacja zaczyna się trzytygodniowym prenowicjatem w Warszawie. Kolejnym etapem jest roczny nowicjat w klasztorze w Poznaniu, który kończy się złożeniem pierwszej profesji. Następnie dwa i pół roku trzeba się „posiłować” z filozofią w Warszawie, a później trzy i pół z teologią w Krakowie. Ostatnim etapem jest złożenie wieczystych ślubów, a dla braci pragnących zostać kapłanami - diakonat i święcenia. Całość to siedem lat, choć na dobrą sprawę każdy z dominikanów winien uczyć się całe życie.

- Kto może zostać zakonnikiem? Po czym się poznaje, że ktoś ma powołanie zakonne?

Reklama

- Trudne pytanie. Na temat powołania napisano wiele książek i artykułów, a wciąż jest to tajemnica. Ścieżka każdego człowieka do Boga jest niepowtarzalna dlatego nie sposób podać ogólnych wytycznych. Do naszego zakonu ludzie często przychodzą tak krętymi ścieżkami i o tak wielkiej różnorodności charakterów, że czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że wszyscy mieścimy się w jednym charyzmacie. Ale właśnie ta różnorodność mnie najbardziej fascynuje. Z jednej strony są bracia z naukowymi tytułami, lekarze, prawnicy, informatycy, sędziowie, ekonomiści, z drugiej „prezes” jednej z polskich dyskotek, posturą zbliżony bardziej do zapaśnika niż ascetycznego mnicha. Przychodzą bracia ze środowisk różnych subkultur młodzieżowych, ale są także aktorzy z 15-letnim stażem, a nawet telewizyjni prezenterzy.
Powołanie jest zawsze zaproszeniem, które pochodzi głównie od Chrystusa, a nie z wnętrza nas samych. Czasami człowiek ma wrażenie, że jego pragnienia i marzenia są zupełnie inne niż reszty otoczenia - kiedy jednak pójdzie za tym głosem, czuje wewnętrzną radość i pokój. Myślę, że każde powołanie, nie tylko do życia zakonnego, to świadomość, że warto podążać swoją własną drogą, niezależnie od ceny, jaką przychodzi nieraz za to zapłacić.

- Czy życie w zakonie bardzo różni się od sposobu życia, jaki prowadzą Twoi rówieśnicy?

- Ktoś kiedyś powiedział, że życie w zakonie jest łatwiejsze niż życie w rodzinie, ale trudniej przeżyć je dobrze. Często, gdy rozmawiam ze znajomymi czy obcymi ludźmi, spotykam się ze współczuciem, jak to musi mi być bardzo ciężko, jak wiele rzeczy musiałem zostawić itd. Trudno jest im uwierzyć, że można tak żyć. Również trudno im pojąć, że można być naprawdę szczęśliwym w naszym życiu pełnym wspólnych modlitw, kontemplacji, medytacji, wyciszenia, codziennej Eucharystii, przystępowania do sakramentów - jednym słowem w życiu, które jest tak inne od atmosfery pędzącego świata i przepychania się łokciami. Istnieje rodzaj pokoju i szczęścia zupełnie niezależny od zewnętrznych czynników. Jest to pokój, który bierze się z żywego doświadczenia Jezusa Chrystusa. Myślę, że nasze życie nie jest lepsze czy gorsze od zwykłego życia, jakie prowadzą moi rówieśnicy. Ono jest po prostu inne.

- Dlaczego wstąpiłeś do dominikanów?

Reklama

- Biało-czarne pingwiny to sympatyczne zwierzaki. A mówiąc poważnie - dlaczego człowiek zakochuje się w tej a nie innej osobie? Dlaczego zawiązuje się przyjaźń między ludźmi, którzy pozornie tak bardzo się od siebie różnią? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
Im bardziej poznawałem duchowość św. Dominika, tym mocniej się w tym odnajdywałem. Fascynowała mnie mistyka nadreńska z mistrzem Eckhartem na czele. Dodałbym jeszcze szacunek dla inności, głębokie poszukiwanie wolności i obiektywnej prawdy o świecie, wielkie zaufanie do różnorodności człowieka i przede wszystkim nacisk na połączenie życia kontemplacyjno-monastycznego z wychodzeniem do ludzi. Myślę, że są to najważniejsze czynniki. Duże znaczenie miała też „normalność” zakonników i dystans do samych siebie. Nie sposób także nie wspomnieć o poczuciu humoru, bez którego nasz charyzmat byłby niepełny. Kiedyś o. Timothy Radcliffe, poprzedni generał zakonu, powiedział: „Gdy byłem w Jerozolimie, było tak gorąco, że jeden z moich towarzyszy doznał lekkiego pomieszania zmysłów. Co nie jest niczym zaskakującym, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że był dominikaninem”. To właśnie ten duch, radość i umiejętność śmiania się z samych siebie.

- Jacy są najbardziej znani dominikanie, na czym polega wasz charyzmat?

Reklama

- Nasz charyzmat zawiera się w słowach: „contemplata aliis tradere”, czyli „owoce kontemplacji przekazywać innym”. W praktyce oznacza to odczytywanie znaków czasu, głosząc Ewangelię w duchu otwarcia wobec świata. Dominikanin powinien być jak przewód elektryczny łączący ludzi z Panem Bogiem. On sam jest mało ważny, czerpie tylko energię, która pochodzi z modlitwy - i ma ją przekazywać dalej.
Myślę, że najbardziej znanym dominikaninem jest św. Tomasz z Akwinu, doktor Kościoła, który w wielki sposób udowadniał, że wiara wcale nie musi kłócić się z rozumem. Pod koniec swego życia doświadczył tak mocno obecności Boga, że w obliczu tego wszystkie swoje dzieła nazwał „słomą”. Warto wymienić także „Ojca Indian” Bartłomieja De Las Casasa, który w XVI w. walczył z konkwistadorami hiszpańskimi o poszanowanie godności i praw dla Indian. Początkowo wyobrażał sobie, że przynosi Indianom Jezusa Chrystusa, a później to w nich właśnie odkrył ukrzyżowanego i umęczonego Chrystusa.
Można wspomnieć też o św. Katarzynie ze Sieny, znanej m.in. z bardzo odważnych listów do papieża, o patronie Śląska - bł. Czesławie, o św. Jacku - założycielu zakonu w Polsce. Inni znani dominikanie to św. Albert Wielki, nauczyciel św. Tomasza, słynący z wielkiej różnorodności zainteresowań; św. Marcin de Porez - opiekun ubogich i chorych; bł. Pier Giorgio Frassati, beatyfikowany kilka lat temu tercjarz dominikański, żyjący w XX w.
Zaś moim ulubionym dominikaninem jest bł. Isnard, patron awanturników i środowisk związanych z marginesem społecznym.

- Ilu jest dominikanów na świecie? W jakich krajach jesteście obecni?

- Na świecie jest około 6,5 tys. dominikanów, w Polsce ponad 500. Obecni są w 104 krajach, od Etiopii po Oceanię. Ostatnią założoną misją jest Tajwan, jako droga przejściowa ku Chinom, dokąd w zeszłym roku wysłano dwóch polskich dominikanów.

- Ile macie klasztorów w Polsce? Czy prowadzicie jakieś dzieła specyficzne tylko dla Waszego zakonu?

Reklama

- Obecnie prowincja polska liczy 13 klasztorów i 5 domów zakonnych. Klasztory, zgodnie z tradycją i powołaniem dominikańskim, znajdują się głównie w dużych miastach i ośrodkach akademickich. Prowadzenie parafii należy do wyjątków.
Jeśli chodzi o dzieła specyficzne dla naszego zakonu w Polsce, to oryginalną dziedziną są dominikańskie duszpasterstwa młodzieży szkół średnich i studentów. Mają one własną niepowtarzalną atmosferę i może dlatego skupiają tak wielu młodych ludzi. Poza tym w wielu naszych klasztorach znajdują się Ośrodki Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych, a także grupy wsparcia dla osób uzależnionych od różnych nałogów. Myślę, że czymś świeżym może być także dbałość o kaznodziejstwo, liturgię i wysoki poziom oprawy muzycznej. Ktoś, kto kiedykolwiek miał okazję uczestniczyć w triduum paschalnym w Poznaniu, Krakowie czy Warszawie z pewnością dostrzegł ten dominikański klimat.
Ciekawą inicjatywą są nieszpory gregoriańskie śpiewane codziennie po łacinie. Z tego, co wiem, obok benedyktynów z Tyńca, jesteśmy jedynym zakonem w Polsce, który modli się jeszcze w ten sposób.
Dominikanie znani są też ze swojej intelektualnej pracy i twórczości. Często można ich spotkać na uczelniach, uniwersytetach, biorą także udział w teologicznych lub społecznych dyskusjach. W Warszawie prowadzony jest Instytut Tomistyczny, zajmujący się myślą Akwinaty, a w Krakowie Instytut Tertio Millennio propagujący myśl i nauczanie Jana Pawła II.
Znanym przedsięwzięciem są także spotkania nad jeziorem Lednickim organizowane przez o. Jana Górę czy specjalistyczne sesje rekolekcji w Ustroniu-Hermanicach.

- Ludzie uważają, że wystarczy teoretycznie wierzyć w Boga, a to jak żyjesz, to twoja prywatna sprawa. Czy zgadasz się z tym przekonaniem, że taki rodzaj wiary w Boga wystarczy?

- Już w początkach chrześcijaństwa apostołowie stykali się z podobnym problemem. Zdarzało się bowiem, że nowo nawróceni traktowali wiarę bardzo instrumentalnie i powierzchownie. Dlatego św. Jakub napisał w swoim liście, iż wiara bez uczynków jest martwa. Prorok Izajasz używa nawet mocniejszych słów, mówiąc, iż Panu Bogu nie są potrzebne puste gesty, całopalenia i ofiary, jeśli człowiek ma serce nie przemienione, zamknięte na bliźniego.
Trudno mi sobie wyobrazić teoretyczną wiarę. Ktoś, kto naprawdę doświadczył Jezusa w swoim życiu stwierdzi, iż wiele rzeczy już nie jest takich samych. Taki człowiek innymi oczami patrzy na świat, bo spotkał Kogoś, z Kim można dokonywać rzeczy niemożliwych. Bo znać naprawdę, znaczy zostać przemienionym przez to, co się zna.

- Jesteś autorem ciekawej strony internetowej poświęconej poszukiwaniu sensu życia i duchowości. Czy w Twoich poszukiwaniach duchowych jesteś już u końca „podróży”, czy znalazłeś już to, o czym piszesz na stronie?

Reklama

- Muszę przyznać, iż nie bardzo dowierzam ludziom, którzy uważają, że w swoich duchowych poszukiwaniach są u końca podróży. Gdybym tak sądził, to znaczyłoby, że Pana Boga zamknąłem w ludzkie ramki i wszystko o Nim potrafię powiedzieć. A Bóg wymyka się naszym pojęciom, jest większy niż słowa, jakimi próbujemy Go wyrazić, nawet te najpiękniejsze. Im mocniej człowiek Go poznaje, tym bardziej jest Nim zachwycony. Chrześcijaństwo to najpiękniejsza podróż. To niekończąca się przygoda, która w przeciwieństwie do popularnej urodzinowej piosenki nie trwa 100 czy więcej lat, ale trwa wiecznie.

- Jakimi wartościami powinno się kształtować życie człowieka, co jest najważniejsze?

- Pewnie to, co powiem zabrzmi banalnie i mało odkrywczo, ale najważniejsze w życiu to postawić na Pana Boga. Dzięki Niemu nasze oczy staną się ostrzejsze na drugiego człowieka, a przede wszystkim tego pogubionego czy poranionego. Bo tak naprawdę z Chrystusem nie ma przegranych. Wielokrotnie może się zdarzyć, że dla świata, a może nawet naszych bliskich będziemy straceni, odrzuceni, wyśmiani, ale trzymając się prawdziwie Jego, zawsze jesteśmy zwycięzcami.

- Znasz pracę redaktora, ponieważ pracowałeś w tygodniku „Głos Ziemi Sanockiej”, wydawanym przy parafii franciszkańskiej. Proszę o kilka zdań życzeń dla Czytelników „Niedzieli”.

- Amerykański mnich Thomas Merton napisał, że bycie świętym oznacza bycie sobą. Dlatego problem świętości jest tak naprawdę problemem dowiedzenia się kim jestem i odkrycia mego prawdziwego „ja”. Takiej właśnie świętości chciałbym życzyć wszystkim Czytelnikom Niedzieli. Świętości na miarę nie czyjąś, ale swoją własną.

- Dziękuję za rozmowę.

2005-12-31 00:00

Oceń: +4 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Hiszpania: w październiku międzynarodowy kongres nt. domniemanych objawień w Garabandal

2025-09-30 14:31

[ TEMATY ]

Hiszpania

objawienia

Garabandal

commons.wikimedia.org

Kapliczka w miejscu objawień

Kapliczka w miejscu objawień

Od 17 do 19 października br. w miejscowości San Sebastián de Garabandal, zwanym potocznie Garabandal, na północy Hiszpanii, odbędzie się drugi międzynarodowy kongres dotyczący tych domniemanych objawień maryjnych z lat 1961-1965. Związane z trzydniowym kongresem wydarzenia, jak przekazali organizatorzy, odbędą się zarówno w Garabandal, jak i w położonych w pobliżu miejscowościach Puentenansa oraz Santo Toribio de Liébana, które jest popularnym miejscem pielgrzymkowym.

W komitecie organizacyjnym październikowego wydarzenia są zarówno osoby duchowne, jak i świeccy, w tym były minister spraw wewnętrznych Hiszpanii Jorge Fernández Díaz, a także osoby pochodzące ze Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Meksyku, Urugwaju, Portoryko, Peru, Kolumbii oraz Hiszpanii.
CZYTAJ DALEJ

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV: miłość Jezusa nie upokarza

2025-10-01 10:28

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Vatican Media

Jezus ofiarowuje swoje rany jako gwarancję przebaczenia. I pokazuje, że zmartwychwstanie nie jest przekreśleniem przeszłości, ale jej przemianą w nadzieję miłosierdzia - wskazał Papież podczas audiencji generalnej. Środowa katecheza stanowiła kontynuację rozważań dotyczących Paschy Jezusa (J 20, 19-23).

Na początku katechezy Papież wskazał, że „centrum naszej wiary i serce naszej nadziei mają swoje głębokie zakorzenienie w zmartwychwstaniu Chrystusa”. Lektura Ewangelii pokazuje, że jest to tajemnica zaskakująca poprzez fakt w jaki sposób Syn Boży to uczynił. Nie jest to „pompatyczny triumf”, zemsta czy odwet na przeciwnikach. To „cudowne świadectwo tego, jak miłość potrafi podnieść się po wielkiej porażce, aby kontynuować swoją drogę, której nie da się powstrzymać”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję