Wędrując po Kresach wschodnich Rzeczypospolitej, trafiamy na Podole, a tam do Latyczowa. Do miejsca, o którym pisał Henryk Sienkiewicz w „Ogniem i mieczem”.
O historii Latyczowa, tamtejszego sanktuarium, o obrazie Matki Bożej, a także o losach ludzi tam mieszkających i duszpasterstwie na Ukrainie z ks. Adamem Przywuskim, kustoszem sanktuarium Matki Bożej
Latyczowskiej, Królowej Podola i Wołynia, jak również proboszczem tej parafii, rozmawia Anna Maciukiewicz
Anna Maciukiewicz: - Niezwykłe koleje losu towarzyszyły sanktuarium i obrazowi Matki Bożej...
Ks. Adam Przywuski: - Bardzo interesujący jest kult Matki Bożej, który wprost nieprawdopodobnie szybko się rozwinął. Obraz szybko został uznany za cudowny, ponieważ w 1606 r. do
nas przybył, a w 1774 r. nastąpiła jego koronacja koronami papieskimi. Tak dla porównania możemy przytoczyć przykład Obrazu Jasnogórskiego, którego koronacja miała miejsce w 1717 r., pomimo
że historia Jasnej Góry zaczęła się dużo wcześniej niż Latyczowa (1382). Latyczów stał się głównym sanktuarium na Podolu, również dla ludzi mieszkających na Wołyniu. Do dzisiaj Matka Boża Latyczowska
jest uznawana za Królową Podola i Wołynia.
- Dlaczego historia obrazu Matki Bożej jest taka niezwykła?
- Historia obrazu Matki Bożej Latyczowskiej jest przedziwna, bo to jest obraz, który ciągle wędrował. Kiedy w 1672 r. Podole przeszło w ręce Tatarów, obraz Matki Bożej ukryto na długo
we Lwowie. Kolejne wojny powodowały, że obraz pod opieką stróżów - dominikanów wywożony był w miejsca bardziej bezpieczne, najczęściej do Lwowa. Potem wracał do sanktuarium.
- Jakie były dalsze losy sanktuarium latyczowskiego?
Reklama
- Mimo że Latyczów odłączono od Rzeczypospolitej w czasie rozbiorów, chrześcijanie, katolicy żyli tam spokojnie aż do czasów rewolucji. Mieszkający tam ludzie mogli się modlić, czcić Matkę
Bożą, mimo że car po powstaniu listopadowym wyrzucił dominikanów, a duszpasterstwo zaczęli prowadzić księża diecezjalni. Ci ludzie jako katolicy rzymscy mogli trwać w swojej wierze, wiarę pielęgnować
i rozwijać. Sytuacja zupełnie zmieniła się po rewolucji październikowej - masowe wywożenie Polaków i to, co się dokonało na tamtych ziemiach. W latach 30. na Ukrainie panował wielki głód. Właśnie
w okolicach Latyczowa było epicentrum tego głodu. W tamtych okolicach były nawet przypadki kanibalizmu.
- Co dalej działo się z obrazem Matki Bożej?
- Kiedy przyszła noc rewolucji, obraz ukryto u kapucynów w Winnicy, później po odzyskaniu niepodległości przez Polskę obraz wrócił do Latyczowa. Natomiast podczas wojny polsko-bolszewickiej
w 1920 r. polscy żołnierze w odwrocie, po przegranej bitwie pod Kijowem, na prośbę ówczesnego proboszcza ks. Franciszka Szymkusa zabrali obraz ze sobą i z obrazem przybyli nad Wisłę. Niektórzy ludzie
mówią, że cud nad Wisłą to zasługa Matki Bożej Latyczowskiej, ponieważ te oddziały, z którymi on wędrował z Podola aż nad Wisłę zwyciężały. Później obraz był przez krótki czas w Warszawie. W 1933 r.
bp Szelążek zabrał obraz na Wołyń do Łucka, do katedry i tam obraz był w głównym ołtarzu w katedrze od 1935 do 1945 r. Kiedy w 1945 r. i Łuck odebrano Polsce, wówczas przyszły złe czasy dla
tamtych terenów, dla religii, dla wiary, kiedy aresztowano bp. Szelążka, siostry ze zgromadzenia bezhabitowego Służki Maryi Niepokalanej zabrały obraz z Łucka. W 1945 r. siostry przywiozły obraz
do Lublina. Do dziś jest w kaplicy Sióstr Służek przy ul. Ogrodowej. W Latyczowie w sanktuarium jest tylko kopia.
- Co się działo dalej z latyczowskim sanktuarium? Co dalej z kościołem i klasztorem?
Reklama
- Po odjeździe obrazu losy klasztoru i kościoła były dość trudne, jak zresztą los wszystkich świątyń na tamtych terenach. Lata 30. to lata masowego niszczenia wiary, polskości, wywożenia Polaków
do Kazachstanu. Lata szybkich procesów i rozstrzeliwania na miejscu. Kościół latyczowski w 1933 r. został zamknięty dla kultu i przeznaczony na stajnię. Natomiast w tym olbrzymim klasztorze znalazło
swoją siedzibę miejscowe NKWD i były tam więzienia. Do dzisiaj gdziekolwiek na terytorium prowadzone są remonty, ciągle wydobywane są ludzkie kości. Niestety, nie ma czasu na to, aby robić ekspertyzy.
Na pewno te szczątki ludzkie są z różnego czasu, prawdopodobnie również z tych najbardziej odległych, kiedy to miejsce było miejscem wielu bitew jeszcze z czasów twierdzy i zamku. W czasie II wojny światowej
swoją siedzibę miało tu gestapo. Ci z kolei rozstrzeliwali przy starym murze, kiedy mur był tynkowany wyjęto bardzo wiele kul. Po wojnie w klasztorze była szwalnia, gdzie szyto ubrania robocze, a w kościele
był magazyn skór, farb, lakierów i innych materiałów potrzebnych do tejże szwalni. W 1984 r. całe wnętrze kościoła spłonęło, i właściwie z wewnętrznego wystroju nie zostało nic. I taki kościół z
załamanym z jednej strony stropem odzyskali parafianie.
- W jaki sposób i kiedy do tego doszło?
- Trzeba powiedzieć, że duszpasterstwo w czasach komunizmu koncentrowało się na cmentarzach, bo czy taki ustrój, czy inny, to i tak ludzie umierają. Na cmentarzach były takie kapliczki jako
domy modlitwy, oczywiście, nie było księdza, więc ludzie sami te pogrzeby odprawiali. W Latyczowie jest taka kapliczka, dzisiaj wymaga remontu, do której okazjonalnie przyjeżdżał ksiądz, od 1984 r.
niemal systematycznie. Ludzie po takim nabożeństwie z księdzem przychodzili i klękali wokół tego kościoła, który nadal był szwalnią i magazynem skór i prosili Pana Boga o zwrot świątyni, aby kiedyś na
nowo mogła się tam odprawiać Liturgia, aby wrócił tam obraz Matki Bożej. Tak się stało w 1989 r.
Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy
świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę -
czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt
wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze
odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene
nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane
i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”.
Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia
jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia
i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy
jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość,
nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala
Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji
kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi
jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia.
Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny
do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy
wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale
cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie.
Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by
je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała
sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu,
albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim
życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask
na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii
św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że
i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie
jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec
osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę,
że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
Teresa urodziła się 2 stycznia 1873 w Alençon - mieście we francuskiej Normandii. Była najmłodszą córką Ludwika i Zelii Martinów, przykładnych małżonków i rodziców, ogłoszonych wspólnie błogosławionymi 19 października 2008 r.
„Bóg zapyta nas, czy pielęgnowaliśmy i dbaliśmy o świat, który stworzył (por. Rdz 2, 15), dla dobra wszystkich i przyszłych pokoleń, oraz czy troszczyliśmy się o naszych braci i siostry” - stwierdził Ojciec Święty podczas konferencji zorganizowanej w 10. rocznicę publikacji encykliki Laudato si’ w Centrum Mariapoli w Castel Gandolfo.
Zanim przejdę do kilku przygotowanych uwag, chciałbym podziękować dwojgu przedmówcom, [Arnoldowi Schwarzeneggerowi i Marinie Silva - brazylijska minister środowiska i zmian klimatycznych - przyp. KAI], ale chciałbym dodać, że jeśli rzeczywiście jest wśród nas dziś po południu bohater akcji, to są to wszyscy, którzy wspólnie pracują, aby coś zmienić.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.