Niedziela na wsi zaczynała się bardzo wcześnie. Zanim rodzina
wybrała się na Mszę św. należało jeszcze wykonać wiele niezbędnych
czynności. W porze letniej raniutko trzeba wypędzić na pastwisko
krowy, oborę wyścielić słomą, świnie i kury nakarmić, kurczęta pozamykać,
aby ich lis lub jastrząb nie wyłapał. W zimie tych czynności było
trochę mniej, ale za to nie dało się tak wcześnie obrządków zacząć.
Te prace w zasadzie wykonywali mężczyźni lub dzieci. Kobiety zawsze
dbały o to, aby rodzina miała czyste koszule i wyprasowane ubrania.
Mieszkańcy wsi, chociaż ubodzy, potrafili zadbać o swój wygląd i
nigdy do kościoła czy do miasta nie udawali się nieodpowiednio ubrani.
Obowiązywał ciemny garnitur, biała koszula, krawat, czasem kapelusz
i dobrze wyglansowane buty. Przed udaniem się na Mszę św. kobiety
lepiły i gotowały pierogi z serem i ziemniakami nazywane czasem "
ruskie". Nie mogło być niedzieli lub święta bez pierogów, one stanowiły
jakby nieodłączną część świętowania, to był taki świąteczny rytuał.
Nawet jeśli na stole znajdowały się inne potrawy, bardziej wyszukane
niż pierogi, to one i tak były najważniejsze. Na obiad podawano pierogi
gotowane gorące ze skwarkami lub śmietaną. Czasem zamiast śmietany
przyrządzano tzw. "omaczkę" - coś w rodzaju sosu ze śmietany, masła,
tłuszczu i innych dodatków. Wieczorem najbardziej smakowały pierogi
podsmażane na patelni i ze sporymi skwarkami. Gdy wszystko te czynności
zostały wykonane, wtedy udawano się pieszo do kościoła oddalonego
o kilka kilometrów. Nie spiesząc się zbytnio i prowadząc rozmowy
lub śpiewając, trasę taką można przejść w godzinę. Zdecydowana większość
mieszkańców Dębic do kościoła uczęszczała regularnie w każdą niedzielę.
W domu zostawali chorzy, opiekujący się małym dzieckiem lub "turki"
- tak nazywano ludzi słabej wiary, którzy pokazywali się w pobliżu
kościoła w odpust i Wielkanoc. Pozostający w domu z różnych ważnych
powodów wiedzieli, że trzeba uszanować ten święty dzień, że nie można
wykonywać żadnych prac szczególnie podczas Sumy. Suma to jakby centrum
niedzieli, odkładało się więc wszystkie czynności i z książeczki
do nabożeństwa należało odczytać teksty Mszy św. łącząc się w ten
sposób z kapłanem odprawiającym i z tymi, którzy są w kościele. Dzień
świąteczny wykorzystywali także do swojej propagandy sekciarze. Nie
było ich w wiosce, ale przyjeżdżali z innych miejscowości. Na początku
robili rozpoznanie, spisywali, gdzie kto mieszka oraz to, czy uczestniczy
we Mszy św. Następnym razem już śmiało przychodzili do domów osób
nie będących w kościele. Oni dobrze wiedzieli, że tacy ludzie mają
osłabioną albo zerwaną więź z Bogiem i Kościołem, dlatego będą podatnym
gruntem dla sekciarskiej zgubnej propagandy. Zaczynało się niewinnie
od zachęty czytania Pisma Świętego, zostawiali ludziom ładnie wydane
Biblie za darmo oraz atakowali kapłanów. Brakowało w tym czasie katolickich
wydań Pisma Świętego, bo władze nie pozwalały na drukowanie, ludzie
więc brali od sekty. Szybko okazało się, że ci co przyjęli Biblię
lub inne broszury zostali potraktowani jako
kandydaci lub sympatycy
nowej wiary. To wywołało falę wzburzenia i postanowiono na wiejskim
zebraniu przekazać agitatorom, aby nie przychodzili i nie mącili
ludziom w głowie. Jeśli nie posłuchają i dalej będą ludzi nachodzić,
to wtedy wieś rozprawi się z nimi bardziej stanowczo. Oczywiście
to zarządzenie nie przyniosło pożądanego skutku i sekciarze zaczęli
zjeżdżać na wieś furmankami. Tego było już za wiele. Kobiety wpadły
w szał i ustawiwszy się po obu stronach i zaczęły furmanki spychać
do wody. Trwało to z godzinę i nie wiadomo jak by się skończyło,
gdyby nie przyjazd milicji, która nakazała rozejście się i ukarała
kilka kobiet kolegiami. Na pewien czas wioska miała zapewniony spokój,
wysłannicy sekt bali się pokazywać w Dębicach i życie płynęło po
staremu.
Dziadek Kubuś mimo swoich 86 lat trzymał się jeszcze
nie najgorzej, w każdą niedzielę rankiem wychodził z domu i zmierzał
do kościoła. Nie mógł iść szybko, bo starość dawała o sobie znać,
a od niej jeszcze bardziej przepuklina, która nie nadawała się już
do operacji. Mimo tych utrudnień prawie do końca życia nie opuścił
Mszy św. nawet w zimie, gdy były zamiecie i mróz. Dziadek mieszkał
sam, w domu miał warsztat tkacki, na którym dawniej wyrabiał lniane
płótno, potem już tylko kolorowe szmaciaki, czyli chodniki na podłogę
z kolorowych pasków różnego materiału. Na zimę zostawiał kilka snopów
żyta, aby jak mówił nie rozleniwić się i cepem w stodole młócił.
W zimową niedzielę Kubuś przygotował na klepisku, które tu nazywano "
tokiem", snopy do młócenia, następnie napluł w garść i chwycił za
cep. Z początku cep jakby nieśmiało uderzał, ale z upływem czasu
uderzenia stawały się mocniejsze i bardziej rytmiczne. Dziadek był
zadowolony, że praca tak dobrze idzie, nawet sobie coś pod nosem
podśpiewywał i miał zamiar popracować trochę dłużej niż zwykle. Przyszedł
jednak sąsiad, pozdrowił starego człowieka jak zwyczaj nakazywał
słowami: "Boże dopomóż", odpowiedź brzmiała: "Daj Boże". Sąsiad zapytał: "
Dziadku, czy wy zapisaliście się do sekty?". Kubuś oburzył się mówiąc: "
Dlaczego pleciesz takie głupoty? Przecież wiesz, że jestem katolikiem
i wiary swojej nigdy nie sprzedam". "To dlaczego młócicie w niedzielę?"
. "W jaką niedzielę, dziś jest sobota!". "Oj, dziadku, pomieszały
się wam dni tygodnia, dziś jest naprawdę niedziela, a jeśli mnie
nie wierzycie to zapytajcie, o idzie stara Wolanowa". Starzec podszedł
do kobiety i zapytał: "Dokąd idziecie?". "Jak to dokąd, przecież
do kościoła! Co wy, Kubuś, dziś nie idziecie na Mszę św.?". Teraz
dziadek uwierzył. Rozpłakał się jak dziecko, ukląkł na klepisku i
żarliwie modlił się słowami: "Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.
Boże, czy Ty mnie przebaczysz taki wielki grzech?". Nie poszedł tej
niedzieli do kościoła, bo było już dla niego za późno, poszedł jednak
następnego dnia prosto do spowiedzi, po której długo modlił się i
wracał do domu uspokojony.
Po południu w niedzielę w kościele odprawiano Nieszpory,
nawet z oddalonych Dębic kilka osób chodziło na te przepiękne nabożeństwa.
Młodzież zaś bawiła się na potańcówkach albo organizowała różne proste
imprezy sportowe. Kobiety rozmawiały o wszystkim, nierzadko o swoich
bliźnich. Mężczyźni najczęściej politykowali, ale szczególnie w długie
zimowe wieczory czytano na głos książki. Wielkim powodzeniem cieszyła
się powieść Juliusza Verne pt. Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej
żeglugi. Najbardziej zachwycano się napędem atomowym statku.
Pomóż w rozwoju naszego portalu