Liczy się uśmiech...
Dziewiąta rano. Wolontariusze z opiekunem punktualnie rozpoczynają dyżur w osiedlowej „Biedronce”. Wchodzi klient. - Dzień dobry. Caritas zaprasza do udziału w zbiórce żywności - 9-letnia Zuzia uśmiecha się do starszej pani z reklamówką i jednocześnie wręcza ulotkę z krótką informacją wyjaśniającą cel akcji. I tak już będzie przez cały dzień. Praca wolontariusza jest monotonna. Dyżur (zasadniczo trwa on 1-3 godziny, choć rekordziści potrafią wytrwać na stanowisku nawet 8 godzin) polega na powtarzaniu tej samej formuły, która za każdym razem, niezależnie od zmęczenia, musi zabrzmieć przekonywająco. Trzeba mówić szybko i wyraźnie, gdyż większość klientów przemyka ku koszykom bez zatrzymywania. Najlepiej jeśli zachęcie towarzyszy jeszcze uśmiech. Wolontariusza winna też cechować cierpliwość i odporność psychiczna - ze strony niektórych klientów zdarzają się niemiłe docinki.
„Obrywają” dla słusznej sprawy...
Pytani przeze mnie wolontariusze są zgodni: przykrych sytuacji jest coraz mniej - ludzie najwyraźniej przywykli do przedświątecznych zbiórek żywności i nawet jeśli nic nie dają, to darowują sobie
uszczypliwości. Choć i dziś nie obywa się bez drobnych incydentów.
Mija dziesiąta. Trwa poranny szczyt zakupów, do sklepu wchodzi elegancko ubrana pani w średnim wieku. 13-letnia Monika wypowiada powitalną formułę i... - Nie, dziękuję bardzo! - słyszę
podniesiony głos klientki. - Nie, nie! Idź do Wałęsy! Elegancka pani z impetem wkracza na salę, a ja w oczach Moniki dostrzegam bezbrzeżne zdumienie i niewyartykułowane pytanie, o co chodziło z
tym Wałęsą... Za kilkadziesiąt minut Magda (10 lat) pobiera lekcję jeszcze nowszej historii. - Niech wam dadzą Miller i SLD! - tak na zachętę do zbiórki reaguje mężczyzna po sześćdziesiątce.
Mimo to wolontariusze nie tracą ducha. To już ich czwarta zbiórka i zdążyli się przyzwyczaić do różnych reakcji. „Obrywają” więc za rzeczywiste i urojone grzechy różnych postaci z życia
publicznego i... dalej cierpliwie robią swoje. Widać, że zdobyli już pewne doświadczenie: patrzą rozmówcom prosto w oczy, uśmiechają się, potrafią odpowiedzieć na dodatkowe pytania. - A co to jest
Caritas? - pyta jeden z klientów i otrzymuje całkiem składną odpowiedź... Natomiast 16-letnia Agata to prawdziwa profesjonalistka; dochodzę do takiego wniosku, kiedy widzę, z jaką powagą i szacunkiem
traktuje młodszego o co najmniej 6 wiosen chłopca, którego mama wysłała po zakupy z kartką w ręku...
Polaków portret własny
Unieruchomiony na stanowisku obok kosza z zebraną żywnością mam okazję poczynić rozmaite spostrzeżenia. Po pierwsze - potwierdza się stara jak świat prawda, że zamożność nie idzie, niestety, w parze
z hojnością. Z przykrością patrzę na ludzi, którzy dokonawszy ogromnych zakupów, obojętnie mijają kosz. Jakże z kolei budujący jest widok osób, które nie kryją tego, że nie powodzi im się najlepiej, a
mimo to potrafią wygospodarować kilka złotych dla jeszcze bardziej potrzebujących. - Zobaczę, czy mi wystarczy pieniędzy - mówi do 11-letniego Krzysia starsza, niezwykle skromnie odziana kobieta.
Widzę ją, kiedy odchodzi od kasy z zakupami. Podchodzi do Krzysia i wręcza mu 25 groszy. - Tyle mi zostało - mówi. - Weź, może się przyda... - i odchodzi. Prawdziwa ewangeliczna
wdowa.
Serce boli, kiedy widzę, jak rodzice marnują wymarzone wręcz okazje wychowawcze. Tata i mama idą obładowani zakupami, synek otwiera kupione przed chwilą chipsy i... nic. Szansa na zaszczepienie dziecku
cnoty miłosierdzia zostaje zaprzepaszczona. A przecież wystarczyłoby wrzucić do kosza jeden z niezliczonych wafelków wypełniających reklamówkę...
Niektórzy klienci ignorują wolontariuszy. Przechodzą ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dal, nie zauważają wyciągniętych ulotek, nie słyszą zachęty do zbiórki, a po odejściu od kasy z zakupami nie spostrzegają
kosza z darami. Ale bywa i odwrotnie. - O, jak to dobrze, że jesteście! - słyszą wolontariusze. - Jesteście wspaniali! Mężczyzna w średnim wieku zaprasza Zuzię i Nadię na salę. -
Pokażcie mi, co mam kupić! - prosi. Po chwili cała trójka staje przy kasie. Żywność o wartości 30 zł ląduje w koszu, a pan kwituje podziękowania krótkim - Nie ma za co! Dla dzieci zrobię wszystko!
- Takie sytuacje to nagroda dla wolontariuszy.
- Ja sam potrzebuję pieniążków. Nie mam za co żyć - grzecznym tonem, z zakłopotaniem stwierdza inny pan i bezradnie rozkłada ręce. - Składamy żywność do kosza w kościele -
deklaruje małżeństwo w średnim wieku. Te odmowy nie bolą.
Kosz powoli wypełnia się darami. Krótko przed dziewiętnastą po raz ostatni przyjeżdża dwoje wolontariuszy, którzy odbierają żywność i zanoszą do samochodu, by potem zawieźć ją do Toruńskiego Centrum
Caritas. Stamtąd już wkrótce trafi ona do potrzebujących. Piątkowo-sobotni dyżur 20 członków koła przynosi efekt w postaci 9 dużych koszów. Ich wagę szacuję na około 150-200 kg. Trudno ocenić wartość
pieniężną zebranej żywności. Jedno jest pewne: dobro spełnione przez wszystkich uczestników zbiórki: wolontariuszy, klientów i życzliwą obsługę sklepu nie ma ceny... Wszyscy - zarówno ci, którzy
poświęcili swój wolny czas, jak i ci, którzy ofiarowali pieniądze - wychodzą z niej ubogaceni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu