Monika wzięła się porządnie za naukę już na początku klasy maturalnej. Marzyła o psychologii i to ją bardzo mobilizowało do pracy. Do tych planów zaprosiła też Pana Boga.
Codziennie biegała na Msze św. i przyjmowała Komunię św. w intencji spełnienia swoich marzeń. Zawsze znajdowała na to czas i czuła, że jest to jakaś naturalna równowaga,
taka benedyktyńska mądrość łączenia nauki z modlitwą. I rzeczywiście, dawało jej to ogromnie dużo pokoju w sercu. Kiedy inni przed próbną maturą kupowali maskotki i różne
zabobonne symbole szczęścia, Monika dobrze wiedziała, że ona ma obok siebie Jezusa. Nie zraziła się tym, że na próbnej maturze z wypracowania z polskiego dostała trójkę z plusem.
Koleżanki podśmiewały się z jej naiwności, bo miała szansę na ściąganie jak inni i nie skorzystała z tej możliwości. Słabsze zazwyczaj uczennice dzięki „gotowcom”
z polskiego dostały nawet piątki. Monika dalej czuła się spokojna i wytrwale pracowała. Prawdziwe efekty przyszły na maturze i egzaminach na studia. Zdała je na tyle dobrze,
żeby bez najmniejszych kłopotów zostać studentką psychologii. W dowód wdzięczności poszła nawet na Pieszą Pielgrzymkę Warszawską na Jasną Górę.
Od początku swoich studiów w Poznaniu nie umiała wstrzelić się w rytm życia studenckiego. Najpierw zachłysnęła się wolnością. Nowi ludzie, nowa wspólnota, mieszkanie w akademiku
- to wszystko sprawiło, że całą swoją uwagę poświęciła sprawom towarzyskim. Nie znalazła dla siebie żadnej wspólnoty, przestała się nawet modlić rano i wieczorem i, niestety, również
przestała się uczyć. Tuż przed pierwszą sesją zaczęły się problemy. Nie mogła nawet myśleć o egzaminach, gdyż nie zdobyła kilku zaliczeń. Nerwowo zaczęła szukać ratunku. Wymyśliła sobie, że
w takiej sytuacji może liczyć tylko na cud. Przypomniała sobie wielką pomoc Pana Boga w czasie matury i egzaminów na studia. Postanowiła więc ostro szturmować niebo. Zaczęła
się więc codzienna Msza św. i nowenna do Ducha Świętego w intencji zdania egzaminów, cztery części Różańca i kilka litanii. Podczas jednej z modlitw zakomunikowała
Panu Bogu: „Przecież dla Ciebie wszystko jest możliwe! Oddaję Ci całą moją sesję zimową, ja się usuwam, a Ty działaj!”
Nie musiała długo czekać na efekty. Wprawdzie została bez dwóch zaliczeń, ale dopuszczono ją do sesji. Była już pewna swojej cudownej metody i wydawało jej się, że zrozumiała, co to znaczy
przekreślić siebie i wszystko zostawić Panu Bogu. Zamiast uczyć się i modlić, ograniczyła się praktycznie tylko do tego drugiego. Niestety, metoda nie do końca okazała się skuteczna.
Zawaliła wszystkie trzy egzaminy w sesji zimowej. Kiedy zawisło nad nią widmo wyrzucenia ze studiów, obraziła się na cały świat z Panem Bogiem na czele.
„Postawiłam wszystko na Pana Boga, usunęłam się w kąt, stawiając Go w centrum moich problemów, a On mi nie pomógł” - żaliła się księdzu w konfesjonale,
spowiadając się ze swojego buntu wobec Boga. Mądry kapłan odpowiedział jej spokojnie: „Bo widzisz, dziecko, tak jak w Betlejem, tak i w naszym życiu Bóg
pewnie nie chce być w centrum, ale na zapleczu, pewnie nie chce nas we wszystkim zastąpić, tylko nam w tym towarzyszyć. Zacznij się porządnie uczyć, bo to jest twoja droga
do świętości, a Pana Boga miej na zapleczu, spotykaj się z Nim codziennie, a i tak szybko się przekonasz, że wszystko to, co robisz na zewnątrz, zależeć będzie
od tego, co masz w ukryciu”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu