Czas pobytu w Rzymie pozwala przyjrzeć się z bliska Człowiekowi, o którym bez wahania można powiedzieć, że idzie przez ziemię dobrze czyniąc. Mam na myśli Papieża Jana
Pawła II. W swoim wędrowaniu apostolskim stanął on w tym roku w Hiszpanii (3-5 maja), Chorwacji (5-8 czerwca), Bośni i Hercegowinie (22 czerwca) oraz Słowacji
(12-14 września). Cały szereg pielgrzymek, które odbył Ojciec Święty, aby z polecenia Jezusa „umacniać braci w wierze”.
Nie może to wszystko nie zdumiewać. Człowiek, który praktycznie już nie chodzi, podejmuje wciąż tyle apostolskich poczynań. Przypomina się w tym momencie wielka kampania niechętnych Papieżowi
mediów, które mniej więcej rok temu spekulowały zawzięcie nad stanem jego zdrowia i nad tym, co też zrobi on dalej. Faktycznie nie było najlepiej. Rok temu w Wielki Czwartek Papież
był tak słaby, że zrobił z pomocą innych tylko cztery kroki podczas Mszy św. Gazety pisały, iż to chyba koniec, bo gdy Papież przestanie chodzić, to musi złożyć rezygnację. Nikomu z nich
nie przyszło jednak do głowy, że Kościołem rządzi się nie nogami, ale głową. A w tym zakresie Papież zaskakuje świeżością i bystrością umysłu. Co chwilę wymyśla coś, co
wszystkich zaskakuje i zadziwia. Choćby ostatnio wydany tomik poezji. Nogi ustały, ale Papież nie ustał. Więcej: właśnie teraz objawia się w nim działająca moc Boga.
Później był czas, że Jan Paweł II miał problemy z mówieniem. Gazety znów prorokowały, że teraz to już na pewno nie da się rządzić Kościołem. Papież i tu wybrnął, bo swoje
przemówienia przekazywał niekiedy do odczytania jakiemuś kardynałowi. Nie upłynęło wiele czasu i w prasie pojawiła się wiadomość: Papież uczy się bułgarskiego. Po co? Otóż miał w planie
pielgrzymkę do Bułgarii i chciał przynajmniej trochę Bułgarom powiedzieć w ich ojczystym języku. Jakiś ksiądz przychodził, by go uczyć tego języka.
Przyszedł potem lipiec i niezapomniane spotkanie z młodzieżą w Kanadzie. Papież udowodnił światu, że są ludzie, z którymi czuje się świetnie i to
się przekłada na jego kondycję fizyczną. Miesiąc później była Polska. Znów świat zobaczył coś, o czym nawet nie śnił. Ci zaś, którzy wcześniej mieli za dużo do gadania, mogli odczuć
pewien niesmak, że Papież jest smutny i chory, gdy jest wśród nich, ale gdy tylko pojawi się w gronie ludzi, których naprawdę kocha, natychmiast dostaje skrzydeł.
Co jakiś czas słychać spekulacje na temat zdrowia Papieża i jego posługi. Wielu jednak zdaje sobie sprawę, że jeśli Ojciec Święty coś jeszcze może zrobić, to tylko nas zaskoczyć. Ale wcale
nie musi tego robić tak, jak chcą gazety. Kiedyś podobno któryś z kardynałów zapytał Papieża: - Jak się Ojciec Święty czuje? Na co ten miał odpowiedzieć: - Nie wiem. Nie czytałem
rano gazet.
Zatrzymajmy się jednak nad tym, co Papież mówi i robi. To jest ważniejsze od tego jak się czuje.
Miesiąc temu miało miejsce nabożeństwo różańcowe dla młodzieży uniwersyteckiej w Auli Pawła VI w Watykanie. Odbywało się ono w łączności, dzięki telewizji satelitarnej,
z pięcioma miejscami w Europie: Krakowem, Fatimą, Słowacją, Niemcami. Po prostu na telebimach można było oglądać to, co się dzieje w tych miejscach, a zarazem
wspólnie modlić z młodzieżą tam zgromadzoną. Dla przykładu Kraków rozpoczynał Zdrowaś Mario, a kończyli zgromadzeni w Rzymie. Na końcu już po oficjalnej części Ojciec
Święty zażartował: „Telewizja jest cudowna. Dzięki niej mogę widzieć to, co się dzieje w tej chwili na przykład w kościele św. Anny w Krakowie”. Dziękując
natomiast niemieckiemu kardynałowi za zaproszenie młodych do Niemiec na Światowy Dzień Młodzieży w 2005 r. Jan Paweł II odpowiedział: „Mnie też zaprosił! Mimo że
młody już nie jestem!”.
Z niezapomnianych spotkań z Ojcem Świętym ostatniego czasu trzeba też wymienić beatyfikację, jaka miała miejsce na Placu św. Piotra w niedzielę 23 marca. Wśród 5 osób do chwały
ołtarzy został wyniesiony lekarz węgierski Laszló Batthyany-Strattmann. Postać bardzo ciekawa, stąd warto o niej wspomnieć. Gdy miał zaledwie 12 lat stracił matkę, która zmarła w wieku
39 lat. Ta strata zostawiła trwałe ślady w duszy dziecka, które często powtarzało: „Zostanę lekarzem i będę leczył za darmo ubogich chorych”. Jako student
ożenił się z bardzo religijną kobietą, która mu dała 13 dzieci. Założył szpital, w którym leczył między innymi ofiary I wojny światowej. Otrzymawszy w spadku
od wuja zamek, znaczną jego część przeznaczył na gabinety lekarskie. Leczył biednych, których w mieście było bardzo wielu. Jako zapłatę za leczenie i troskę w szpitalu
prosił, aby ofiarować w jego intencji jedno Ojcze nasz. Przed operacją modlił się wraz z chorym do Boga o błogosławieństwo. Był przekonany, że jako lekarz operuje, ale
uzdrowienie jest już darem Bożym. Czuł się tylko narzędziem w Jego rękach.
Relacje małżeńskie też układały się bardzo dobrze. Wspólnie z małżonką starał się wychować dzieci na ludzi uczciwych, szlachetnych. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła we Mszy
św. Po niej z kolei dzieci otrzymywały krótkie wskazówki chrześcijańskie, a także, jako zadanie, coś dobrego do spełnienia. Po codziennym Różańcu wieczornym dyskutowano wspólnie
o mijającym dniu i o zadaniach, jakie dzieci miały wykonać. Jego religijne życie objawiło się w całej pełni podczas ciężkiej choroby, która ukoronowała jego
ziemską wędrówkę. Do swojej córki tak pisał z wiedeńskiego sanatorium: „Nie wiem jak długo jeszcze dobry Bóg każe mi cierpieć. Dał mi On w życiu wiele radości, dlatego teraz,
mając 60 lat, muszę przyjąć z wdzięcznością również trudności”. Do siostry natomiast powiedział: „Jestem szczęśliwy. Cierpię strasznie, ale kocham moje cierpienia, a pociesza
mnie fakt, że znoszę je dla Chrystusa”. 22 stycznia 1931 r. pożegnał ziemię w opinii świętości po 14 miesiącach ciężkiej choroby.
Za jego przyczyną miało miejsce w 1989 r. niewytłumaczalne naukowo uzdrowienie chorego cierpiącego na złośliwego raka. Uzdrowienie powyższe poddano dokładnym ekspertyzom lekarskim
i teologicznym, a po 12 latach badań, uznano jego autentyczność. W ten sposób droga do beatyfikacji stanęła otworem.
Pisząc o działalności Jana Pawła II nie sposób nie zatrzymać się na sprawie światowego pokoju, na którym koncentruje się ostatnio w sposób szczególny papieska uwaga. Ojciec
Świętego dostrzega krytyczne położenie narodu irackiego dotkniętego w ostatnich latach embargiem gospodarczym. Widzi też szerzące się w świecie widmo terroryzmu. To wszystko jednak
nie usprawiedliwia działań zbrojnych, które niosą zniszczenia i śmierć wielu niewinnym ludziom, a poza tym pogłębiają nienawiść między narodami. Szczególny jednak głos podnosi Jan
Paweł II apelując, aby nie uczynić z konfliktu wojny o charakterze religijnym. Dlaczego? Dlatego, że do tej pory jest to bitwa o ropę pod pozorem walki z terroryzmem.
Bitwa, która angażuje tak naprawdę nieliczne państwa. Konflikt ten chcą jednak niektórzy przemienić w wojnę religijną, „świętą wojnę”, wojnę w obronie Boga. A to
musiałoby zaangażować miliony ludzi na całym świecie. Wyznawcy islamu to w tej chwili około miliarda ludzi, niewiele więcej liczą chrześcijanie. Zetknięcie się takich potęg na stopie wojennej
oznacza zagładę ludzkości. W tym kontekście słowa Papieża - aby nikt nie zabijał w imię Boga, wydają się mieć niesamowite znaczenie dla istnienia świata i ludzkości.
„Nie wolno nam dopuścić - apelował - aby zagrożenie wojną, czy nawet sama wojna, wprowadziły nieprzyjaźń między chrześcijan, muzułmanów, czy wyznawców innych religii”. O zabiegach
pokojowych Jana Pawła II niech świadczy i to, że w samym tylko lutym przyjął na audiencjach prywatnych: sekretarza generalnego ONZ, wicepremiera Iraku, niemieckiego ministra
spraw zagranicznych, premiera Wielkiej Brytanii, premiera Hiszpanii, przewodniczącego irańskiego parlamentu, a na początku marca premiera Włoch. W Watykanie zostali przyjęci ambasadorowie
wszystkich państw akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. Zarówno do Bagdadu, jak i do Waszyngtonu pojechali specjalni wysłannicy Papieża.
Od pewnego czasu nie ma publicznego wystąpienia Papieża, w którym temat pokoju nie zostałby poruszony. Tak było również w niezapomnianym spotkaniu z młodzieżą na Placu
św. Piotra w czwartek przed Niedzielą Palmową. Wprawdzie aura zatrzymała wiele osób w domu w obawie przed deszczem, ci jednak, którzy przybyli byli świadkami wydarzenia
o niebywałej randze. Wzruszające świadectwa młodych ludzi, śpiew najpopularniejszych chórów, radość i entuzjazm na twarzach młodych ludzi. Zgromadzony młody żywioł osiągnął niebywałe
rozmiary, wtedy gdy pojawił się Papież. W bardzo wolnym tempie objechał on sektory z uśmiechem na twarzy, błogosławiąc i pozdrawiając zebranych. Panował entuzjazm, którego
nawet padający deszcz nie zdołał zagłuszyć. Chwilami wydawało się nawet, że było wprost przeciwnie. Właśnie deszcz stawał się dla wielu motywem odkrycia swojej życiowej energii. Nawet sam Papież pozdrowił
w przemówieniu deszcz, a później dwukrotnie go zapraszał. Młodzież, oczywiście, odpowiadała aplauzem, na co Jan Paweł II zareagował: „Co za siła! Co za siła!”.
Papieżowi nie brakowało humoru. To spotkanie w niezwykłym stopniu wyróżniało się od wszystkich innych w ostatnich miesiącach.
Młodzież ofiarowała Ojcu Świętemu symboliczne prezenty. Była laska pasterska dla Głowy i Pasterza Kościoła. Był też gołąb - symbol pokoju. Gołąb został wypuszczony z klatki,
ale jakoś nie zamierzał odlatywać. Usiadł kilka metrów przed Papieżem, poważnie wystraszony i ani myślał wznieść skrzydeł do lotu. Papież przez chwilę patrzył na niego (kamery ładnie to uchwyciły),
a na jego twarzy zarysował się jakby niepokój, a może błagalna prośba do Boga, aby ten symbol pokoju wzniósł się w powietrze. Świat bowiem tego pokoju bardzo dziś potrzebuje.
Scena trwała dobrą minutę. Zaczęto przechodzić powoli do następnego punktu programu, gdy nagle gołąb na oczach kamer wystartował niczym odrzutowiec, wzniósł się w powietrze i poszybował
nad miasto. Jego lot był tak szybki, tak zdecydowanie wymierzony w jednym kierunku, że można było dostrzec jakąś misję - może wprost od Stwórcy otrzymaną - zwiastowania pokoju światu.
Uroczyste spotkanie trwało nadal. Papież powierzył wszystkich zgromadzonych Matce Bożej. Niemal każdy z obecnych otrzymał od niego różaniec. Na końcu jeszcze jedną niespodziankę przygotował
zebranym - tym, których deszcz nie wystraszył. Po zakończeniu po raz drugi objechał sektory, co nie zdarzyło się, od trzech lat. To był wieczór naprawdę niezapomniany. To był jeszcze jeden znak
niezwykłości obecnego Pontyfikatu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu