Reklama

Ocalony w Częstochowie

Grudzień 1943 r., dworzec w Częstochowie. Stłoczeni, w wyziębionych wagonach kolejowych, skrupulatnie przeliczeni przez niemieckiego żandarma, zaraz ruszą w kierunku Rzeszy. 18-letni Aleksander Baranowski co chwilę spogląda w kierunku lekko przyprószonej śniegiem wieży Jasnogórskiego Klasztoru. To go krzepi, to dodaje mu otuchy. Mrocznieje w duszy, gdy Klasztor chowa się za zakrętem, jaśnieje, gdy znienacka pojawia się znowu. Zupełnie jak Kmicic, zabłąkany w swych perypetiach pod Jasną Górą...

Niedziela kielecka 39/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zabrano go z rodzinnych Zielonek - niewielkiej miejscowości położonej między Wodzisławiem a Sędziszowem. Wtedy, w grudniu 1943 r., był już mocno zaangażowany w działalność konspiracyjną i złożył przysięgę na wierność Armii Krajowej, połączonej z Batalionami Chłopskimi. On był chłopakiem z Batalionów. W warsztacie ślusarskim Władysława Franczaka opowiadali sobie dowcipy, gdy nagle wpadł Wiktor, brat Aleksandra. - Przyjechali Niemcy, pytają o ciebie. Powiedzieli, że jeżeli się nie znajdziesz, to zabiorą ojca... Dramat. Co robić? - Nie idź, przecież wezmą i ciebie, i ojca - odradzali koledzy. - Ale czy mogę pozwolić, żeby ot tak, wzięli ojca? Idę, chłopaki, do domu.
Kilku szwabów z bagnetami na karabinach otoczyło mnie natychmiast z groźnym pokrzykiwaniem. Starałem się zachować spokój. Ojciec siedział ze zwieszoną głową, matka zanosiła się od płaczu. Nalałem wody do miednicy, szybko się umyłem. W kilka minut dostałem zawiniątko z jedzeniem. Zdążyłem tylko powiedzieć:
- Matko, nie płacz, ja wrócę (choć wcale w to nie wierzyłem) i tak jak stałem, zostałem zabrany z domu.
Wtłoczony do „budy” niemieckiego samochodu z brezentem, wraz z innym pojmanymi w tym dniu, został przewieziony do więzienia w Jędrzejowie.
W celi kilkunastu ludzi w kajdanach było zajętych łapaniem na sobie wszy. Cuchnęło okropnie, ktoś obolały po pobiciu jęczał w kącie, co chwilę wpychano do środka nowych nieszczęśników. Rankiem, odeskortowani przez żandarmów z psami, znaleźli się w pociągu - najpierw do Kielc, później do Częstochowy. Koszmarna noc w obozie, przymusowe „mycie”, dezynfekcja ubrania. Wokół słychać przekleństwa, przeplatane z urywanymi słowami modlitwy.
Rankiem, gdy kolumnę więźniów prowadzą na dworzec, Aleksander ukrył w zakamarkach kurtki, tzw. bescheinigung (czyli uproszczoną formę dowodu tożsamości), aby mieć cokolwiek poza kawałkiem tektury z numerem wypisanym czarną smołą.
Więźniowie nabrali otuchy, gdy kilku chłopaków, zrzucając pod nogi Niemców stos turlających się beczek, uciekła z rampy. I te wieże klasztorne, raz po raz migające zza zakrętów. Budziła się w nich słaba nadzieja, gorączkowo szeptali pacierz.
Ale, niestety, pociąg ruszył, Klasztor stał się coraz mniejszy. Aleksander z determinacją przepchnął się wprost do wyjścia i skoczył!
- Uderzyłem kolanem o druty prowadnic i fiknąłem kozła w dół po nasypie. Zacząłem biec w stronę parterowych domków w ogródkach. Rozległy się strzały. Przeskoczyłem płot i dobiegłem do węgła domu. Z wysiłku i wycieńczenia ból rozsadzał mi płuca. Jakaś kobieta wciągnęła mnie i dwóch innych uciekinierów tuż za dom. Ale szybko trzeba było stamtąd uciekać, i to każdy na własną rękę. Gdzie? Do Kielc, do Zielonek!
Nie było łatwo. Raz, pytając o drogę, trafił na Niemkę, innym razem na kontrolującego szosę żandarma, aż wreszcie - na poczciwych wozaków, dostarczających drzewo na lotnisko budowane przez Niemców w Olsztynie. Mieli przepustki. Dali Baranowskiemu do niesienia jakiś drąg i - obok ich wozu - przeszedł!
- Przekonałem się, że bez Bożej łaski i pomocy tych ludzi najprawdopodobniej zostałbym pochwycony - wspomina pan Aleksander. - Dziękując wtedy Bogu i Najświętszej Maryi Pannie, która taką otuchą napełniła me serce w Częstochowie, dreptałem szczęśliwy obok wozu. Niemcy nawet nie sprawdzali, bo moi wozacy byli tu każdego dnia. Gdy dziękowałem im gorąco za pomoc, skwitowali krótko: «Przecie i my Poloki»”.
Gdzieś ktoś go nakarmił gorącym chlebem, gdzieś dopadli go ludzie z Arbeitsamtu (znowu ucieczka z pociągu), gdzieś przepędzono go z nieogrzewanej stacji („Idź pan stąd, po zapachu parowanego ubrania i zasypianiu na stojąco widać, kim pan jest, a Niemcy szukają jakichś ludzi, którzy im zbiegli”). Ach, doczekać pociągu do Kielc. Może w domku za torami?
- Poczęstowano mnie gorącym mlekiem. Rozkleiłem się, wszystko mnie bolało, odmroziłem pięty. Pilnowali, gdy się zdrzemnąłem, a potem wpakowali do „polskich” wagonów. Tłok. Ludzie wspierali mnie ze wszystkich stron. Było ciepło, zasypiałem co chwila na barkach stojącego przede mną człowieka.
Z Kielc, z pomocą znajomego kolejarza, szczęśliwie dostał się pociągiem do Sędziszowa. Pociąg, nie dojeżdżając do sędziszowskiej stacji, zatrzymał się przed dawnym przejazdem, koło apteki. W ten sposób Baranowski uniknął pewnej kontroli na dworcu. Żwawo puścił się drogą prosto do Zielonek, do domu. W grudniowym mroku kobiety szły do Sędziszowa na roraty i rozmawiały... czy to możliwe? - tak, o nim („Zabrali go, nikt nie wie, co się z nim dzieje”). Postawił kołnierz kurtki, uśmiechną się. Ukryty na rodzinnym podwórzu, doczekał świtu i spotkania z ojcem. Powiedział krótko, gdzie będzie. - Tato, dotrzymałem obietnicy danej mamie. Wróciłem.
A gdy za dwa tygodnie Niemcy przyjechali rozpytując o niego, ojciec odpowiadał: - Nie ma go, przecież wyście go zabrali.
- Łatwo się to dzisiaj opowiada, a przecież na każdym kroku groziła nam śmierć i kalectwo. Byliśmy bardzo młodzi i bardzo uczuciowi, jakby na wskroś przepełnieni patriotyzmem. O tym się nie mówiło, to się po prostu czuło. Tak, jak nie mówiło się o religii, tylko po prostu się wierzyło. Ja wiem, że wtedy, w grudniu 1943 r. siłę dała mi bliskość Jasnej Góry. Przeżyłem przecież tyle akcji i bitew, a to zdarzenie stanowi dla mnie kapitał zupełnie innego kalibru - mówi dziś Aleksander Baranowski. Dlatego co roku stara się uczestniczyć w kombatanckiej pielgrzymce do Matki Bożej Częstochowskiej. 14 września 2003 była to już 32. z kolei.

Aleksander Baranowski, ps. „Grom”
Rodzina, pochodzenie: urodzony w 1925 r. w Zielonkach, w rodzinie chłopskiej, kultywującej tradycje patriotyczne. Dziad, nękany przez carską ochranę za pomoc udzieloną emisariuszowi Lasocie. Ojciec Szczepan - uczestnik wojny 1918 r. (jako żołnierz POW), ranny podczas walk z bolszewikami na Wołyniu 1920 r. Wówczas także ginie wuj Wojciech Konieczny.
Wojna: Krewni biorą udział w kampanii wrześniowej, którą on sam przeżywa w rodzinnych stronach. W 1942 r. wstępuje do Batalionów Chłopskich (placówka „Borek” w podobwodzie „Łąka”, w jędrzejowskim obwodzie „Proso”). Gruntowne przeszkolenie na konspiracyjnym kursie podoficerów. Udział w akcjach z bronią w ręku przeciwko okupantowi, rozbijanie magazynów, rekwirowanie zapasów na rzecz BCh i AK, niszczenie spisów i akt kontygentowych. W wyniku scalenia BCh i AK (1943 r.) składa przysięgę z całym plutonem w lesie sieleckim na wierność AK. Udział w okolicznych zgrupowaniach i potyczkach, m.in. w ataku na stację PKP w Sędziszowie i w przygotowaniach do akcji „Burza”. Obecnie w stopniu podporucznika.
Po wojnie: powołany do zasadniczej służby wojskowej (pracuje m.in. jako starszy felczer), zostaje zdemobilizowany w 1947 r. Uzupełnia wykształcenie. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości rozpoczyna studia zaoczne na wydziale prawa na UJ, w 1966 r. uzyskując tytuł magistra prawa. Odbywa 2-letnią aplikację sądową. Od 1982 r. przebywa na emeryturze. Ma żonę, dwoje dzieci i czworo wnucząt. Jest członkiem Polskiego Związku Łowieckiego i prezesem Zarządu Koła nr 1 Świętokrzyskiego Związku Żołnierzy AK w Kielcach.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jasna Góra: Maj u Najpiękniejszej z Niewiast

2024-05-01 09:21

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Karol Porwich/Niedziela

„Chwalcie łąki umajone” to jedna z pieśni ku czci Matki Bożej, która wyjątkowo wybrzmiewa w maju. Jest to miesiąc szczególnego dziękczynienia Maryi za opiekę nad Polską, rodzinami, ale też przypomnieniem o historii naszej Ojczyzny. Każdego dnia na Jasnej Górze odprawiane są nabożeństwa majowe o godz.19.00 w Kaplicy Cudownego Obrazu, także z wieży jasnogórskiej o godz. 18.00 rozbrzmiewają maryjne melodie na „cztery strony świata”.

- Jasna Góra jest wyjątkowym miejscem, które Matka Boża sama sobie wybrała. Tutaj przybywają wierni, aby oddawać Jej cześć. W uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski cały naród pragnie powtarzać słowa Aktu Milenijnego Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi. W tym miesiącu do Pani Jasnogórskiej pielgrzymują szczególnie dzieci pierwszokomunijne, ale także nowo wyświęceni kapłani, aby zawierzyć swoje życie, posługę i podziękować za sakramenty - mówił o. Michał Bortnik, rzecznik prasowy sanktuarium.

CZYTAJ DALEJ

Św. Józef - Rzemieślnik

Niedziela Ogólnopolska 18/2004

[ TEMATY ]

Święta Rodzina

Ks. Waldemar Wesołowski/Niedziela

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Ewangeliści określili zawód, jaki wykonywał św. Józef, słowem oznaczającym w tamtych czasach rzemieślnika, który był jednocześnie cieślą, stolarzem, bednarzem - zajmował się wszystkimi pracami związanymi z obróbką drewna: zarówno wykonywaniem domowych sprzętów, jak i pracami ciesielskimi.

Domami mieszkańców Nazaretu były zazwyczaj naturalne lub wykute w zboczu wzgórza groty, z ewentualnymi przybudówkami, częściowo kamiennymi, częściowo drewnianymi. Taki był też dom Świętej Rodziny. W obecnej Bazylice Zwiastowania w Nazarecie zachowała się grota, która była mieszkaniem Świętej Rodziny. Obok, we wzgórzu, znajdują się groty-cysterny, w których gromadzono deszczową wodę do codziennego użytku. Święta Rodzina niewątpliwie posiadała warzywny ogródek, niewielką winnicę oraz kilka oliwnych drzew. Możliwe, że miała również kilka owiec i kóz. Do dziś na skalistych zboczach pasterze wypasają ich trzody. W dolinie rozpościerającej się od strony południowej, u stóp zbocza, na którym leży Nazaret - od Jordanu po Morze Śródziemne - rozciąga się żyzna równina, ale Święta Rodzina raczej nie miała tam swego pola, nie należała bowiem do zamożnych. Tak Józef, jak i Maryja oraz Jezus mogli jako najemnicy dorabiać przy sezonowym zbiorze plonów na polach należących do zamożniejszych właścicieli.

CZYTAJ DALEJ

Papież wyniósł ks. Nykiela do godności biskupiej

2024-05-01 12:21

[ TEMATY ]

ks. Krzysztof Nykiel

Bożena Sztajner/Niedziela

Ojciec Święty mianował księdza prałata Krzysztofa Józefa Nykiela, Regensa Penitencjarii Apostolskiej, biskupem tytularnym Velia - poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Ks. biskup-nominat Krzysztof Józef Nykiel urodził się w Osjakowie 28 lutego 1965 r. W 1984 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi. W 1990 r. przyjął święcenia kapłańskie i należy do duchowieństwa archidiecezji łódzkiej. W roku 2001 uzyskał doktorat z prawa kanonicznego na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. W latach 1995-2002 pracował w Papieskiej Radzie ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. 1 lipca 2002 podjął pracę w Kongregacji Nauki Wiary. Od 18 grudnia 2009 był zastępcą sekretarza Międzynarodowej Komisji Badającej sprawę autentyczności objawień w Medjugorie. 26 czerwca 2012 roku papież Benedykt XVI mianował go regensem Penitencjarii Apostolskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję