Marzą nam się wielkie przeżycia duchowe. Często kojarzą się nam one z przyjemnymi odczuciami obecności Bożej, z pobudzeniem duszy i serca, ze wzruszeniem i całą masą przyjemnych emocji. Marzą nam się takie modlitwy, po których człowiek prawdziwe czuje się, jakby będąc na ziemi, mógł przez chwilę doświadczyć nieba. Czasem takie marzenia związane są z naszym przekonaniem, że jeśli coś kochamy, to musi się to przekładać na nasze emocje i odczucia. A przecież bardzo pragniemy Bogu powiedzieć na modlitwie, że Go kochamy. Miłość natomiast zakłada czułość, bliskość, ma swój język gestów i znaków. Przez grzech również i ta sfera wyrażania miłości została skażona. Gesty, odczucia stają się niekiedy już nie językiem miłości, ale namiętności, czyli kochania siebie, doświadczania własnej przyjemności ze spotkania z kimś drugim. Jeśli chodzi wtedy o tego drugiego, to potrzebujemy go tylko ze względu na własne potrzeby. W namiętnościach inny człowiek jest mi potrzebny dla mojego własnego doświadczania przyjemności. Również modlitwa może wynikać z szukania samego siebie przez kontakt z Bogiem. Jeśli moją modlitwę uzależniam od posiadania odczuć przyjemności czy zadowolenia, to znaczy, że chodzi mi w niej bardziej o mnie niż o Boga.
Pociechy
Św. Teresa z Ávili odróżniała na modlitwie pociechy od smaków duchowych. Pociechy są taką radością i zadowoleniem duszy, które wynikają z koncentracji na własnej osobie i na tym, co ja dałem Bogu. Mogę się czuć mocno pocieszony, kiedy uda mi się jednego dnia zmówić wiele modlitw, być na Mszy św., odprawić swój namiot spotkania. Cieszę się wtedy, że udało mi się tak wiele dać Bogu. Towarzyszy mi wtedy pociecha, która jest moją zasługą i pochodzi ode mnie. Oczywiście, że takie pociechy nie są złem. Nie mogę się obwiniać, że po ludzku cieszę się z czasu ofiarowanego Bogu, z wysiłku włożonego na modlitwie. Pociechy jednak mają w sobie coś z naturalnej radości i przez to są mniej doskonałe. Cieszę się, bo coś zrobiłem, na coś zasłużyłem, coś dałem Bogu.
Smaki duchowe
Smaki duchowe w całości pochodzą od Boga. Nie są wprost zależne od naszej pracy i wysiłku. Nie zasłużyliśmy na tę radość, która przenika naszą duszę. Ona jest darmo danym doświadczeniem od Pana Boga. Tak jak w spożywaniu jakiegoś smakołyku cała przyjemność z degustacji smaku nie pochodzi od nas, ale od tego, co degustujemy. W modlitwie chodzi więc o to, żeby nie delektować się sobą, formułami swoich modlitw, mądrością swoich wezwań, postawą swojego ciała, gorliwością i wysiłkiem włożonym w to spotkanie. Słudzy nieużyteczni jesteśmy! Na modlitwie dajemy siebie Bogu całkowicie, gorliwie się z Nim spotykamy, ale to Jemu zostawiamy inicjatywę i sposób doświadczania Go na modlitwie.
Uczmy się więc na naszej modlitwie uciekać od namiętności, z radością przyjmować pociechy i mocno prosić Ducha Świętego o smaki duchowe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu