Aby nie trzymać Państwa w napięciu, pozwolę sobie zauważyć, że to niezwykle piękna muzyka, często bardzo wartościowa, twórcza. Stroniąca od wydumanych harmonii i rytmiczno-agogicznych łamigłówek, hołdująca komunikatywności i dotykaniu naszych emocji. Kiedy wiele, wiele lat temu rozmawiałem z Basią Trzetrzelewską, gwiazda zauważyła, że pojawia się nowy nurt ETLCIM (easy to listening contemporary instrumental music), co oznacza lekką i przyjemną muzykę instrumentalną. Jedni nazywali to ambientem, inni – new age music, to pomieszanie z poplątaniem było jak drzewo, które wydało intrygujące owoce. Jednym bliżej do fraz klasycznych (tu uwielbiany przez Skandynawów Ola Gjeilo, norweski kompozytor i pianista osiadły w Kalifornii), inni, hołdując prawidłom minimal music, uciekają od wielkoorkiestrowych form (nierzadko wspartych chórami – vide: katalog wytwórni 2L Mortena Lindberga) na rzecz kameralistyki. Ktoś inny siada za fortepianem, włącza syntezatory, by wykreować sonorystyczne światy. Łączy ich wspólne zapatrzenie czy raczej zasłuchanie się daleko za horyzonty sztywnych stylistycznych ram.
Reklama
Luminarzami są Ludovico Einaudi – jeden z najbardziej znanych kompozytorów nurtu neoklasyki, bardzo minimalistyczny (urodzony w 1955 r. Włoch tworzy często do filmów i spektakli), oraz Polka – Hania Rani (na zdjęciu), o której mówi się wprost, że genialnie łączy swoje kompozycje z powściągliwą pianistyką; łączy neoklasykę z ambientem i elektroniką. Ot, frazy inspirowane m.in. Nilsem Frahmem (Niemcy) i Ólafurem Arnaldsem (Islandia). Osobiście słyszę u niej ulotność Maxa Richtera, frazy Rani mają w sobie tyle samo formalnej eklektyczności, ile czegoś, co nazywam frazami do nieistniejącego filmu. Jej fortepian jest delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla (nomen omen to koncepcja innego mistrza neoklasycyzmu – kompozytora i pianisty Joepa Bevinga) z wrażliwością Alexandre’a Desplata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jeśli ktoś onegdaj wsłuchiwał się w muzykę Philipa Glassa (zasłynął partyturą do Koyaanisqatsi Godfreya Reggio, był nominowany do Oscara za Kundun – życie Dalaj Lamy Martina Scorsese), a już tym bardziej Michaela Nymana (tak, tak, to ten od muzyki z filmu Fortepian Jane Campion), to Ameryki w neoklasyce nie odkryje. Zauroczy się natomiast niespiesznością tej muzyki z jej kojącą nerwy ulotnością. Znamienne, że w tych pełnych przestrzeni frazach, tak idealnie skrojonych do elektronicznych eksperymentów, instrumentem, który króluje, jest fortepian. Zazwyczaj doskonale nagrany, pełen oddechu nierzadko kreowanego elektronicznymi pogłosami. Specami w takiej konwencji są: Dustin O’Halloran, Keith Kenniff (znany szerzej jako Goldmund lub Helios), Fabrizio Paterlini (największy liryk w tym gronie) czy Harold Budd, który porzucił perkusję na rzecz fortepianu, mimo że grał u boku giganta – Alberta Aylera, twórcy free jazzu. W Polsce mamy jeszcze Stefana Wesołowskiego i pianistę totalnego – Piotra Orzechowskiego, znanego również jako Pianohooligan. Znamienne, że wszyscy ci artyści współpracują z renomowanymi wytwórniami płytowymi, co dowodzi, że rynek na muzykę w tej nieoczywistej konwencji istnieje i ma się świetnie! Ola Gjeilo sprzedał swoje albumy (kopie fizyczne i streaming) w nakładzie ponad ćwierć miliarda kopii!
Wspomniana wcześniej Hania Rani właśnie wydała wspaniały album Non Fiction – Piano Concerto in Four Movements (Decca). Nagrała go z czterdziestopięcioosobową orkiestrą w słynnym londyńskim studiu Abbey Road. W symboliczny sposób instrumentalnym dziełem zamyka wcześniejszy rozdział, w którym do fortepianowo-elektronicznych brzmień dodawała swój śpiew. Non Fiction, zgodnie z tytułem, odwołuje się do niefikcyjnych wydarzeń, w szczególności biografii i kompozycji nastoletniej pianistki geniusza Josimy Feldszuh, do jej życia w getcie warszawskim i śmierci w wieku 14 lat na gruźlicę w Pustelniku nieopodal Warszawy (1943). Jak oznajmia Rani: – To dźwiękowa metafora współistnienia harmonii i rozpadu, w której ludzka dusza pozostaje niezłomna. Motywem przewijającym się przez cztery części kompozycji jest napięcie: między ciszą i dźwiękiem, spokojem i chaosem, harmonią i dysonansem. – Poczułam, że muszę przełożyć historię i muzykę Josimy na pytania, które moje pokolenie sobie dziś zadaje – mówi Rani. – Zależy mi, by jej kompozycje nie zostały zredukowane do obiektu muzealnego, a posłużyły swoim głęboko humanistycznym podejściem do choć częściowego zrozumienia współczesności – dodaje.
Rani występowała w wyprzedanych salach na całym świecie. Gdy czytają Państwo te słowa, szykuje się do drugiego koncertu w słynnym Barbican Hall (Londyn). Jak widać, melomani chcą muzyki, w której nuty się nie spieszą i mają czas wybrzmieć. Brawa dla Hanny Marii Raniszewskiej, dla Hani Rani!
