Gdy sięgam do historii zgromadzenia to widzę, że misje sióstr służebniczek były w Bożych planach i Pan Bóg nas do nich przygotowywał. W 1971 r. ówczesna matka generalna M. Gloriosa Gruszka była z wizytą u papieża Pawła VI w Rzymie i tam otrzymała błogosławieństwo na założenie misji. Wcześniej, bo w 1969 r., do Kamerunu przyjechali Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej i to oni trzy lata później poprosili, by siostry też się tam udały – opowiada s. M. Józefa Franke. Od tego czasu minęło już nieco ponad 50 lat.
Do człowieka w potrzebie
Jednak zanim służebniczki przybyły na Czarny Ląd, matka generalna z towarzyszącą jej siostrą odbyła podróż do Kamerunu, by poznać warunki, w których siostry w przyszłości miały żyć i posługiwać. Po powrocie zaproponowała, by do pracy misyjnej zgłosiły się siostry, które mają takie pragnienie. I tak powstała pierwsza grupa czterech sióstr, które 50 lat temu wyjechały na misje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Przyjechały one do Figuil, na północy Kamerunu. Otrzymały budynek w miarę dobrze wyposażony i to była nasza pierwsza placówka. Po jakimś czasie, gdy rozeznały się w terenie, rozpoczęły posługę. Otwarły pierwsze przedszkole i jeździły z misją do okolicznych wiosek. Głównie odwiedzały chorych i to był pierwszy kontakt miejscowej ludności z siostrami. Ponadto uczyły kobiety szycia i organizowania codziennego życia. Po trzech latach powstała kolejna placówka, a w następnym roku trzecia. Po 10 latach pracy i posługi sióstr zgłosiła się pierwsza miejscowa kandydatka – mówi s. M. Józefa.
Zapomnij o tym
Siostra M. Agnés (Agnieszka, 33 lata w zgromadzeniu), Kamerunka, odkryła swoje powołanie dzięki siostrom misjonarkom posługującym w wioskach. Jej dom rodzinny był nieco oddalony od parafii w Figuil, gdzie miały misję. Siostry jednak przyjeżdżały do okolicznych wiosek. – Pewnego dnia, gdy wracałam ze szkoły, zobaczyłam zgromadzone kobiety, co przyciągnęło moją uwagę. Wśród nich była biała kobieta, Europejka. Zaciekawiona podeszłam bliżej i zobaczyłam siostrę, która w swoich ramionach trzymała dziecko, a drugie miała na plecach, podtrzymywane afrykańskim materiałem, który nazywa się „pań”. Wokół niej była jeszcze gromadka dzieci. Siostra zajmowała się nimi, a Afrykanki, matki tych dzieci, uczyły się szydełkować, szyć, reperować ubrania. Bardzo mi się to spodobało, że biała kobieta zajmuje się dziećmi Afrykanek, a one w tym czasie mogą się czegoś nauczyć – opowiada s. M. Agnieszka.
Reklama
Ten obraz sprawił, że zapragnęła tak żyć jak ta siostra, mimo że w Afryce powołanie do życia zakonnego było czymś zupełnie nieznanym. – Podzieliłam się tym pragnieniem ze swoją starszą siostrą, ale ona stwierdziła: „Zapomnij o tym, bo to nie jest dla Ciebie. Trzeba mieć dużo pieniędzy i trzeba się dużo uczyć, a my jesteśmy z małej wioski, więc nie stać nas na to”. Siostra mnie zniechęciła, jednak pragnienie to nadal było w moim sercu. Po pewnym czasie podzieliłam się swoją myślą z kuzynem Lazarem. Ale on również powiedział mi to samo: „Zapomnij o tym…” – opowiada s. M. Agnieszka.
Jestem szczęśliwa
Lazar uczęszczał do szkoły dla chłopców zorganizowanej przez misjonarzy. Było to małe seminarium duchowne, w którym uczono czytania i pisania, jednocześnie mając nadzieję, że w przyszłości wyjdą z niego kapłani. – Kiedyś Lazar mnie zapytał, czy dalej myślę o życiu zakonnym. Odpowiedziałam, że tak. Poradził mi, bym poszła do taty i powiedziała mu o tym. W naszej kulturze panuje zwyczaj, że córka nie zwraca się bezpośrednio do ojca, więc oznajmiłam mamie, że chcę porozmawiać z tatą. Mama była zdziwiona, jednak usłyszałam od niej: „Czekaj! Gdy będzie sprzyjający czas, dam ci znać”. I gdy to się stało, poszłam porozmawiać z tatą. On nie chciał, bym podjęła tę drogę, natomiast widział w kapłaństwie mojego młodszego brata Tadeusza, którego nieco później wysłał do małego seminarium – uśmiecha się s. M. Agnieszka.
Chłopak jednak uciekał stamtąd aż trzy razy. – W zaistniałej sytuacji tato zawołał mnie i powiedział, że skoro Tadeusz uciekł z seminarium, a ja mam pragnienie bycia siostrą, to on nie może się sprzeciwiać woli Pana Boga – mówi s. M. Agnieszka i dodaje: – Gdy tato dał mi zielone światło i pozwolił podjąć drogę życia zakonnego, wstąpiłam do zgromadzenia sióstr. Od tamtego czasu żyję z nimi już ponad 30 lat i jestem szczęśliwa.
Tylko Miłość zostanie
Reklama
Siostra M. Catherine (Katarzyna, 15 lat w zgromadzeniu) urodziła się w Figuil. 100 metrów od jej domu znajdowała się misja sióstr służebniczek, w której prowadziły przedszkole. Od trzeciego roku życia uczęszczała do niego. Po przedszkolu przyszedł czas na szkołę podstawową i liceum. Siostry nadal jej towarzyszyły – przygotowywały do chrztu, Komunii świętej i bierzmowania. Później nastąpił czas pogłębiania wiary w grupie Dzieci Maryi. – Należałam do tej grupy i tam umocniłam swoją wiarę, spotkałam Pana Boga. To był początek. S. Simone, Kamerunka, pomagała mi rozeznać powołanie i stawać się dobrą chrześcijanką. Miałam wtedy dużo pytań egzystencjalnych. Nie od razu odkryłam swoje powołanie do życia zakonnego, ale widziałam pracę sióstr i to mnie zawsze inspirowało. Podziwiałam ich posługę, widziałam świadectwo wiary i miłość, którą się dzieliły. Pracowały z ludźmi nie tylko od strony duchowej, ale z każdej innej. Siostra M. Krystyna Ignaczak, która pracowała wśród chorych jako pielęgniarka, wkładała w swoją posługę wiele serca. Do dzisiaj ludzie w Figuil ją wspominają. Posługiwała starszym, chorym, trędowatym, biednym. To było dla mnie wielkie świadectwo – dzieli się s. M. Katarzyna.
I stał się cud
Kiedyś czytała fragment Pisma Świętego o bogatym młodzieńcu, który chciał naśladować Jezusa, ale nie potrafił zostawić wszystkiego. Postawiła sobie pytanie: A ty, Magdalena, czego chcesz? (Magdalena to jej imię chrzestne). Gdzie jest twoje bogactwo, którego nie możesz zostawić? – I zrozumiałam, że najważniejsze jest poznanie Pana Boga i służba Jemu. Najważniejsza jest Miłość, inaczej wszystko będzie upadać. Wszystko mija, tylko Miłość zostanie – dzieli się s. M. Katarzyna.
Nie miała jednak odwagi od razu zostawić wszystkiego, ani powiedzieć rodzicom o swoim pragnieniu. Dlatego po zdanej maturze rozpoczęła studia.
– Jednak pewnego razu s. M. Aleksja Skucha powiedziała mi, że łaska Boża może minąć, przepaść. „Dzisiaj ją masz, lecz nie wiesz, co będzie jutro”. I to był dla mnie taki punkt zwrotny. Powiedziałam sobie: Zostaw wszystko, studia możesz skończyć, nawet będąc emerytką, to nie jest najważniejsze – śmieje się s. M. Katarzyna.
Zostawiła wszystko i postanowiła poinformować rodzinę. Najpierw podzieliła się tym ze swoją siostrą, u której mieszkała. – A ona zapytała: „Jesteś chora, czy normalna?” Odpowiedziałam, że normalna, a pragnienie to mam od dawna. Siostra myśląc, że źle się u niej czuję zaproponowała wynajęcie innego mieszkania. Nie rozumiała do końca, skąd moja decyzja – opowiada s. M. Katarzyna.
Spotkała się z rodzicami i powiedziała im o swojej decyzji. – Tato był przeciwny, powiedział: „To nie jest dobry pomysł”. Wtedy pomyślałam, że jeśli Pan Bóg mnie woła, to da mi łaskę, bo to przecież nie tylko moje pragnienie, ale też Jego. Dużo się modliłam, by Bóg dotknął serca mojego taty. I stał się cud! Kiedyś rano tatuś powiedział do mnie: „Ja chcę tylko, żebyś ty była szczęśliwa. To moje pragnienie” – uśmiecha się s. M. Katarzyna.
Kamerun dziś
Obecnie w Kamerunie siostry mają siedem placówek, w których posługuje 8 sióstr z Polski i 15 Afrykanek. Siostry prowadzą przedszkola, pracują w ośrodkach zdrowia, prowadzą również centrum dla trędowatych, znajdujące się obok wioski dla nich przeznaczonej. Kontynuują to, co rozpoczęły pierwsze misjonarki. Posługują wszystkim ludziom, niezależnie od wyznawanej przez nich wiary.
