Reklama

Turystyka

Tatry w kilku obrazkach

Niemal każda z moich podróży pozostawiła dobre wspomnienia, ale tatrzańskie wędrówki zostawiły najlepsze z możliwych. Jak choćby te z 1990 r. Uśmiecham się dziś do nich i puszczam dyskretnie oko...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Tatry niedługo pokryją się świeżym białym puchem, a mnie przypomina się ich śnieżna wiosenna odsłona, którą swego czasu regularnie mogłam podziwiać. Maj w Tatrach jest porą szczególną, kiedy słońce coraz wyżej, śniegu wciąż pełno, ale za to turystów mało i jeśli tylko tego się pragnie, można przemierzać szlaki w samotności. Tatrzańska sielanka.

Jelenie spojrzenie

Zakopane wita mnie o bladym świcie marsową miną. Ledwie stawiam nogę na peronie, a zaczyna padać deszcz. Pustymi ulicami i z pustym żołądkiem zmierzam w kierunku Kuźnic. Zanim dojdę, jakiś bar w Kuźnicach powinien się otworzyć i zjem śniadanie przed wejściem na Halę Gąsienicową. Zgodnie z przewidywaniami, kiedy docieram, bary się otwierają, tyle że ja zmieniam zdanie. Góry tak blisko, szkoda mi czasu, mijam więc „gastronomię”, dyżurkę TOPR i odbijam w prawo, w ulubiony szlak prowadzący na halę przez Dolinę Jaworzynki. Wszystko to robię na pamięć, bo przez zaciągnięty na głowę kaptur anoraka, który jak zwykle opadł mi poniżej nosa, nie widzę absolutnie nic poza stopami. Odbijam zatem na pamięć w prawo i... odbijam się od jakiejś przeszkody. Przeszkoda jest stosunkowo miękka, pachnie mokrą sierścią, cicho, trochę tak nie po końsku parska i stuka racicą...? Ki czort? Zdejmuję kaptur i stwierdzam, że stoję z nosem przytkniętym do boku jelenia. No tak, jakiś czas temu ranne zwierzę opatrzyli TOPR-owcy, a to przywiązało się do nich i okolicy dyżurki. Wymijam zwierza techniką „od przodka” i wchodzę na szlak odprowadzana zdziwionym jelenim spojrzeniem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Niedźwiedź w pałatce

Z każdym metrem wyżej na szlaku deszcz zamienia się w mokry, mniej mokry i już całkiem normalny śnieg. Przez długi czas brnę jednak przez wodno-śniegową, nieprzetartą przez nikogo breję, w którą pod ciężarem plecaka zapadam się po kolana, a nawet po zadek. Dwa kroki w górę, dwa w bok – nie da się inaczej. Mogę zapomnieć o poprawieniu własnego rekordu szybkości wejścia na Gąsienicową. Za to mogę rozkoszować się górami na wyłączność. Wokół żywej duszy. Nikt nie wchodzi, nikt nie schodzi – nikt o zdrowych zmysłach nie wyjdzie dziś w góry. Ja nie zamierzam narzekać; jestem w ukochanych Tatrach, na tyle wysoko, że deszcz zamienił się w miłą zadymkę, a poza tym podczas samotnej wędrówki mam czas na przemyślenia. Na przykład takie, dokąd się wybiera ten niedźwiedź, który schodzi szlakiem w moim kierunku... Niestety, żadna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy, podobnie jak żaden pomysł, jakim fortelem mam się ratować. Spokój i tylko spokój. Róbmy swoje. Ja wchodzę. On schodzi. Ja nie wrzeszczę. On nie ryczy. Nie jest źle. Może mnie nie widzi w tej zadymce? Ja go widzę coraz lepiej. Dziwny niedźwiedź. Ubrał się w pałatkę? – Dzień dobry. – Dzień dobry. – Sama w góry, w taką pogodę? Odważna dziewczyna. Bardzo miły wopista.

Reklama

Gdzie są te psy? Jak idę, szczekają, staję – przestają szczekać. Przecież jestem tu sama. Jeleń w Kuźnicach, „niedźwiedzia” też już nie widać. Ruszam – szczekają. Staję – przestają. Postradałam zmysły z tej samotności w bieli? Musi być jakieś wyjaśnienie. Jak idę z rękami do góry, to nie szczekają. A więc jednak: sama „produkuję” ten dźwięk, kiedy machając w marszu rękami, pocieram rękawami o boki. Szczekający anorak. Tatrzańskie dziwy. Od nich większe są jeszcze tatrzańskie dziwy po zmroku. O tych też wiem małe co nieco.

Znikający Bobas

Zamarznięty Czarny Staw Gąsienicowy. Zmarzły ten Zmarzły. Skrzące się w słońcu zaśnieżone szczyty. Bieluchne płatki spadające z nieba. Przysypana białym puchem „Betlejemka” (Centralny Ośrodek Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu na Hali Gąsienicowej). Polukrowane śniegiem schronisko „Murowaniec”. Brak turystów. Piękne są Tatry w maju. Kiedy chwytamy w dłonie kijki teleskopowe i ruszamy z Bogusiem „Bobasem” Słamą na krótki spacer do Zmarzłego Stawu, na schodkach kierowanej przez niego „Betlejemki” śnieg skrzypi nam pod stopami.

Reklama

– „Bobas”, czuję wodorosty. – Odbijamy w lewo, ale już! – odpowiedź jest konkretna i nie pozostawia wątpliwości. Idzie wiosna i na coraz cieńszej lodowej tafli Czarnego Stawu nie jest bezpiecznie. Gdzieś tu z lewej strony jest szlak wiodący wzdłuż brzegu. Gdzieś jest, ale gdzie? Wszystko zasypane śniegiem... Idący przede mną Bobas niknie mi nagle z oczu. Był chłop i nie ma chłopa. Robię dwa kroki do przodu i widzę go w śnieżnej jamie przybranego gałęziami kosodrzewiny. Oczywiście, zamiast ratować, dostaję ataku śmiechu, który zagłusza nawoływania pochłoniętego przez śnieżny żywioł Bobasa. – Głupia babo, nie śmiej się, tylko wyciągaj – dolatuje do mnie w momencie, kiedy robię przerwę w rechocie, by zaczerpnąć powietrza. – Dawałeś radę w Himalajach, a nie wyjdziesz z takiej jamy? – sytuacja nie przestaje mnie bawić. – Ciągnij! – wrzeszczy zniecierpliwiony. – Nogi mi się zaplątały w konary i nie mogę ich wyplątać! – To może odciąć? – proponuję. – Co, konary? – Nie... nogi. Propozycję nowatorskiej metody uwolnienia z potrzasku zagłusza zwierzęcy ryk uwięzionego: – Jak wyjdę, to cię, Inka, utłukę! – rzuca wściekły, używając mojej górskiej ksywy. Nic nie robię sobie z gróźb i proponuję wezwanie ratowniczych posiłków. – Może krzyknę na naszych? – pytam słodko. Gdzieś w tym rejonie znajdują się Maciek Pawlikowski, Jasiek Wolf (który zginie spadając z Kazalnicy do Czarnego Stawu podczas mojego pobytu w Tatrach 13 sierpnia 1992 r.) i Bohdan Kowalczyk, instruktorzy prowadzący w tym czasie „tajny” – ale to temat na inną opowieść – kurs taternicki. W odpowiedzi widzę tylko wzniesione do nieba białka Bobasowych oczu. Dobra, chyba ma już dość. Ciągnę go za ręce, ale długo nie daję rady. W końcu jest na powierzchni. Patrzy mi głęboko... z wyrzutem w oczy, ale mimo usilnych starań zachowania powagi parskam śmiechem. Zapada niezręczna cisza, po czym Bobas rusza ostro do góry.

Śnieżny byk

Muszę nieźle przebierać nogami, żeby nadążyć za jego żądnym zemsty testosteronem. Siły odbiera mi ciągle obecna wizja „znikniętego” towarzysza wędrówki. Bezwiednie wydobywa się ze mnie zadyszko-chichot. Odpowiedzią są złowrogie pomrukiwania przede mną. Wyobraźnia podsuwa mi obraz wściekłego byka. Dałabym głowę, że widzę parę wydobywającą się z nozdrzy Bobasa. – Jak zacznie grzebać prawą nogą w śniegu, daję dyla na dół – postanawiam, ale jako misję ostatniej szansy rzucam pojednawczo: – Myślałby kto, że nie masz poczucia humoru. Moje stwierdzenie pozostaje bez odpowiedzi, bo ten skupia się na pokonaniu śnieżnej buli, która wyrasta na naszej trasie tuż przed Zmarzłym Stawem. Testosteron działa, bo po chwili Boguś znika mi z oczu, osiągając cel. Idę w jego ślady... i mimo podpierania się teleskopami zjeżdżam raz po raz do podstawy wypiętrzenia. Kilka razy jestem na tyle wysoko, by złapać kontakt wzrokowy z Bobasem. Wydaje się ciągle naburmuszony, ale przez ułamki sekund, zanim zjadę po raz kolejny po mokrym śniegu, dostrzegam w jego oczach charakterystyczny błysk. Zemsta jest słodka. Kiedy udaje mi się w końcu do niego dołączyć, patrzy na mnie z „bananem” od ucha do ucha i w końcu wybucha śmiechem. – Ja nie mam poczucia humoru? Ja jestem jednym wielkim poczuciem humoru. Bobasowa złość topi się wraz ze śniegiem w majowym słońcu.

2023-10-30 18:17

Ocena: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Od Bałtyku po gór szczyty

Niedziela szczecińsko-kamieńska 33/2020, str. III

[ TEMATY ]

pielgrzymka

Tatry

Archiwum ks. Mariana Augustyna

Ks. Marian Augustyn w Zakopanem przed wyruszeniem na giewont

Ks. Marian Augustyn w Zakopanem  przed wyruszeniem na giewont

Od ponad 1050 lat w historię polskiego narodu jest wpisany krzyż, który wyznacza drogę troski o chrześcijański wymiar naszego życia.

Pieknymi symbolami, które przypominają o tej prawdzie, są krzyż na szczycie Giewontu i jego replika, która od 2007 r. znajduje się w nadbałtyckim Pustkowie. Oba krzyże łączy duchowa, modlitewna nić, która stała się inspiracją do licznych rajdów motocyklowych. Zalicza się do nich niezwykła, jednodniowa pielgrzymka od krzyża w Pustkowie do krzyża na Giewoncie, którą odbyli ks. kan. Marian Augustyn, proboszcz parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie i jego przyjaciel Jarosław Laskowski.

CZYTAJ DALEJ

Trwam w Winnym Krzewie

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 22

[ TEMATY ]

rozważanie

Adobe Stock

Jakiś czas temu spotkałem mężczyznę, który po wielu latach przeżytych z dala od Boga i Kościoła odnalazł skarb wiary i utracony całkowicie sens życia. Urodził się w dobrej katolickiej rodzinie. Rodzice zadbali o jego religijną formację. Pokazali mu prawdziwe rodzinne życie, jednak już jako nastolatek zaczął się od tego wszystkiego odcinać. Spotkał takie osoby, które przekonały go, że religia to ludzki wymysł, że Boga nie ma, a Kościół i jego ludzie to zwykli hipokryci. Począł się zatracać, zaczął bowiem nadużywać alkoholu, zażywać narkotyki, prowadzić rozwiązłe życie, w niczym nieskrępowanej wolności. Porzucił dom, zrozpaczonych rodziców i związał się z towarzystwem, które wyznawało podobne „wartości”. Tam poznał swoją przyszłą żonę. Zawarli nawet sakrament małżeństwa, bo ktoś ich przekonał, że to fajna „impreza”. Dali życie trzem córkom, których nawet nie ochrzcili. Małżeństwo tego człowieka rozpadło się, a córki totalnie pogubiły się w życiu. Został sam z poczuciem przegranego życia. Postanowił ze sobą skończyć. I wtedy spotkał kogoś, kto przypomniał mu o Bogu, o sakramentach świętych, o Różańcu i zaprowadził do wspólnoty działającej w parafii, która otoczyła go miłością i modlitwą. Dzisiaj odbudowuje swoje życie, porządkuje swoje sprawy. Na jego dłoni widziałem owinięty różaniec, z którym, jak powiedział, nigdy się już nie rozstaje. Na pożegnanie przyznał, że nareszcie czerpie pełnymi garściami z Bożej miłości.

CZYTAJ DALEJ

Bp Oder: Jan Paweł II powiedziałby dziś Polakom - "Trzymajcie się mocno Chrystusa!"

2024-04-27 20:22

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

Ks. bp Sławomir Oder

Adam Bujak, Arturo Mari/Rok 2.Biały Kruk

- Jan Paweł II, gdyby żył i widział, co się dzieje dziś w Polsce, powiedziałby nam: "Trzymajcie się mocno Chrystusa!" - mówi w rozmowie z KAI bp Sławomir Oder, wcześniej postulator procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Karola Wojtyły. Kapłan wyjaśnia, że współczesny Kościół i świat zawdzięcza papieżowi z Polski bardzo bogate dziedzictwo, którego centralnym elementem jest personalistyczne rozumienie tajemnicy człowieka, jego praw i niezbywalnej godności.

Marcin Przeciszewski, KAI: Mija 10-lat od kanonizacji Jana Pawła II. Jak z perspektywy tych lat patrzy Ksiądz Biskup na recepcję dziedzictwa św. Jana Pawła II? Co z tego dziedzictwa, z dzisiejszego punktu widzenia jest najważniejsze?

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję