Historię taką o swojej rodzinie opowiedziała mi w 1989 r. s. Maria Teresa Pawlaczek, gdy odwiedziła mnie wraz z s. Heleną Kołcz, moją parafianką, z którą razem pracowały na misjach w RPA. I wtedy na moją prośbę spisała historię wywiezienia swojej rodziny na Sybir. Za jej zgodą, notatki te uporządkowałem i uzupełniłem o informacje nadesłane do mnie w późniejszej korespondencji.
Droga na Sybir
Reklama
O godz. 5 rano 10 lutego 1940 r. – pisze s. Maria – moja starsza siostra Jancia wyszła na podwórze i powróciła z wiadomością, że wywożą osadników, do których i nasza rodzina należała. Nasz dom był już otoczony żołnierzami sowieckimi. Przy każdym oknie i drzwiach stanął jeden żołnierz z bronią gotową do strzału, a trzech, wraz z miejscowym Żydem, weszło do środka. Tatuś później miał żal do tego Żyda, bo żyliśmy z nim dobrze, a on wydał nas w ręce Rosjan. Żołnierze w naszym przypadku zachowali się po ludzku – nie bili nas, ani nie popychali. Dali tatusiowi 30 minut na załadowanie sanek żywnością i odzieżą. Potem całą naszą rodzinę: rodziców i sześcioro dzieci (Stanisława, Władysława, Janinę, Romualda, Marię i zaledwie 2,5-letnią Helenę) zaprowadzili do pobliskiej szkoły. Wieczorem załadowano nas do towarowych wagonów tak ciasno, że mężczyźni musieli stać obok siebie jak śledzie w beczce, a tylko kobiety z małymi dziećmi miały miejsce na pryczach nad głowami mężczyzn. Wodę mieliśmy z sopli lodu, które dzieci odrywały przez szpary w ścianach wagonu. Raz tylko, na stacji w Moskwie, dali nam zupę. Za ubikację wszystkim służyło wiadro w kącie, jedno na cały wagon, bez żadnego parawanu. Tylko ciągle na nowo nas wszystkich spisywali.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zsyłka
Wreszcie dojechaliśmy na Sybir. Nasz nowy adres brzmiał: Swierdłowskaja obłaść, Kuszweński rajon, posiołek Juriwka. Zgromadzili nas w barakach. Całe szczęście, że były one ogrzewane, bo mróz był -40° C. Nasza kwatera miała mniej więcej 6 x 4 metry. Przez całą szerokość były prycze, na których w nocy spaliśmy pokotem.
Gdy skończyły się zabrane z Polski zapasy żywności, nastał wielki głód. Wielu ludzi umierało. Pamiętam, jak jedna 15-letnia dziewczynka, w ciągu miesiąca utraciła obydwoje rodziców. Odtąd pogrzeb kogoś z bliskich już nie był żadną nowością. Najstarszy brat Janek słał nam z Polski stukilogramowe paczki z żywnością i jakoś, Bogu dziękować, dochodziły do nas. Do kogokolwiek przyszła paczka, jedliśmy wszyscy razem, ale bardzo oszczędnie, aby na długo starczyło. Pamiętam, że mamusia brała tylko jedną łyżkę mąki do młodej lebiody na wiosnę i taka polewka-zupa, była jedynym w ciągu dnia posiłkiem, wraz z kromką chleba. Gdy przyszło lato, w lesie pokazały się grzyby, maliny i borówki oraz czerwone jagody nazywane tam „klukwie”. Las był dla nas łaskawy, obfitował w darmowe jedzenie.
Innym sposobem na przeżycie była uprawa. Rosjanie wydzielili każdej rodzinie działki lasu do wykarczowania. Jedni drugim pomagali w karczowaniu i w krótkim czasie, polskie osiedle uzyskało spory kawał ziemi uprawnej, na której zasadzono głównie ziemniaki.
Amnestia?
Reklama
W październiku 1941 r. zwołano głowy poszczególnych rodzin i ogłoszono amnestię, że będziemy mogli się poruszać po Rosji bez przepustki i osiedlać w dowolnym miejscu. Ponieważ tam już była zima w pełni i to surowa, nikt się nie ruszył z miejsca.
Na wiosnę kilka rodzin z sąsiedniego posiołka wybrało się w drogę, by zgodnie z tą amnestią, osiedlić się gdzie indziej. My mieliśmy wyruszyć na noc. Tymczasem wieczorem przyszła wiadomość, że te rodziny z sąsiedniego posiołka, które już wyruszyły w drogę, zostały zatrzymane. Wszystkich zdolnych do pracy aresztowano, a kobiety z małymi dziećmi odesłano na ich stare miejsce pobytu na Syberii. I tak nigdzie nie pojechaliśmy. Żywności już nie mieliśmy i nastał straszny głód. Było dobrze, gdy mamusia ugotowała zupę z trzech ziemniaków na siedem osób.
Brat Staszek poszedł na ochotnika do formującego się na południu Rosji polskiego wojska. Pamiętam, jak zabrał najgorsze ubranie z nadzieją, że dostanie mundur, a jego dobre ubranie rodzice będą mogli zamienić na żywność. I tak, dzięki Bożej Opatrzności, po wielu trudach i tułaczce dostał się do polskiego wojska pod dowództwem gen. Andersa.
Moje wewnętrzne nawrócenie
Reklama
W końcu udało się i nam ruszyć na południe. Znajdowałam się z rodziną w wagonie pociągu towarowego. Przez trzy dni nic nie mieliśmy w ustach. Myślałam, że umrę z głodu. Miałam wtedy 11 lat. Poczułam w sobie jakiś żal i bunt. Tu, w Rosji, nie będą się poniewierać moje kości! Kto mi pomoże, abym tu nie umarła? Wówczas zwróciłam się do Boga. Zawarłam z Nim taką jakby umowę: „Boże, daj mi jeść, a ja za to będę dobra!” Dotrzymywałam z łaski Bożej tej obietnicy, a Pan zawsze przez ludzi dawał mi coś do jedzenia. W dniu mojej „umowy” z Bogiem brat Władek wybiegł z pociągu i zdobył buraki cukrowe, które natychmiast upiekliśmy na piecyku, który znajdował się pośrodku tego towarowego wagonu.
15 sierpnia 1942 r. dotarliśmy do placówki dla rodzin wojskowych. Miałam już trzech braci w tym wojsku, dlatego dostaliśmy się na okręt, którym nas przewieziono przez Morze Kaspijskie do Pahlevi w Persji. Tam dzieci poczęstowano garnuszkiem mleka i jajkiem ugotowanym na twardo. W Persji, 17 września 1942 r., zmarł mój tatuś. Został pochowany bez ubrania, we wspólnym grobie. Nie mogliśmy nawet być na jego pogrzebie. Stamtąd przewieziono nas do Teheranu w Iranie i umieszczono w obozie dla Polaków. Odtąd już Polacy przejęli nad nami opiekę. Z Teheranu przewieziono nas do Ahwazu, potem do Indii, a z Indii do Północnej Rodezji w Afryce. Tam ukończyłam szkołę podstawową, a w grudniu 1945 r. opuściłam rodzinę i udałam się do Lusaki w Północnej Rodezji. 8 sierpnia 1948 r. w Johannesburgu wstąpiłam do Sióstr Służebniczek (Starowiejskich). W styczniu 1989 r. przyjechałam do Polski, skąd we wrześniu tegoż roku zostałam przeniesiona do USA.
Moje rodzeństwo zostało rozrzucone po całym świecie. Zostało nas przy życiu tylko troje: brat Romuald w Anglii, najmłodsza siostra Helena i ja – w Ameryce. Tato umarł jeszcze w Persji w 1942 r., w 1952 r. najstarszy brat Janek, w 1955 r. zmarła mama w Anglii, Staszek także w Anglii w 1983 r., Władek w Australii w 1984 r. i Jancia w Ameryce 1992 r.
A s. Maria Teresa Pawlaczek dołączyła do nich 7 stycznia 2010 r. w Stanach Zjednoczonych.