Niezwykle cenne i zarazem wzruszające są coroczne wizyty w naszej archidiecezji biskupów mających polskie korzenie, a posługujących w różnych rejonach świata, szczególnie na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. W gościnnych murach klasztoru przy parafii Świętej Trójcy w Chojnie poprosiliśmy Eminencję o podzielenie się z czytelnikami Niedzieli swoimi pasterskimi doświadczeniami.
Reklama
Ks. Robert Gołębiowski: Czy mógłby biskup przedstawić naszym diecezjanom drogę swojego powołania. Ukształtowany został Ekscelencja w polskiej rodzinie. Jak więc wyglądało dorastanie do kapłaństwa?
Bp Bronisław Bernacki: Dziękuję za to pytanie, a odpowiadając chciałbym oddać hołd tym, którzy wpłynęli na moją decyzję. Były to trudne czasy związane z okresem stalinowskim. Urodziłem się w Murafie, gdzie współistniało ze sobą kilka enklaw religijnych. Kościół, którego fundatorem był Joachim Potocki, był centralnym, wokół dominowali Żydzi, dalej prawosławni Ukraińcy a na skraju Polacy – katolicy. Nasza parafia z okolicami liczyła 14 tys. wiernych i było to największe skupisko katolickie na Ukrainie, większe nawet od prawosławnych. Żyliśmy jednak w pełnym szacunku dla swoich religii. Moje powołanie kształtowało się w domu rodzinnym. Miałem starszego brata, który zmarł w młodym wieku, podobnie jak ojciec. Zostałem z matką, która wychowywała mnie bardzo religijnie, gdyż polskie szkoły były zamknięte. Pamiętam czas, kiedy nie było kapłanów, modliliśmy się w kościele, gdzie na ołtarzu leżał ornat, a my płakaliśmy. Pamiętam, że w domu wisiał obraz Błogosławieństwo Domu, z którego mama uczyła mnie prawd katechizmowych. Dopiero w 1953 r. przyjechał do nas ks. Wojciech Darzycki, bernardyn. Zostałem ministrantem, ale nie na długo, bo Wydział Wyznań zabronił służby liturgicznej dzieciom. W 1957 r. ksiądz został usunięty. W naszym kościele był tłum, który błagał o kapłana. Czułem, że rodziło się we mnie powołanie, lecz nie miałem o tym z kim porozmawiać. Najbliższy ks. Antoni Chomicki był 12 km od nas. Utrzymywałem kontakt z ks. Wojciechem, mimo że pracował 60 km od Murafy i to on wskazał mi drogę do kapłaństwa, a ja z radością odpowiedziałem na to zaproszenie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niezwykły był fakt przyjęcia święceń kapłańskich aż w Rydze. Były to przecież czasy panowania komunizmu w Związku Radzieckim.
Sytuacja polityczna sprawiła, że moja formacja nie mogła odbywać się na Ukrainie. Przez Wilno trafiłem na Łotwę, gdzie podjąłem studia seminaryjne. Było nas alumnów dwóch i wszystko musiało odbywać się w konspiracji, a wiązało się to także z pracą fizyczną na budowie, by móc się utrzymać. Później było nas już sześciu, nas dwóch z Ukrainy i czterech Łotyszy. Ogromne komplikacje były ze święceniami. Decyzje zależały od służb wyznaniowych i nie wszystkich dopuszczano. Mnie też odrzucono, nie mogłem nigdzie jeździć nawet do pomocy na parafie, ale Pan Bóg czuwał i będąc Ukraińcem, otrzymałem zgodę na to, by być święconym dla Kirgizji, skąd przybyła delegacja prosząca o kapłana. To długa historia, ale doprowadziła do prezbiteriatu 28 maja 1972 r.
Reklama
Po przemianach ustrojowych posługiwał biskup na swojej rodzinnej Ukrainie. Czy był to łatwy wymiar duszpasterski?
Do wspomnień z czasów święceń dodam, że stał się niemal cud, gdyż wyznaniowy z Moskwy poprosił swego odpowiednika z Łotwy o przysłanie kapłana. Tak powróciłem na swój rodzinny teren. Miałem piękne, historyczne, pierwsze po wojnie prymicje. Praca była niełatwa bo np. był zakaz nauki religii młodych do 18. roku życia, nagrywano kazania, karano za odważne wystąpienia na ambonie, nie wpuszczano dzieci do kościoła na Boże Narodzenie, wybijano szyby, wyłączano prąd, zakazywano wyjazdu do Polski. Należy natomiast oddać hołd wiernym – był to ogromnie wierzący Lud Boży! Wreszcie po upadku ZSRR nastąpiła swoista wolność, ponieważ wskrzeszono trzy diecezje, zaczęli przybywać kapłani i można było obsadzić nimi wszystkie parafie. Muszę pochwalić się, że w mojej rodzinnej parafii w Murafie, w której posługiwałem nawet przez siedem lat, zrodziło się dotąd ponad trzydzieści powołań!
W 2002 r. przyjął biskup sakrę biskupią, później był ordynariuszem odesko-symferopolskim, a także Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Ukrainy. Czy moglibyśmy w skrócie poznać wymiar posługi Kościoła katolickiego na Ukrainie. Ile jest diecezji, biskupów, kapłanów, sióstr zakonnych, alumnów wreszcie wiernych?
Ukraina składa się z różnych części etnicznych i religijnych. Najbardziej pobożna jest część centralna – kamieniecka, w której jest najwięcej powołań. Duża religijność widoczna jest w archidiecezji lwowskiej, choć trzeba przyznać, że na przestrzeni lat wielu zarówno Ukraińców, jak i Polaków wyjechało za pracą do Polski. Mamy obecnie siedem diecezji, w tym sam Jan Paweł II ustanowił odesko-symferopolską i charkowsko-zaporoską. Na terenie Ukrainy wyróżnić można cztery narodowości i to one warunkują wyznawaną religię. Dawniej w samej Odessie było np. 50 tys. Polaków, ale na wsi była przewaga Niemców. Obecnie Episkopat Ukrainy liczy 14 biskupów oraz 3 seniorów. Warto podkreślić, że w archidiecezji lwowskiej pracuje ponad 50 księży z Polski, trochę mniej w kamienieckiej, ale w mojej odeskiej większość stanowią polscy kapłani tak jak w kijowsko-żytomierskiej.
Reklama
Lata pracy apostolskiej biskupa w Odessie przypadły na czas inwazji wojsk rosyjskich i walki zbrojnej na Krymie. Co z perspektywy minionego okresu sądzi biskup o tej tragedii i jaki miała ona wpływ na życie religijne?
Gdy obejmowałem tutaj swoją posługę, pracowało tylko 12 księży. Po kilku latach na moją prośbę przybyło ponad 70 duchownych z Polski. Dzięki tym kapłanom wybudowano kościoły, kaplice, domy parafialne, stworzono duszpasterstwo. Wojna przebudziła Ukraińców, którzy byli dotąd poddawani rusyfikacji, nie mieli w pełni tożsamości narodowej, byli bardziej skierowani na Moskwę niż na Kijów. Lwów miał np. 26 szkół rosyjskich. Wojna, która była dramatem, gdyż zginęło wielu niewinnych ludzi, to jednak zmieniła mentalność narodu i wzmocniła ducha. Wpłynęła niestety negatywnie na liczebność katolików na Krymie.
Jest już biskup po raz kolejny z posługą sakramentu bierzmowania w naszej archidiecezji i jakie ma spostrzeżenia związane z doświadczeniem polskiego Kościoła?
Przede wszystkim jestem wdzięczny abp. Andrzejowi za kilkukrotne zaproszenie. Nie ukrywam, że nasze potrzeby materialne są ogromne, dlatego dziękuję za niezwykłe wsparcie okazywane na różne sposoby przez szaty i naczynia liturgiczne, mszały, katechizmy oraz ofiary, które przekazywane są dla budujących kościoły i biedniejszych parafii. Dostrzegam piękno polskiego Kościoła, ugruntowanej wiary, tradycji, miłości do Eucharystii i kultu Matki Najświętszej. Budujące są żywe wspólnoty modlitewne i zaangażowanie wiernych w życie parafii. Bardzo chcielibyśmy, aby tak było kiedyś i u nas na Ukrainie.
Nasza archidiecezja w dużej części składa się z repatriantów przybyłych z terenu obecnej Ukrainy. Czy na drodze posługi spotkał się biskup z tymi rysami dawnej historii i tradycji, które zostały przywiezione tutaj z Kresów Wschodnich?
Tak, oczywiście spotykam w tutejszych parafiach Kresowiaków. Wiele razy wierni opowiadali mi skąd pochodzą, gdzie są ich korzenie i czynili to ze łzami w oczach. Przywieźli oni na ziemię szczecińską cierpienie, prześladowanie, którego doświadczyli na dawnej macierzy polskiej. Doświadczałem także tych spotkań w innych diecezjach, ale szczególnie tutaj są one bolesne, bo dotykają także zsyłek, łagrów i dramatu Wołynia. Dla mnie są to bardzo wzruszające chwile. Polecam Bogu ofiary wojen i modlę się, by przywieziona po wojnie wiara z terenów obecnej Ukrainy była siłą ducha dla następnych pokoleń!