Reklama

Wiara

„Byłem sparaliżowany przez 10 miesięcy”

Niedziela Ogólnopolska 40/2017, str. 22-23

[ TEMATY ]

świadectwo

uzdrowienie

Krzysztof Tadej

O. Marek Krupa OFMConv z mamą

O. Marek Krupa OFMConv z mamą

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzysztof Tadej: – Dramat zaczął się 16 maja 2011 r.

O. Marek Krupa OFMConv: – To był 22. rok mojej pracy misyjnej w Boliwii. W tym dniu trafiłem do szpitala w Santa Cruz z wysoką gorączką, silnymi bólami głowy, mięśni i stawów. Kilka dni wcześniej poczułem się bardzo źle. Pojawiły się jakieś dziwne zmiany w organizmie. Nie miałem np. ochoty, żeby cokolwiek zjeść. W szpitalu lekarze stwierdzili, że jestem chory na dengę – wirusową chorobę tropikalną przenoszoną przez komary. Może ona powodować gwałtowny spadek odporności organizmu – uaktywniają się wtedy inne choroby. Tak było w moim przypadku.

– Nastąpiło to bardzo szybko, już 2 dni później...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Symboliczna data – 18 maja, czyli dzień urodzin Jana Pawła II – ale to uświadomiłem sobie dopiero później... W tym dniu przewróciłem się na korytarzu w szpitalu. I od tego momentu już nie mogłem chodzić. W moim organizmie rozwinęła się inna choroba – zespół Guillaina-Barrégo.

– Choroba atakująca układ nerwowy, która nieraz prowadzi do śmierci.

Reklama

– Zaczęło się od paraliżu nóg. Jeszcze w tym dniu, na wózku, pojechałem do szpitalnej kaplicy odprawić Mszę św. Później paraliż zaczął obejmować całe ciało. Stopniowo, każdego dnia. W końcu miałem sparaliżowane niemal wszystkie mięśnie – rąk, nóg, twarzy. Miałem nawet sparaliżowane powieki.

– Powieki?!

– Tak, nie mogłem zamknąć powiek przez 3 miesiące. Patrzyłem w jeden punkt. Po jakimś czasie lekarze zaczęli mi na noc zakładać czarną opaskę na oczy. Całe szczęście, że normalnie pracowały serce, płuca i mózg. Byłem świadomy tego, co się dzieje.

– Wtedy życie Ojca zmieniło się całkowicie...

– Radykalnie, nagle. Z pozycji stojącej na leżącą. Byłem zupełnie sparaliżowany przez 10 miesięcy. Leżałem na łóżku i czułem się jak więzień w swoim ciele. Nie mogłem zrobić nic, nie mogłem samodzielnie jeść. Zresztą przez pierwsze miesiące dostawałem tylko kroplówki. Bardzo chudłem. Przed chorobą ważyłem 89 kg, a później w którymś momencie – zaledwie 42 kg. Gdy spojrzałem na swoje ręce, zobaczyłem, że były to tylko skóra i kości.

– Czas w szpitalu jakby się zatrzymał.

Reklama

– Dobre określenie. Nigdzie już nie musiałem się spieszyć, bo nie mogłem. A zanim tam trafiłem, byłem przecież proboszczem dużej parafii. Na jej terenie mieszka 60 tys. ludzi, jest kilka kaplic w promieniu 30 km. Prowadziłem takie życie, jakie prowadzi się w placówkach misyjnych, czyli ciągle w biegu. Nie było czasu na odpoczynek. Wstawało się bardzo wcześnie rano, a padało ze zmęczenia w nocy. W ciągu dnia odprawiałem kilka Mszy św. Spowiadałem, prowadziłem katechezy, grupy modlitewne – do dzisiaj mamy ich bardzo dużo: Rycerstwo Niepokalanej, Legiony Maryi, grupy franciszkańskie, Żywy Różaniec, grupa modlitewna niepełnosprawnych... Kończyłem jedno zadanie i natychmiast zaczynałem następne. W ciągu dnia przychodzili też ludzie ze swoimi problemami, chcieli porozmawiać, poradzić się. Posiłki jadłem „w locie”, bo w parafii ciągle coś się działo.

– Gdy nastąpił całkowity paraliż ciała, był Ojciec załamany?

– Nie, bo od początku miałem pomoc duchową. Każdego dnia do szpitala przychodzili kapłani i odprawiali Mszę św. Kładli stułę na łóżku, na którym leżałem, i łączyłem się z nimi w koncelebrze. Na początku prawie nie mogłem mówić. Nie mogłem też spożywać pokarmów, więc dawali mi prawie niewidoczny okruszek Komunii św. Po każdej Mszy św. dostawałem jakiejś niesamowitej siły. Nieraz mówię, że to była najlepsza „kroplówka”. Niezwykle ważny był również malutki obrazek od sióstr sercanek, ze zdjęciem Jana Pawła II i relikwią – kropelką krwi. Siostry dostały go w Krakowie od kard. Stanisława Dziwisza. Patrzyłem w ciągu dnia na ten obrazek, a jak przychodził jeden ze współbraci, to odmawialiśmy modlitwę do Jana Pawła II, która znajdowała się na odwrocie obrazka. Wtedy uświadomiłem sobie, że paraliż nastapił 18 maja, czyli w dzień urodzin Papieża. Dlatego modliłem się o pomoc za jego wstawiennictwem. Myślę, że dzięki Mszy św. i modlitwom nigdy nie nastąpiło u mnie całkowite załamanie psychiczne. To mnie uratowało, bo przecież nie ma tak mocnych ludzi na świecie, którzy spokojnie wytrzymaliby taką sytuację.

– Bał się Ojciec śmierci?

Reklama

– Wiedziałem, że niektórzy chorzy mający zespół Guillaina-Barrégo umierają, inni zostawali do końca życia na wózku. Ja podchodziłem do tego ze spokojem. Gdy rozmawiałem ze współbraćmi, mówiłem, żeby pozałatwiali wszystkie sprawy związane z moim odejściem. A oni odpowiadali krótko: „Musisz przeżyć i wrócić!”.

– Czy pojawiły się pytania: „Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało?”...

– Tak nie pytałem, ale gdy się modliłem, mówiłem do Boga: „Niech się dzieje, co Ty chcesz. Jeżeli mam odejść, to przygotuj mnie do tego momentu, a jeżeli mam wrócić, to daj mi cierpliwość”. Oddałem się w ręce Jezusa Miłosiernego. Nie wiedziałem, czy będę żył, a jeśli tak – czy będę sprawny, czy nie. Nikt z lekarzy nie potrafił powiedzieć, jak to się skończy. Gdybym nie był cierpliwy, to pojawiłaby się złość wobec świata i ludzi.

– Podobno przed szpitalem ustawiały się ogromne kolejki ludzi, bo każdy chciał Ojca odwiedzić?

Reklama

– Lekarze musieli ograniczyć czas tych wizyt do godziny, bo tak wielu było parafian! Ludzie chcieli się pomodlić ze mną, niektórzy opowiadali o swoich problemach, inni przychodzili z ciekawości. Najbardziej wzruszające były wizyty dzieci. Kiedyś przyniosły zawiniątko. Powiedziały, że to dla mnie na leki, bo chcą, żebym wyzdrowiał. Po ich wyjściu zobaczyłem, że są tam drobne pieniążki – w przeliczeniu 20, 50 groszy. I to był najpiękniejszy prezent. Dzieci zrezygnowały ze swoich oszczędności, które dostawały od rodziców na ciastko czy coś do picia, i oddały je mnie. Podczas odwiedzin zauważyłem, jak bardzo wyostrzyły się moje zmysły. Szczególnie słuch i węch. Byłem w stanie usłyszeć to, co ktoś mówił 50 m dalej. Nieraz lekarze wychodzili z mojego pokoju i szli na koniec korytarza. Drzwi nie były domknięte i słyszałem, jak o mnie rozmawiali. Mówili na początku, że nie wiedzą, jaka to choroba i czy z tego wyjdę. A przez węch omal się nie udusiłem. Jak ktoś przychodził, a wcześniej używał dość mocnych perfum, to nie mogłem oddychać. Inni, stojący obok takiej osoby, prawie nic nie czuli, a ja miałem te zapachy spotęgowane. Moja choroba to historia pięknych gestów solidarności. Znajomi dowiedzieli się o mojej chorobie w różnych częściach świata i zaczęli organizować koncerty charytatywne, np. w rodzinnym Przeworsku koncert „Zagrajmy dla Marka”. Te działania pomogły mi przetrwać. Wiedziałem, że nie jestem sam.

– Przez 10 miesięcy był Ojciec sparaliżowany, a później nastąpił powrót do zdrowia. Przez kolejnych 6 miesięcy poruszał się Ojciec na wózku, a przez następne pół roku o kulach.

– Kiedy poczułem się lepiej, rozpoczęła się walka. Każdego dnia. Na początku starałem się wykonywać małe ruchy palcami, ręką. Potem próbowałem siadać, ale wytrzymywałem zaledwie 5 minut. Uczyłem się też wymawiać poszczególne słowa.

– Po roku przyjechał Ojciec do Polski.

– Wróciłem na wózku akurat w Wielki Czwartek. Po Wielkim Tygodniu ponownie zaczęła się rehabilitacja. Stopniowo powracałem do zdrowia. Śladem po chorobie jest mniej sprawna prawa noga. Ale innych dolegliwości nie odczuwam.

– Jak ta choroba zmieniła Ojca? Jak wpłynęła na myślenie o życiu, ludziach?

Reklama

– Myślę, że inaczej patrzę na ludzi. Jak jestem z kimś, to zapominam o innych rzeczach. Chcę poświęcać czas tylko konkretnej osobie, z którą rozmawiam, a nie myśleć, jakich dziesięć następnych spraw muszę załatwić. Zrozumiałem, że przyjście kogoś do zakrystii to może być jedyna szansa, żeby porozmawiać z tą osobą o Bogu czy pomóc jej rozwiązać jakiś problem. Zawsze znajduję na to czas, bo przecież ten człowiek może już więcej nie wrócić. Mam inne podejście do chorych. Wielu ludzi nie rozumie potrzeb osób ciężko chorych. Nie wiedzą, jak z nimi postępować. Boją się okazywać emocje i dotykać chorych. Poza przypadkami chorób zakaźnych wiem, że nie należy się bać. Ten chory i cierpiący na łóżku człowiek reaguje na bodźce tak jak my. Czeka na każde dobro, które możemy wyrazić na różne sposoby. Często rozmawiam z chorymi. Pytają: Jak mam znieść cierpienie, ten krzyż w moim życiu?

– Co Ojciec wtedy odpowiada?

Reklama

– Mówię, że potrzebna jest głęboka relacja z Panem Bogiem. Otwarcie się na Niego i zgoda na Jego plan w naszym życiu. Zachęcam do modlitwy. Ona dodaje sił i wzbudza nadzieję. Bez tej nadziei można się załamać. Często też opowiadam o swoich przeżyciach. W najbardziej krytycznym momencie, gdy byłem najbardziej sparaliżowany, odczuwałem, że nie jestem sam. Czułem się, jakbym był w rękach Boga. Ważne są oczywiście lekarstwa, proces leczenia, ale gdy wykorzystujemy sferę duchową, to – moim zdaniem – wznosimy się na inny poziom. Ten okres chorowania był dla mnie również jakimś oczyszczeniem – z zaniedbań, grzechów, podejścia do życia. Gdy leżałem, godzinami myślałem o ludziach, których spotkałem, o wszystkich sytuacjach, o tym, co zrobiłem źle. Patrzyłem też na to, co dzieje się wokół mnie. I na nikim się nie zawiodłem. Zobaczyłem, jak ludzie potrafią być dobrzy i pomocni. Jedna z osób – Boliwijczyk James Oliveira od razu zgłosił się, żeby być moim opiekunem. Miał ponad 60 lat, był bardzo biedny, żył w skrajnie trudnych warunkach. Był mi bardzo pomocny, ponieważ po 3 miesiącach pobytu w szpitalu zostałem przeniesiony do celi w klasztorze. Lekarze i pielęgniarki przychodzili na wizyty, ale przecież nie mogli być ze mną przez cały czas. A on pozostawał i bardzo mi pomagał. Bezinteresownie. Nigdy nie wziął żadnych pieniędzy. Pytany, dlaczego to robi, odpowiadał: „Misjonarz ofiarował swoje życie, przyjeżdżając do nas, to ja chcę ofiarować mój czas, gdy on tego potrzebuje”.

– Jakie są teraz jego losy?

– Namówiłem go, żeby rozpoczął studia i został u nas diakonem stałym. Okazało się, że nie ma matury, ale poradził sobie z tym, ucząc się zaocznie. I rozpoczął studia, mając ponad 60 lat!

– Gdy Ojciec w Polsce całkowicie wyzdrowiał, to zaskoczył wszystkich swoją decyzją. Powiedział: Teraz wracam do Boliwii.

– Wróciłem do tej samej parafii w Santa Cruz. Tam, gdzie byłem proboszczem przed chorobą. Teraz jestem wikarym. Oprócz mnie jest tylko 2 kapłanów, Boliwijczyków, a parafia liczy już ponad 60 tys. ludzi! Dlaczego wróciłem? Jestem związany z Boliwią. Mam 55 lat i połowę życia spędziłem w tym kraju. To, co przeżyłem, pogłębiło moje relacje z ludźmi. Wiele razy dziękowałem Bogu za odzyskane zdrowie, ale też za wiernych, którzy nie opuścili mnie w najtrudniejszych momentach. Jak mógłbym do nich nie wrócić?!

Jeśli ktoś chciałby pomóc w działalności duszpasterskiej o. Marka Krupy OFMConv w Boliwii, może to zrobić, kontaktując się z franciszkańską Fundacją Brat Słońce, ul. Hetmana Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków, tel./fax +48 12 423 18 98 (od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00-16.00). Tam można znaleźć nr konta dla fundacji (z dopiskiem: o. Marek Krupa – Boliwia).

2017-09-27 10:10

Oceń: +5 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo Myrny Nazzour: olej wydzielał się z mojego ciała w czasie wyznaczonym przez Jezusa

[ TEMATY ]

świadectwo

Myrna Nazzour

Małgorzata Cichoń

Myrna Nazzour - mistyczka i stygmatyczka

Myrna Nazzour - mistyczka i stygmatyczka

To było blisko dziesięć lat temu – w 2014 roku – kiedy poznałam Myrnę Nazzour i jej męża Nicolasa. To od nich bezpośrednio usłyszałam historię ich życia. Zachwyciła mnie ich normalność, zwyczajność… Nazzourowie, małżonkowie wówczas z trzydziestoletnim stażem, zwyczajnie się kochali. Widać to było chociażby w ich spojrzeniu, gestach czy słowach. Z wielką miłością mówili także o swoich dzieciach czy wnukach.

CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!: "Kobiety do zadań specjalnych"
CZYTAJ DALEJ

Św. Andrzej Apostoł - pierwszy powołany

[ TEMATY ]

Św. Andrzej Apostoł

pl.wikipedia.org

Luca Giordano, Męczeństwo św. Andrzeja

Luca Giordano, Męczeństwo św. Andrzeja

Andrzej Apostoł, cs. Apostoł Andrej Pierwozwannyj jest jednym z dwunastu apostołów Jezusa, według świadectwa Ewangelii Pierwszy Powołany spośród apostołów, rodzony brat św. Piotra, męczennik, święty Kościoła katolickiego i prawosławnego. Święty ten wymieniany jest w Modlitwie Eucharystycznej (Communicantes) Kanonu rzymskiego.

Andrzej pochodził z żydowskiej rodziny rybackiej z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (Jezioro Tyberiadzkie; również Genezaret), ale mieszkał w Kafarnaum razem z bratem (św. Piotrem) i jego teściową. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Jezusem Chrystusem, gdy ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej przystąpił do Chrystusa wraz ze swoim bratem. Po śmierci Jezusa na krzyżu, jego zmartwychwstaniu i zesłaniu Ducha Świętego na apostołów, Andrzej jako pierwszy głosił Ewangelię w Bizancjum (uważa się, że był pierwszym biskupem konstantynopolitańskim), a następnie w miastach Azji Mniejszej, Tracji, Scytii, Grecji, Abchazji i na wybrzeżach Morza Czarnego. Za swe nauki apostoł Andrzej został skazany na śmierć męczeńską, którą poniósł w greckim Pátrai (obecnie Patras), według różnych źródeł, w 62, 65 lub 70 roku.
CZYTAJ DALEJ

Poświęcenie Kościoła w Kątnej

2025-11-30 17:42

ks. Łukasz Romańczuk

Obrzęd konsekracji ołtarza

Obrzęd konsekracji ołtarza

Troska o Dom Boży jest jednym z zadań, które powinno być bliskie sercu tym, którzy przychodzą do danego miejsca, aby się modlić i aby to miejsce stawało się coraz piękniejsze. Tak też i zadziało się w kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Kątnej, który został uroczyście poświęcony po generalnym remoncie.

Uroczystości w kościele filialnym parafii św. Mikołaja w Brzeziej Łące przewodniczył abp Józef Kupny, metropolita wrocławski. Konsekrowany został nowy ołtarz, do którego włożono relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Kościół przeszedł metamorfozę i stał się radością i powodem do łez wzruszeń dla tych, którzy od wielu lat przybywają do tego miejsca na modlitwę.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję