Naświęta wielkanocne większość mieszkańców hotelu wyjechała do Polski. Została garstka. Mieszkańcami hotelu byli prawie sami mężczyźni, pracownicy kontraktowi. Wśród przyjezdnych było kilkoro dzieci. Okazało się, że są one chętne do pomocy przy liturgii. Ustaliliśmy, że będą ministrantami.
Wielki Tydzień – szare, robocze dni*
Na tablicy ogłoszeń podałem informację o porządku nabożeństw Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy. Przewidziana była spowiedź. Powiesiłem kilka kolorowych obrazków i krzyż na tablicy obok ogłoszeń. Spodobało się pracownikom radzieckim, pochwalili, że dzięki temu jest trochę przyjemniej i weselej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Święta w ZSRR były trudne dla Polaków, którzy musieli tam pozostać. Wyczuwało się, że bardzo tęsknili do domów, rodzin, przyjaciół. Moskwa w tym czasie niczym nie przypominała świąt wielkanocnych. Były to szare, robocze dni. Oficjalnie w prasie, radiu i telewizji tego święta nie odnotowywano. Kościoły jeszcze nie wypowiadały się publicznie.
W środę Wielkiego Tygodnia ogłosiłem spowiedź. Do mieszkania, które było konfesjonałem, ustawiła się spora kolejka. Wielu osobom przypominało to okres świąt i środowisko parafialne. Można było zauważyć pewną ulgę wynikającą ze spotkania z księdzem. Nie ukrywali też swojej wdzięczności.
Reklama
W czwartek wybrałem się do kościoła. Tym razem był otwarty. Poznałem pracującego tam księdza, któremu przedstawiłem moje skierowanie do pracy w ZSRR. Popatrzył na dekret, lecz sprawiał wrażenie, że go nie widzi albo że mało go interesuje. Zgłosiłem chęć pomocy w kościele. Na początku nic nie odpowiedział. Byłem zaniepokojony, że nie cieszy się z mojego przybycia.
Ks. Stanisław, kapłan z Litwy, pracował w kościele pw. św. Ludwika na Łubiance 25 lat. Aktualnie miał ponad 80 lat. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie kontaktuje się ze światem zewnętrznym. Jakby zamknął się w sobie. Nie wiedziałem, co począć. Trudno było się z nim porozumieć. Nie z powodu języka, znał bowiem języki polski, włoski, rosyjski. Po kościele kręciło się kilka kobiet. Zaproponowałem pomoc w spowiedzi w Wielki Piątek. Ks. Stanisław zgodził się, choć niechętnie. Wróciłem do hotelu markotny. Pomyślałem – nie chcą mnie tutaj.
Miasto wyzbyte pamięci o zmartwychwstaniu Chrystusa
Tymczasem na wieczór wielkoczwartkowy przygotowywaliśmy liturgię w klubie. W myślach było wiele skojarzeń do Ostatniej Wieczerzy i do tej naszej, w Moskwie. Na zewnątrz naszego domu żyło dziesięciomilionowe miasto, jakby wyzbyte pamięci o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Temat ten był tu mało znany, a nawet obcy.
Reklama
Kiedy zjeżdżałem w dół w ornacie, spotkałem portierę, która popatrzyła na mnie z zachwytem, tak jej się podobał mój strój, mówiąc: „Kakaja krasiwaja odieżda”. Wiernych na Mszy św. było mniej więcej tylu, ilu apostołów. Po Mszy św. można było obejrzeć telewizję. Pokazywano działaczy i liderów kołchozowych, mówiono na temat rozwoju przemysłu. Można było odbierać dwa programy. W drugim programie wyświetlano film z ostatniej wojny. W radiu zapowiadano oczekiwaną wizytę gen. Jaruzelskiego, prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Hotel, w którym mieszkałem, znajdował się w rejonie krasnogwardiejskim, daleko od centrum. Była to południowa część Moskwy. Kościół pw. św. Ludwika znajdował się w centrum miasta, niedaleko Kremla. Dojazd miejską komunikacją od mego miejsca zamieszkania do kościoła był bardzo trudny. Na szczęście mogłem korzystać z samochodu. Ktoś z mieszkańców hotelu zawsze mi w tym pomagał.
W piątek po południu wybrałem się do kościoła na spowiedź. Zgodnie z umową miałem w dniach przedświątecznych pomóc w tej posłudze. Tego dnia ks. Stanisław był w niezłym nastroju. Nawet coś powiedział do mnie. Zaryzykowałem pytanie, czy byłoby możliwe odprawienie Mszy św. w pierwszy dzień świąt wielkanocnych. Ksiądz się zgodził. Nieźle, pomyślałem i poszedłem spowiadać. Po drodze spotkałem młodego kleryka. Przyjechał do seminarium z Rygi i – jak się okazało – pochodził z Moskwy. Był Rosjaninem. Miał na Imię Michał, mówił doskonale po polsku i powiedział, ze cieszy się z mojej obecności. – W jakim języku ksiądz będzie spowiadał? – spytał. – To ogłoszę ludziom. Niestety nie było słychać tego ogłoszenia. Później wyznał, że mu zabroniono.
Liturgię Męki Pańskiej odprawiałem wcześniej w hotelu, toteż mogłem pozostać dłużej w świątyni. Było sporo ludzi. Kościół pw. św. Ludwika mógłby pomieścić ok. 1000 osób. Była to prosta budowała, wewnątrz ciemna, w kształcie beczki. Miała jednak w sobie coś sakralnego. Czuło się w niej klimat świątyni. Nabożeństwo było odprawiane przez proboszcza, diakona i kleryka. Trwało długo. Teksty wypowiadano w trzech językach, to znaczy pewne części po łacinie, pewne po rosyjsku i po polsku. Tak zresztą była odprawiana i Msza św. Śpiewy, prawie wszystkie, były po polsku. Wróciłem późno do domu.
Stawili się wszyscy
Reklama
W sobotę miałem święcić pokarmy w klubie hotelowym. O dziwo, ze święconką nie zabrakło nikogo, stawili się wszyscy, kto tylko był w hotelu. Po południu w naszym klubie miałem wyśpiewać Exultet. Podzieliłem się wiadomością, że w pierwszy dzień świąt będzie Msza św. po polsku w kościele pw. św. Ludwika o godz. 9.30. Ludzie się ucieszyli. Niektórzy dzwonili do znajomych mieszkających w innej części miasta, aby przekazać im tę informację.
Po Mszy św. w sobotę wybrałem się do kościoła w całkiem dobrym nastroju. Widziałem, że nieźle układają się sprawy. Zostałem ostudzony, gdy tylko dotarłem do zakrystii. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie miałem szans, aby włączyć się z czymkolwiek do liturgii. Zapytałem księdza proboszcza, czy sprawa jutrzejszej Mszy św. jest aktualna. Nikt mi nie odpowiedział. Czułem, że coś się wydarzyło w międzyczasie. Ponowiłem pytanie, aby dowiedzieć się, czy będę mógł działać zgodnie z umową. Ksiądz popatrzył i powiedział: – Nie.
– Jak to, przecież ustaliliśmy i ja powiadomiłem o tym ludzi. Przyjdą jutro na tę godzinę na Mszę św. Przecież ksiądz się na to zgodził – powiedziałem.
– Nie zgodziłem się – odparł. – Jeśli ksiądz chce, to proszę odprawić Mszę św. przy bocznym ołtarzu, po cichu i bez żadnych przemówień.
Oniemiałem. Niestety czułem, że dyskusja tutaj nie pomoże. Ksiądz już więcej nie chciał rozmawiać. Byłem wściekły, nie wiedziałem, co robić. Było mi gorzko, nie mogłem uwierzyć, że kapłan zaprzeczył swoim słowom. Czyżby zapomniał? Wróciłem do domu. Ładne szykowały mi się święta.
Och, jak mi było smutno. Lecz co dalej?
Reklama
Gdy wróciłem, hotel był prawie pusty, tylko w kilu oknach świeciło się światło, tam pokrzykiwano i weselono się. Och, jak mi było smutno. Obraziłem się na cały tamten kościół. Nie pojadę – pomyślałem. Czułam się zraniony i poniżony. Lecz co dalej? Biłem się z myślami i rozważałem sytuację. Zajęło mi to kawał nocy. W międzyczasie dowiedziałem się z radia, że panu Jaruzelskiemu prezydent Gorbaczow przekazał teczki o pomordowanych oficerach polskich w Katyniu. Nieciekawa tu ziemia. Wreszcie ustaliłem, że nie mogę wycofać propozycji pomocy w kościele pw. św. Ludwika, jestem dyspozycyjny i gotowy w każdej chwili do działania. Tego nikt mi nie może odebrać. Ponadto jutro pojadę i odprawię cichą Mszę św. przy bocznym ołtarzu i nie powiem ani słowa do ludzi. Ja ze swej strony zawsze mogę dotrzymać umowy. Usnąłem.
Rano w pierwszy dzień wielkanocny pojechaliśmy wszyscy na Mszę św. Kościół częściowo się zapełnił. Nikomu nie powiedziałem o zaszłych zmianach. Była to niesamowita wielkanocna Msza św., cicha, z szeptanym Alleluja. Słyszałem płacz ludzi.
Po trzech latach, już w Warszawie, ktoś obecny na tej Mszy św. zapytał mnie: – Dlaczego wtedy była cicha Msza św.? Nie umiałem mu odpowiedzieć, ponieważ do dziś nie wiem, dlaczego. Wiem tylko, że gdzieś po pół roku mego pobytu, gdy odwoziłem ks. Stanisława do domu, ten przy wysiadaniu z samochodu szepnął mi: – Niech się ksiądz trzyma i nie załamuje.
Na postawie książki bp. Tadeusza Pikusa pt. „Katolik w Rosji”, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej, Warszawa 2003, str. 20-23
*Śródtytuły pochodzą od redakcji