I gdyby temu biednemu mężczyźnie dotkniętemu paraliżem przydarzył się cud na miarę jego nadziei i na miarę jego oczekiwań, nie byłoby żadnego cudu. On o nic nie prosi, niczego nie oczekuje, nie wypowiada żadnego słowa. Jemu potrzebna była wiara tych czterech, którzy widzieli więcej od niego i mieli nadzieję, kiedy jemu już brakło nadziei. Gdyby temu mężczyźnie przydarzył się cud na miarę ich oczekiwań, to pewnie odzyskałby zdrowie. Wstałby na własnych nogach, wziął pod pachę nosze, na których go przynieśli, poszedł do domu i usiadł przy stole z oniemiałą z zaskoczenia żoną. To byłoby dużo, bo chodzić, a nie być sparaliżowanym, to potężna różnica.
Dużo więcej
Ale jemu przydarzyło się dużo więcej. On doświadczył cudu nie na miarę swoich oczekiwań, nawet nie na miarę nadziei swoich przyjaciół. To był cud na miarę spojrzenia Boga. On mu w serce spojrzał i tam zobaczył cierpienie dużo głębsze niż sparaliżowane nogi. Noszone od lat, nieme cierpienie, o którym nikomu nie mówił. Ewangelia jest bardzo dyskretna, nie plotkuje o tym, jakie grzechy ten człowiek miał na sumieniu. Wiemy tylko, że Jezus mu je odpuścił, choć on nawet nie prosił o przebaczenie. I uzdrowił, choć tego nie oczekiwał. Nam się wydaje, że łaskę musimy u Boga wyprosić. A On naprawdę chce nam dawać dużo więcej, niż to sobie wyobrażamy w najśmielszych modlitwach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Chociaż jeden
Reklama
To prawda, że jesteśmy jak ten sparaliżowany, milczący mężczyzna. My też czasem niczego się nie spodziewamy albo modlimy się ze smutkiem w oczach, nie wierząc, że ktoś nas słucha. My też bardzo potrzebujemy mieć takich czterech albo czternastu, albo chociaż jednego, który się za nas modli, kiedy nam już modlitwy nie przechodzą przez gardło. Potrzebujemy kogoś, kto za nas ma nadzieję, bo widzi w nas potencjał, którego my nie widzimy. I kogoś, kto nawet za nas będzie wierzył, kiedy nam wiary braknie.
To my
Kim są ci czterej? Gdzie ich szukać? Nie znamy ich imion, ale niektóre komentarze podpowiadają, że chwilę wcześniej Jezus powołał czterech uczniów. Być może ci czterej dopiero co powołani po prostu zgarnęli tego biedaka prosto z ulicy i przynieśli go Bogu – bo co lepszego mogli zrobić? Kimkolwiek są, ci czterej pokazują, czym powinien być Kościół: wspólnotą ludzi, którzy biorą na ręce tych, co są najsłabsi, i przynoszą ich do Boga. Przynoszą, a nie wytykają palcami albo hejtują w Internecie czy przy niedzielnym obiedzie.
Oni są ważni
Kiedyś Tomasz Merton pisał do swoich młodych braci w zakonie, że do klasztoru nikt nie przychodzi sam, że każdy przynosi ze sobą ludzi, z którymi łączy go historia: przodków, rodzeństwo, a nawet nieprzyjaciół. My nigdy nie stajemy do modlitwy sami, zawsze przynosimy tam ze sobą ludzi, z którymi łączy nas historia: naszych przodków, braci, a nawet naszych nieprzyjaciół. Być może oni do Boga nigdy sami nie przyjdą. Być może będą zbawieni tylko dlatego, że my ich przynosimy i wstawiamy się za nimi.
To On
Ostatecznie przecież wszyscy zostaliśmy przyniesieni. Kiedy w Wielki Piątek On wziął na ramiona krzyż, te dwie belki w kształcie człowieka, to wziął nas na swoje ramiona. Razem z naszymi grzechami i głównie z ich powodu. To nie myśmy przyszli do Niego, to On nas tu przyniósł.
* * *
Ks. Rafał Kowalski
psycholog, pracuje w Ośrodku Terapii Uzależnień „Betania”. Posługuje w Wyższym Seminarium Duchownym w Częstochowie, związany ze Wspólnotą Bożego Ojcostwa