Reklama

Powstanie Węgierskie 1956

Węgierska rewolucja, trwająca od 23 października do 4 listopada 1956 r., była najwspanialszym buntem powstańczym przeciw komunizmowi w Europie Środkowej. Tym cenniejsze zatem są liczne związane z nią polskie wątki

Niedziela Ogólnopolska 45/2016, str. 38-39

Krzysztof Sitkowski/KPRP

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zaczęło się od powstania robotników w Poznaniu w czerwcu 1956 r. Wstrząśnięci tym ruchem przywódcy na Kremlu tak przerazili się groźbą reakcji łańcuchowej w zniewolonych przez nich państwach satelickich, że już w następnym miesiącu usunęli ze stanowiska sekretarza generalnego partii komunistycznej – kata Węgier, „krwawego Macieja” Mátyása Rákosiego (Rosenfelda). Na jego następcę mianowali jednak podobnego okrutnika – Ernő Gerő (Singera), zbrodniczego agenta NKWD, zwanego „rzeźnikiem z Barcelony” (bezwzględnie stłumił bunt anarchistów i trockistów w Barcelonie w 1938 r.).Gerő dalej próbował rządzić żelazną ręką, by blokować jakiekolwiek zmiany. W tej sytuacji prawdziwą iskrą, która zapaliła tlący się lont na Węgrzech, stały się wieści o radykalnych zmianach w Polsce: o VIII Plenum KC PZPR i dojściu do władzy Władysława Gomułki. 300 tys. Madziarów pomaszerowało pod pomnik Józefa Bema – polskiego generała i węgierskiego bohatera narodowego – w Budapeszcie, skandując w czasie manifestacji: „Lengyelország utat mulit, keressünk a lengyel utat” (Polska pokazuje drogę, idźmy za Polakami). A także: „Függetlenség, szabadság, lengyel-magyar barátság” (Niepodległość, wolność i przyjaźń polsko-węgierska). Po prowokacyjnej mowie Gerő, który określił tłum mianem faszystów, rozpoczęło się powstanie węgierskie. Tłum zaczął szturmować gmach węgierskiego radia i zdobył je po nocnej walce; zrzucił czerwone gwiazdy z dachów domów i obalił potężny pomnik Józefa Stalina – zostały po nim tylko ogromne buty, stąd plac, na którym stał ten monument, nazywano potem ironicznie placem Butów. Wkrótce powstanie rozlało się na całe Węgry. Madziarom udało się pokonać pierwszą interwencję sowiecką. Premier Węgier – były komunista Imre Nagy stopniowo coraz bardziej identyfikował się z celami powstania, aż w końcu ogłosił wyjście Węgier z Układu Warszawskiego i neutralność kraju. Ze względu na ograniczoność miejsca nie będę tu szczegółowo relacjonował przebiegu powstania węgierskiego, o którym sporo już pisano w Polsce, choćby w moich książkach: „Węgry. Trudne lata 1949-1956” (Warszawa 1981) i „Węgry. Burzliwe lata 1953-1956” (Warszawa 1988). Skupię się głównie na sprawach zbyt mało u nas znanych lub zniekształcanych.

Reklama

Bohaterstwo powstańców węgierskich niewiele pomogło ze względu na niekorzystną dla Węgier sytuację międzynarodową, a przede wszystkim – zdradę Zachodu. Stany Zjednoczone nie zrobiły nic dla wynegocjowania finlandyzacji Węgier (np. w zamian za neutralizację Grecji, i tak „chorego człowieka Zachodu”). Wbrew głoszonym przedtem przez lata ideom „wyzwolenia” krajów satelickich (według tzw. zasady roll back – doktryny wypierania) 30 października 1956 r. ambasador amerykański w Moskwie Charles E. Bohlen zakomunikował władzom sowieckim brak zainteresowania sytuacją Węgier. Było to coś skandalicznego. Prawdziwym ciosem dla Węgier był atak wojsk izraelskich 29 października 1956 r. i wojsk angielskich i francuskich 31 października 1956 r. na Suez. Atak ten ogromnie wzmocnił pozycję „jastrzębi” w sporach na Kremlu i ułatwił podjęcie decyzji o kolejnej interwencji sowieckiej przeciw Węgrom. Tym razem była ona bardzo precyzyjnie przygotowana. W miejsce zadomowionych już na Węgrzech poprzednich oddziałów sowieckich przysłano dziesiątki tysięcy żołnierzy z jednostek azjatyckich. Prymitywnych żołnierzy informowano na dwa sposoby. Jeden z nich głosił, że idą stłumić bunt faszystów w Berlinie, drugi – że idą na pomoc Egiptowi w walce o Suez. Stąd też rozliczni oficerowie sowieccy, patrząc na Dunaj, pytali Węgrów: Czy to już Suez?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W czasie antywęgierskiej interwencji ponurą rolę odegrał osławiony gen. Iwan Sierow – ten sam, który podstępnie aresztował szesnastkę przywódców polskich i dowódców AK w Pruszkowie w 1945 r. Z jego inicjatywy zaproszono przedstawicieli powstańczych Węgier, w tym ministra obrony gen. Pála Malétera, na rzekome rozmowy w sprawie wyjścia wojsk sowieckich z Węgier, a potem zdradziecko aresztowano ich. Bohaterski generał został stracony po sfabrykowanym procesie w 1958 r. Przeciw Węgrom posłano setki czołgów i dziesiątki tysięcy żołnierzy, by bezlitośnie stłumić powstanie. Zginęło kilka tysięcy Węgrów, a ponad 200 tys. wyemigrowało na Zachód. Nawet po klęsce powstania Węgrzy przez parę miesięcy stawiali opór, strajkowali i manifestowali przeciw władzy, aż zostali ostatecznie spacyfikowani przez okrutne masakry ze strony wojsk sowieckich i węgierskich ZOMO-wców (tzw. kufajkarzy.). Doszło do krwawych masakr z powodu strzelania do bezbronnych tłumów, m.in. w Salgótarján. Kilkuset Węgrów stracono. Na kilka lat w kraju zapanowała cisza śmierci.

Reklama

Bohaterski premier Imre Nagy

W „Polityce” nr 43 (3082) z 19 października 2016 r. ukazał się pełen fałszów artykuł Andrzeja Krawczyka o powstaniu węgierskim i Imrem Nagyu pod skandalicznym tytułem „Od zera do bohatera”. Nagy nigdy nie był ani „zerem”, ani „stalinistą”, jak głosi ignorancki autor z „Polityki”. 8 stycznia 1936 r. Nagy został nawet wyrzucony z węgierskiej partii komunistycznej. Najczęściej zarzucano mu, że jako syn chłopa w sprawach rolnych nie był nigdy skłonny do popierania kolektywizacji. W latach 30. XX wieku przetrwał najgorsze czystki, w których wyniku zginęła wielka część funkcjonariuszy węgierskiej partii – głównie dlatego, że nie pchał się na żadne stanowiska partyjne i zajmował się jako ekspert sprawami rolnymi. Skrajnym oszczerstwem, powtarzanym niestety niekiedy w Polsce (m.in. w życiorysie Nagya w polskiej Wikipedii), jest twierdzenie, jakoby Nagy współpracował z NKWD jako agent pod pseudonimem „Wołodia”. Para naukowców: Johanna Granville i János M. Rainer (1995, 2002) udowodniła, iż rzekome akta na ten temat zostały spreparowane w celu pośmiertnego skompromitowania Imrego Nagya przez pierwszego sekretarza KC WSPR Károlya Grósza w 1988 r. Absolutną bzdurą było też publikowane niekiedy w Polsce twierdzenie, jakoby Imre Nagy był w 1918 r. uczestnikiem bolszewickiego plutonu egzekucyjnego, który zamordował cara Mikołaja II. Wprawdzie był w tym plutonie jeden Imre Nagy, ale trzeba zauważyć, że jest to najpopularniejsze węgierskie nazwisko, typu Nowak czy Kowalski w Polsce. Po stronie bolszewików walczyło w rosyjskiej wojnie domowej ok. 100 tys. byłych węgierskich jeńców wojennych. Sam Nagy był jak najdalszy od krwiożerczości, miał miękką naturę i dlatego absolutnie przegrał jako premier – reformator w latach 1953-55 – z twardym aparatczykiem Mátyásem Rákosim, sekretarzem generalnym partii komunistycznej. Jako premier w owych latach Nagy zamknął obozy pracy i zwrócił wolność tysiącom osób internowanych, próbował też wzmocnić rolę inteligencji. Wyrzucony ponownie z partii komunistycznej w 1955 r. w opozycji niezwykle mocno akcentował stanowisko patriotyczne. W opozycyjnym memorandum z 1955 r., przeciwstawiając się niszczeniu węgierskiego patriotyzmu za rządów tzw. Czwórki – komunistów żydowskiego pochodzenia: Rákosiego, Gerő, Mihálya Farkasa i Jozefa Révaiego – pisał o sobie: „Nie wypieram się mojej węgierskiej narodowości... Właśnie to wyróżnia mnie i oddziela nawet dziś od kosmopolitów i lewackich ekstremistów, którzy są obcy narodowi węgierskiemu i jego ambicjom” (por. „Imre Nagy on Communism: in Defense of the New Course”, Londyn 1957, s. 244). Prawdziwą wielkość okazał Nagy w czasie powstania 1956 r., gdy coraz bardziej identyfikując się jako premier z żądaniami powstańczego narodu, zadeklarował neutralność Węgier i wystąpienie z Układu Warszawskiego oraz zaapelował o pomoc Zachodu. Wyrazem wielkości ducha i poświęcenia Nagya było jego zachowanie w więzieniu od końca 1956 r. do egzekucji w 1958 r. Mógł uratować życie, gdyby przystał na wciąż ponawiane naciski odwiedzających go w więzieniu czołowych polityków komunistycznych, którzy żądali, by ogłosił samokrytykę i przyznał, że wydarzenia na Węgrzech w październiku 1956 r. były kontrrewolucją. Takie wyznanie bardzo by pomogło w owym czasie Nikicie Chruszczowowi i Jánosowi Kádárowi. Imre Nagy stanowczo odrzucił te żądania i wolał zginąć po sfabrykowanym procesie. Został pochowany na śmietniku, ze skrępowanymi drutem kolczastym rękami i nogami.

Polskie wątki

Warto przypomnieć, jak bardzo w Polsce w 1956 r. przejmowano się losem powstańczych Węgier. Można było zaobserwować ogromną ofiarność na rzecz Węgier – Polska ofiarowała mieszkańcom tego kraju bez porównania większą pomoc niż mocarstwowe Stany Zjednoczone. Powstały liczne prowęgierskie utwory, na czele z pięknym wierszem Zbigniewa Herberta „Stoimy na granicy”. Kilka studentek hungarystyki, które przebywały w Budapeszcie, walczyło po stronie powstańców. Zaledwie 25-letnia wówczas dziennikarka Hanna Adamiecka, która napisała kilka reportaży z powstania węgierskiego w maju 1957 r., pod wpływem wstrząsu, jakim było dla niej to narodowe wystąpienie, popełniła samobójstwo. Na granicy zatrzymano kilkudziesięciu robotników, głównie górników, którzy chcieli przedostać się na Węgry, by walczyć po stronie powstańców. 10 grudnia 1956 r. w Szczecinie doszło do dwudniowych zamieszek, rozpoczętych przez demonstrację poparcia dla Węgier (hasła: „Szczecin-Poznań” i „Polska-Węgry”). Zniszczono wówczas sowiecki konsulat. Z kolei w Budapeszcie jeszcze w grudniu 1956 r. na murach miasta rozwieszano nielegalne plakaty, na których postulowano, żeby w ramach Układu Warszawskiego na Węgrzech stacjonowały wojska polskie, a nie sowieckie.

2016-11-02 11:43

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Abp Wojda na Jasnej Górze: chrześcijańska tożsamość jest nam potrzebna

2024-05-03 13:28

[ TEMATY ]

Jasna Góra

abp Wacław Depo

abp Tadeusz Wojda SAC

Karol Porwich/Niedziela

O tym, że chrześcijańska tożsamość jest nam potrzebna mówił na Jasnej Górze abp Tadeusz Wojda. Przewodniczący Episkopatu Polski, który przewodniczył Sumie odpustowej ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski apelował, by stawać w obronie „suwerenności naszego sumienia, naszego myślenia oraz wolności w wyznawaniu wiary, w obronie wartości płynących z Ewangelii i naszej chrześcijańskiej tradycji”. Przypomniał, że „życie ludzkie ma niepowtarzalną wartość i że nikomu nie wolno go unicestwiać, nawet jeśli jest ono niedoskonałe”.

W kazaniu abp Wojda, przywołując obranie Matki Chrystusa za Królową narodu polskiego na przestrzeni naszej historii, od króla Jana Kazimierza do św. Jana Pawła II i nas współczesnych, podkreślił że nasze wielowiekowe złączenie z Maryją nie ogranicza się jedynie do wymiaru historycznego a jego wymowa jest znacznie głębsza i „mówi o więzi miedzy Królową i Jej poddanymi, miedzy Matką a Jej dziećmi”. Wskazał, że dla nas „doświadczających słabości, niemocy, kryzysów duchowych i ludzkich, Maryja jest prawdziwym wzorem wiary, mamy więc prawo i potrzebę przybywania do Niej”.

CZYTAJ DALEJ

Ludzie o wielkim sercu

2024-05-04 15:21

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Z okazji wspomnienia św. Floriana w Sandomierzu odbyły się uroczystości z okazji Dnia Strażaka.

Obchody rozpoczęła Mszy św. w bazylice katedralnej, której przewodniczył Biskup Sandomierski Krzysztof Nitkiewicz. Eucharystię koncelebrował ks. kan. Stanisław Chmielewski, diecezjalny duszpasterz strażaków oraz strażaccy kapelani. We wspólnej modlitwie uczestniczyli samorządowcy na czele panem Marcinem Piwnikiem, starostą sandomierskim, komendantem powiatowym straży pożarnej bryg. Piotrem Krytusem, komendantem powiatowym policji insp. Ryszardem Komańskim oraz strażacy wraz z rodzinami.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję