Reklama

Polski statek na globalnych wodach

„Polski statek na morzu zmian globalnej gospodarki” – to tytuł jednego z ciekawszych, acz niezbyt wyeksponowanych, paneli dyskusyjnych tegorocznego VI Kongresu Polska Wielki Projekt

Niedziela Ogólnopolska 27/2016, str. 36-37

Grzegorz Boguszewski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Była to debata – w doborowym międzynarodowym gronie – o aktualnym stanie rozchybotania globalnej ekonomii, o wyczekiwaniu na zmiany, które ustabilizują nie tylko światową gospodarkę, ale także pozostające z nią w sprzężeniu zwrotnym życie społeczne oraz politykę, zwłaszcza w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Niestety, jak zgodnie stwierdzali uczestnicy dyskusji, wody globalnej ekonomii i gospodarki są coraz bardziej nieprzewidywalne.

Wielki statek chiński na rafach

Prof. Patrick R. Chovanec z Columbia School of International and Public Affairs w przeszłości krytycznie wypowiadał się na temat chińskiego modelu gospodarki, interwencjonizmu państwowego; wskazywał na globalne zagrożenia związane z procesami zachodzącymi od trzech dekad w Chinach. Dziś na pytanie o wpływ obecnego „chińskiego spowolnienia” na gospodarkę światową odpowiada podobnie – że zdecydowanie powinniśmy oczekiwać turbulencji.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Polski wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki patrzy na gospodarkę Chin z pewną dozą podziwu: – W żadnym kraju w historii świata nie udało się wyciągnąć z biedy tylu ludzi, ilu w Chinach przez ostatnie 25 lat. Oczywiste jest, że musi tam teraz nastąpić zmiana polityki makrogospodarczej, ale cały czas widać, że ta państwowa nawa, komunistyczna – ciężko mi to przechodzi przez gardło – jednak działa, bo wyprowadziła 800 mln ludzi z biedy, i transformacja powoli tam jednak zachodzi.

Reklama

Prof. Chovanec pociesza, że dzisiejsze spowolnienie gospodarki chińskiej wcale nie musi być złym znakiem dla reszty świata, bo tak naprawdę kończy się tam po prostu nadinwestycyjny boom, niezły dla samych Chin, nieco gorszy dla wszystkich pozostałych państw. A dziś Chiny mogą konsumować więcej, niż produkują, i jeżeli Chińczycy będą konsumować tyle samo, ile przez minione 30 lat, to, o ironio, Chiny mogą faktycznie stać się siłą sprawczą globalnego wzrostu, tyle że już według innych schematów niż dotychczas.

Ekonomia chaosu

Bałagan, jaki panuje w światowej branży bankowej od co najmniej 10 lat – tłumaczy prof. Peter Oppenheimer, nestor Wydziału Ekonomii na Oksfordzie – jest całkiem nowym wydarzeniem w gospodarce światowej i nie można go porównywać z jakimikolwiek wcześniejszymi perturbacjami finansowo-gospodarczymi, mimo że niektórzy liberalni analitycy bagatelizują te dzisiejsze słabości, twierdząc, że są to zwykłe procesy, które przychodzą i odchodzą.

Dość dziwnie, zdaniem prof. Oppenheimera, na tle globalnych trendów sytuuje się Europa, która od upadku bloku wschodniego stała się nie tylko szeroką strefą wolnej gospodarki, ale też przede wszystkim swoistym klubem ekonomicznym wybranych państw oraz organizacją paneuropejską w każdym tego słowa znaczeniu, co oczywiście – w miarę rozszerzania się Unii Europejskiej – musiało prowadzić do dużych problemów.

Czarodziejską różdżką europejskiej prosperity miała być wspólna waluta. – Koncepcja stworzenia wspólnej waluty pośród dwudziestu kilku państw w Europie sama w sobie jest absurdem – utrzymuje prof. Oppenheimer. – Gdyby tę słabość udało się ograniczyć do samej Europy, to Europejczycy gotowaliby się we własnym sosie, ale tak nie jest i rzecz skutkuje negatywnie na cały świat.

Reklama

Prelegent nie zostawia suchej nitki na strefie euro. – Nie ma granic ludzka niemądrość, w tym niemądrość polityków! Te kraje, które będą trzymały się jednolitej waluty, będą de facto generowały niższy wzrost gospodarczy Europy, niż byłoby to możliwe; ostatecznie stworzą słabe podstawy dla rozwoju kontynentu w XXI wieku.

Rozpad strefy euro i UE?

Jens Nordvig, analityk, założyciel i prezes Exante Data, w swej książce „The Fall of the Euro” („Upadek euro”) napisał: „Im dłużej studiuję historię polityki i gospodarki, tym bardziej chce mi się krzyczeć: dlaczego oni to zrobili?! Stworzenie euro to był nierozsądny hazard”. Na VI Kongresie Polska Wielki Projekt Nordvig podtrzymał swoją krytykę. – Rzeczywiście był to swoisty hazard – mówił – gra oparta na nadziei, że wspólna waluta doprowadzi do konwergencji pomiędzy wszystkimi gospodarkami. Tymczasem doszło raczej do wielkiej rozbieżności – wystarczy dziś porównać pozycję Portugalii lub Grecji wobec Niemiec. Nadzieja na konwergencję stała się wielkim rozczarowaniem: ten gambit hazardowy po prostu się nie powiódł.

Zdaniem Nordviga, te kraje europejskie, które stoją dziś przed podjęciem decyzji o przyjęciu euro, powinny gruntownie to rozważyć i nie dać się omamić bajeczką.

Reklama

Dr hab. Michał Brzoza-Brzezina, prof. SGH, jeden z najczęściej cytowanych na świecie polskich ekonomistów, dyrektor Biura Badań Stosowanych Instytutu Ekonomicznego NBP, przywołuje wyniki badań na temat, co by było, gdyby Polska w czasie kryzysu finansowego należała do strefy euro, czyli gdyby była związana sztywnym kursem walutowym i miała te same stopy procentowe co euro. Okazało się, że recesja byłaby dużo większa. W Polsce występował wzrost całkiem przyzwoity, podczas gdy słabość strefy euro była ekstremalna.

– Pogląd, że trwanie przy własnej walucie miało wiele wspólnego z tym, iż nie mieliśmy w Polsce wielkiej recesji, jest już dziś poglądem niemalże mainstreamowym, a jeszcze w 2010 r. był dość egzotyczny! – zauważa Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista i dyrektor Biura Analiz Ekonomicznych mBanku, i przypomina jednocześnie, że Polska gospodarka nie jest, oczywiście, odporna na istniejące w globalnej gospodarce zagrożenia walutowe; musimy mieć świadomość, że jesteśmy małą gospodarką otwartą, że nasz cykl koniunkturalny w dużej mierze zależy jednak od tego, co się dzieje w strefie euro, a przede wszystkim od tego, że naszym największym partnerem handlowym jest właśnie ta strefa, głównie Niemcy. Na szczęście, mamy suwerenny bank centralny i suwerenną walutę.

Głowa lewiatana

– Gdy dziś patrzymy na systemy finansowe świata – mówił red. Tomasz Wróblewski, prowadzący panel dyskusyjny „Polski statek na morzu zmian globalnej gospodarki” – to można odnieść wrażenie, że czasem odgrywały one rolę lewiatana, którego głową były banki centralne, ale w ostatnim czasie chyba już nie wiemy, kto czym porusza – czy ta głowa porusza narzędziami finansowymi, czy te narzędzia zaczynają poruszać bankami centralnymi.

Reklama

Jeszcze 10 lat temu w bankach centralnych wydawało się, że nadszedł koniec historii: wszystko było wiadome, chodziło tylko o zapewnienie stabilności cen, cyklu koniunkturalnego. Aż przyszło trzęsienie ziemi – kryzys finansowy i wszystko wywróciło się do góry nogami. Ekonomiści nagle dostrzegli, że coś z tą polityką pieniężną wcześniej było nie tak. Wiele banków centralnych – m.in. Rezerwa Federalna, bank centralny Anglii, Europejski Bank Centralny – straciło używany przez lata instrument; okazało się, że stóp procentowych więcej już się nie da używać, ponieważ nie mogą być ujemne... W związku z tym na gwałt zaczęto poszukiwać nowych narzędzi do prowadzenia polityki pieniężnej.

Polski bank centralny szczęśliwie oparł się globalnej tendencji. – Muszę wyznać, że jako przedstawiciel NBP – mówi dr hab. Brzoza-Brzezina – na międzynarodowych konferencjach czuję się niczym dinozaur: my cały czas prowadzimy jeszcze staromodną, klasyczną politykę pieniężną, a wszyscy mają już całkiem nowe instrumenty... Ale to wciąż nie jest dla nas złe!

Orlą Percią

Dzisiaj nie ma już poczucia końca historii, na naszych oczach tworzy się nowy globalny system finansowy. I jedno jest pewne: tzw. polityka makroostrożnościowa musi być wprowadzana także w Polsce – mówi Ernest Pytlarczyk. – A to, że suchą nogą przechodziliśmy przez światowy kryzys finansowy, ma też kilka negatywnych efektów, bo np. Węgrzy, którzy byli dużo bardziej przetestowani przez rynki finansowe, teraz lepiej wiedzą, jakie są realia wojenek z tymi rynkami, ze spekulantami. Nam brakuje szerszego spojrzenia na to, gdzie jesteśmy, jakie powinniśmy stosować instrumenty na wypadek zastrajkowania inwestorów zagranicznych wobec Polski...

Rzeczywiście, mamy trudną sytuację – przyznaje wicepremier Mateusz Morawiecki – ponieważ jesteśmy dziś pod mikroskopem rynków finansowych całego świata; musimy być bardzo ostrożni w polityce fiskalnej, monetarnej i makroekonomicznej. Nagłe wycofanie setek miliardów złotych mogłoby mocno zdestabilizować naszą sytuację gospodarczą.

Reklama

Zadłużenie zagraniczne Polski brutto wynosi 2 bln 150 mld zł, w tym z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich – które, przyznaje wicepremier, w większości były pożądane – ok. 700 mld zł, czyli mniej więcej jedną trzecią całego długu zagranicznego. Pozostałą część stanowią dług konsumpcyjny oraz dług zagraniczny państwa, samorządów, korporacji, kredyty handlowe i kredyty korporacyjne.

– Część z tego naszego długu – zaznacza wicepremier Morawiecki – jest produktywna, część zaledwie średnio produktywna. I trzeba jeszcze dla porządku dodać, że jesteśmy beneficjentem środków unijnych, co oznacza, że nasz wewnętrzny rezerwuar wzrostu jest przy tym poziomie zadłużenia zagranicznego relatywnie słaby. Gdyby nie środki unijne, mielibyśmy przez poprzednie lata, również dzisiaj, spory deficyt na rachunku bieżącym, pomimo nadwyżki handlowej, która zresztą w dwóch trzecich jest realizowana przez przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym... Mimo że możemy dzisiaj czuć się troszeczkę silniejsi, bo mieliśmy jednak jakiś wzrost gospodarczy, to nie możemy abstrahować od tego, że nasz model wzrostu gospodarczego był modelem gospodarki peryferyjnej, która wpadła w dość duże uzależnienie.

Jak Polska może sobie poradzić w tak niekorzystnych okolicznościach? – pyta wicepremier i minister rozwoju. Odpowiedź zawiera „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”. Zakłada on zaangażowanie państwa w rozwiązywanie problemów ekonomiczno-gospodarczych, wspomaganie przedsiębiorczości i innowacyjności, włączenie się w tzw. czwartą rewolucję przemysłową, przygotowanie gruntu do ekspansji międzynarodowej.

Mateusz Morawiecki – także podczas kongresowej dyskusji – spotkał się z zarzutem, że jego plan rozwoju polskiej gospodarki zakłada nadmierny interwencjonizm państwowy. Odparł ten atak uzasadnionym kontratakiem: – A czymże jest polityka monetarna różnych krajów, jak nie absolutnym, permanentnym, motywowanym politycznie interwencjonizmem?! Moje propozycje zaangażowania państwa są dokładnie takie, jak zaangażowane jest państwo niemieckie, francuskie, duńskie czy szwedzkie. Czyżby zachodni świat był pełen liberalnych, wolnościowych i absolutnie antyprotekcjonistycznych oraz antyinterwencjonistycznych instrumentów, a my tutaj razem z Chińczykami jesteśmy tacy niedojrzali? Tak nie jest!

My też chcemy – zapewnia polski wicepremier – jak najlepiej chronić swój rynek. A ponieważ nam się tego odmawia, musimy iść tą wąską Orlą Percią – po lewej rynki międzynarodowe, po prawej wyzwania krajowe – iść do przodu, najlepiej okrakiem, żeby nie spaść do przepaści. I zapewniam: Gdybyśmy mogli, tobyśmy pewnie troszeczkę więcej starali się chronić naszych przedsiębiorców, ale nie możemy, bo nam się w Brukseli przystawia pistolet do głowy.

2016-06-29 08:12

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Sędzia Piotr Andrzejewski: trwa batalia o prawo do uciekania się do Chrystusowej wizji świata

2025-10-01 10:23

[ TEMATY ]

Trybunał Stanu

sędzia

Piotr Andrzejewski

Chrystusowa wizja świata

youtube.com/@polsatnewsplofc

Piotr Andrzejewski, sędzia Trybunału Stanu

Piotr Andrzejewski, sędzia Trybunału Stanu

Sędzia Piotr Andrzejewski, który podczas głośnego posiedzenia Trybunału Stanu w sprawie immunitetu przewodniczącej Małgorzaty Manowskiej dyscyplinował innych sędziów, w rozmowie z dziennikarzem portalu niedziela.pl powiedział, że obecnie trwa batalia o obecność światopoglądu tożsamościowego związanego z zakotwiczeniem polskiej kultury i cywilizacji w Kościele Katolickim.

CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Ojciec Joachim Badeni OP, mistyk – 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka

2025-10-01 17:09

info.dominikanie.pl

Ojciec Joachim Badeni OP – człowiek modlitwy, mistyk– 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka dzięki książce „Amen. O rzeczach ostatecznych”. Osoby, dla których był przewodnikiem, dziś mogą pomóc w przygotowaniach do jego beatyfikacji, dzieląc się osobistymi świadectwami wiary, łask i spotkań z dominikaninem.

W tym roku minęło 15 lat od śmierci znanego i kochanego przez wielu dominikanina, ojca Joachima Badeniego – cenionego kaznodziei, duszpasterza i mistyka. Urodził się w arystokratycznej rodzinie i ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję