Reklama

Kultura

Życie nie jest zabawą

Z Haliną Frąckowiak – wybitną wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów – rozmawia Artur Stelmasiak

Niedziela Ogólnopolska 51/2015, str. 20-23

[ TEMATY ]

wywiad

muzyka

Archiwum prywatne Haliny Frąckowiak

Podczas koncertu kolęd w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, grudzień 2015 r.

Podczas koncertu kolęd w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, grudzień 2015 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ARTUR STELMASIAK: – Przeżywamy okres Bożego Narodzenia, a więc pierwsze pytanie będzie związane ze świętami. Czy była taka Wigilia, którą Pani szczególnie zapamiętała?

HALINA FRĄCKOWIAK: – Miałam wiele Wigilii, które zapamiętałam, zwłaszcza w okresie dzieciństwa, kiedy czasy były bardzo skromne dla nas w Polsce. Pamiętam, że w Wigilię, zgodnie z poznańską tradycją, tata przychodził jako gwiazdor, w wielkiej czerwonej czapce. Podczas jednej z takich Wigilii zapaliła się choinka, a od tej choinki zaczęła płonąć firanka. Choć zrobiło się groźnie, to jednak gwiazdor sobie poradził i ugasił pożar. Wtedy też, niestety, okazało się, że gwiazdor jest tak bardzo wysoki, bo stoi na szczudłach! Żeby ugasić choinkę, musiał z nich zejść i wszystko wyszło na jaw.

– Domyślam się, że nie brakowało kolęd...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Oczywiście. Moja mama miała piękny głos, więc śpiewaliśmy bardzo często... A w moim dorosłym życiu, gdy mieszkałam już w Warszawie, odwiedzali nas także przyjaciele. Wtedy czasami ktoś zagrał na fortepianie i kolędowaliśmy wszyscy razem.

– Czy jest kolęda, którą Pani uważa za szczególnie ważną i wyjątkową?

– Dla mnie wszystkie kolędy są wyjątkowe, tak jak wyjątkowy jest okres świąt Bożego Narodzenia. Gdy w 2009 r. nagrałam solową płytę „Kolędy litanie”, znalazły się na niej także kolędy, których nie znałam w dzieciństwie, np. „Nie było miejsca dla Ciebie” czy „Mizerna, cicha”. Przeżywamy w nich radość z powodu narodzenia Dzieciątka Jezus, ale z drugiej strony smutek, bo dla Boga nie było miejsca ani w Betlejem, ani w żadnej gospodzie. Są to kolędy nostalgiczne, a dziś czasami bardzo prawdziwe – gdy nie ma miejsca dla Boga w życiu człowieka. Dodam jeszcze, że na płycie „Kolędy litanie” znajduje się osobiste słowo śp. bp. Tadeusza Płoskiego, który zginął tragicznie w katastrofie smoleńskiej, skierowane do żołnierzy na różnych misjach, jakże znamienne w dzisiejszych czasach.

– 16-letnią Halinę Frąckowiak wywołano na scenę podczas Festiwalu Młodych Talentów i tak na scenie jest Pani już ponad 50 lat. To był przypadek, który otworzył drzwi do sławy, ale jednocześnie zamknął możliwość wyboru innej drogi życiowej. Gdyby można było cofnąć czas, czy weszłaby Pani na tę scenę? Czy Halina Frąckowiak nie żałuje, że nie została kimś innym?

– Czasami, gdy się nad tym zastanawiam, myślę, że miałam w życiu wiele szczęścia. Opatrzność czuwała nade mną i chyba prowadziła mnie tak, abym nie musiała się zbytnio głowić, czy mam być prawnikiem, lekarzem czy menedżerem.

– A marzyła Pani o scenie?

– Tak... Marzyłam, żeby zostać aktorką, lecz gdy zaśpiewałam w konkursie, przy akompaniamencie profesjonalnego zespołu i na prawdziwej scenie Domu Kultury, czułam się niemalże jak Alicja w Krainie Czarów. Nie wyznaczałam sobie celu zdobywania laurów ani też nie zamykałam się w sobie. Cieszyłam się tym, że śpiewam, nie analizując tego, czy to jest na pewno moja droga. Pewnie nie zmarnowałam danego mi prezentu...

– Ale wyczuwam, że nie do końca jest to odpowiedź na pytanie. Czy dziś weszłaby Pani na scenę?

– W obecnej rzeczywistości – może nie. Jednakże moja wypowiedź nie może być traktowana do końca jako pełna, ponieważ dziś jestem już dojrzałą osobą, silnie ukształtowaną, i wiem, że nie byłabym szczęśliwa bez śpiewania, sceny i publiczności, dla której śpiewam.

– Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem.

– Jeśli młodym piosenkarzom nie pozostawi się decyzji dotyczącej wyboru repertuaru, a narzuci taki, który będzie dla nich niewłaściwy, to wtedy nie mają szansy na rozwój własnej indywidualności. Uważam, że autentyczność na scenie jest siłą przekazu.

– Kiedyś było inaczej?

– Sądzę, że tak. Na scenie piosenkarz był jedyny w swoim rodzaju, wyrazisty i rozpoznawalny przez swój niepowtarzalny i indywidualny styl. W latach 60. i następnych szukaliśmy także inspiracji w muzyce zachodniej, np. słuchając Radia Luksemburg. Przemycaliśmy okruszki światowej muzyki. Wybieraliśmy jednak styl zgodnie z własnym gustem muzycznym, a nie narzuconym. Przykładem osobistych wyborów i decyzji może być mój udział w projektach o charakterze patriotycznym, np. wydanie płyty z wierszami poety emigracyjnego Kazimierza Wierzyńskiego „Ogród Luizy”, a także udział w przedstawieniu „Kolęda Nocka” – Ernesta Brylla i Wojciecha Trzcińskiego, w reżyserii Krzysztofa Bukowskiego – tematycznie związanym z wydarzeniami w Gdańsku w 1970 r., wystawionym w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Przedstawienie zostało zdjęte z programu teatru 13 grudnia 1981 r., w dniu wprowadzenia stanu wojennego.
Mam też w pamięci programy telewizyjne, które były realizowane w sposób filmowy, czasami jak z filmów Felliniego. W recitalu reżyser uruchamiał swoją wyobraźnię i robił piękne zdjęcia. Wielką przyjemnością było pracować, czując twórczego ducha. To gdzieś umknęło. W zamian mamy zewnętrzną euforię, która jest kreacją...

– Lata 70. i 80. to czas, kiedy królowała Pani na polskiej estradzie. Słyszałem, że wówczas Halina Frąckowiak przyjaźniła się z Anną Jantar. Często na scenie jest rywalizacja, a Panie się przyjaźniły.

– Obie pochodziłyśmy z Poznania i mieszkałyśmy niedaleko siebie, ale poznałyśmy się dopiero na festiwalu w Opolu. Od początku byłyśmy sobie bliskie. Ania miała piękną cechę: nie mówiła źle o ludziach i była po prostu życzliwa. Spotykałyśmy się nie tylko na koncertach w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkałyśmy w tych samych hotelach lub wynajętych mieszkaniach, ale też w swoich domach, razem z naszymi bliskimi. Uwielbiałyśmy ze sobą długo rozmawiać, czasami do późnych godzin. Bardzo czekałam na powrót Ani z Ameryki i doskonale pamiętam dzień katastrofy w 1980 r. Jej śmierć była i jest dla mnie wielką osobistą stratą. Ania pozostała w mojej pamięci jako najbardziej szczery i otwarty przyjaciel.

– Chciałbym, aby nasza rozmowa była trochę o muzyce, sławie, ale także o życiu i wartościach. Czy z perspektywy lat widzi Pani jakieś błędy, które można by naprawić, np. cofając czas?

– Jeszcze całkiem niedawno myślałam, że wszystko, co nas spotyka w życiu, dzieje się po to, aby nas uczyć i rozwijać. Nie neguję tej myśli, ale chciałabym ją uzupełnić, mówiąc, że każdy nasz wybór i podejmowana decyzja mają oczywisty wpływ na dalszą drogę życia. Jeśli więc dokonamy niewłaściwego wyboru, mogą być tego bolesne konsekwencje, które każdy z nas osobiście odczuje. Człowiek jest istotą błądzącą i omylną. Inna kwestia, czy ten temat jest wart lub nie jego zgłębiania. Gdybym miała mówić o sobie: „co by było, gdyby”, nie byłoby to bliskie mojej filozofii życia. Obecnie piszę swoją autobiograficzną książkę. Będzie w niej wiele historii z mojego życia nie tylko artystycznego, ale także tego osobistego. Może i refleksje... Skłania mnie Pan do nich, mimo że nie chciałam gdybać. Może gdyby 16-letnia Halina nie przyszła na koncert zespołu „Czerwono-Czarni” i w konsekwencji nie zaśpiewała na Festiwalu Młodych Talentów, tego dnia była w zupełnie innym miejscu – to może w przyszłości byłaby kimś zupełnie innym...

– Kim?

– Pewnie też kimś z duchem artystycznym, np. pianistką albo harfistką. I byłoby również pięknie.

– A może po prostu tęskni Pani za spokojniejszym życiem?

– Przecież we mnie jest spokój, ale mam także potrzebę dynamicznego i aktywnego działania. To wiąże się z rodzajem mojego temperamentu i wciąż niezmienną potrzebą uczenia się.

– Co będzie dalej? Ma Pani plany, niezrealizowane marzenia?

– Tak. Mam głowę pełną jeszcze niezrealizowanych pomysłów. Muzyki, która ciągle jest niewyśpiewana.

– Na przykład?

– Chciałabym nagrać płytę symfoniczną, ale też swoje największe przeboje w nowoczesnych aranżacjach, jak również w wersji akustycznej...

– I ciągle się Pani chce?

– Każdy swój koncert staram się śpiewać na 100 procent, traktując go, jakby miał być ostatnim w życiu.

– Który koncert w Pani życiu był najważniejszy?

– W 2004 r. w Watykanie. Śpiewałam dla Ojca Świętego Jana Pawła II. Był to wieczór poezji Karola Wojtyły, 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II oraz imieniny Karola. Pamiętam moment, gdy w bocznych drzwiach Auli Pawła VI zobaczyłam Ojca Świętego. Wjechał na wózku dokładnie wtedy, gdy zaczęłam śpiewać jego wiersz: „Pieśń o słońcu niewyczerpanym”. Śpiewałam dla niego. Stałam bokiem do publiczności, zwrócona twarzą i całą postacią w stronę Jana Pawła II.

– Św. Jan Paweł II lubił też inną Pani piosenkę.

– Chodzi o „Pannę Pszeniczną”. Gdy kard. Wojtyła jechał do Rzymu na konklawe, górale na pożegnanie śpiewali mu tę pieśń. Na okoliczność beatyfikacji Jana Pawła II została też wydana płyta „Zostań Aniołem”. W koncercie z okazji kanonizacji Papieża Polaka, który miał miejsce w Łagiewnikach, byłam dyrektorem artystycznym, a mój menedżer Piotr Szarek był producentem i scenarzystą. Natomiast w 2015 r., czyli w Roku św. Jana Pawła II, miałam całą serię koncertów papieskich. Ta cała działalność jest moim osobistym dziękczynieniem za Papieża Polaka.

– Dlaczego Jan Paweł II jest dla Pani taki ważny?

Reklama

– Ojciec Święty głosił na całym świecie cywilizację miłości, potrzebę szacunku i godności człowieka. Był głównym orędownikiem kultu Bożego Miłosierdzia, a tym samym tworzył podwaliny kultury miłosierdzia, którą kontynuują jego następcy, m.in. papież Franciszek. Polecam wszystkim Czytelnikom „Niedzieli” odkrywanie na nowo w Roku Świętym Miłosierdzia tej idei, przez zgłębianie „Dzienniczka” św. Faustyny.

– Utwór „Panna Pszeniczna” powstał w latach 70. A przecież ten tekst jest litanią do Najświętszej Maryi Panny. Czy władze komunistyczne godziły się na taki utwór?

– Dlatego nazywano go pieśnią dożynkową, a nie litanią. Ale ja zawsze śpiewam ten utwór jako moją osobistą modlitwę do Najświętszej Maryi Panny. Maryjność wyniosłam z domu. Do dziś pamiętam, jak mama prowadziła mnie na Msze św. dla dzieci w poznańskim kościele pw. Matki Bożej Bolesnej.

– Nie miała Pani wówczas problemów ze swoją religijnością?

– Pamiętam jeden incydent, gdy występowałam z zespołem ABC w telewizji. Ktoś zwrócił mi uwagę, że powinnam zdjąć krzyżyk. Jako 20-letnia dziewczyna powiedziałam, że nie wiem, o co chodzi, i krzyża nie zdejmę. Wystąpiłam i nic się nie stało.

– Ale miała Pani świadomość, że sytuacja w Polsce jest daleka od doskonałości i, delikatnie mówiąc, wolność jest „reglamentowana”.

– Przecież wychowałam się w Poznaniu i doskonale pamiętałam rok 1956. Pamiętam strzelaniny na ulicach i białe noce. Jako dziecko panicznie bałam się o to, czy moja mama wróci do domu.

– To teraz trochę trudniejsze pytanie. Czy nie miała Pani poczucia, że sławna Halina Frąckowiak w pewien sposób wspierała ten zły, komunistyczny ustrój?

– Byłam dziewczynką i weszłam na scenę w wieku 16 lat. W moim rodzinnym środowisku były jednoznacznie negatywne oceny tamtych czasów. Pamiętam burzliwe rozmowy mojego taty ze stryjem. Z psychologicznego punktu widzenia można by na ten temat napisać wielką pracę, nie tylko naukową. Ja śpiewałam, więc robiłam to, co kochałam i czym żyłam całą sobą. Myślę, że w tamtym okresie bardzo ważna była wiara, dzięki której mogliśmy być wewnętrznie wolni. Nie byłam też jakoś specjalnie wspierana i zawsze mi się wydawało, że jestem popularna, bo ludzie lubią moje piosenki.

– Tę wolność można znaleźć w Pani utworach. Mówiliśmy już o „Pannie Pszenicznej”, „Kolędzie Nocce” i piosenkach z tekstami Kazimierza Wierzyńskiego. Nie wszystkie Pani dzieła były po myśli ówczesnej władzy.

– Nie nadaję się ani na bohaterkę, ani na ofiarę... (śmiech). Ale otrzymałam nagrodę w Święto Niepodległości 11 listopada 1990 r. Miałam kiedyś w repertuarze także program na gitarę klasyczną z patriotycznymi wierszami Kazimierza Wierzyńskiego.

– W czasach Solidarności brała Pani udział we wspomnianym już przedstawieniu „Kolęda Nocka”. To był taki antykomunizm w białych rękawiczkach. Czy występowała Pani w latach 80. w kościołach, tak jak wielu innych artystów?

– Ja byłam wówczas świeżo upieczoną matką i zajmowałam się głównie swoim synkiem Filipem. Zaproponowano mi, abym śpiewała w Teatrze Syrena, w przedstawieniu „Festiwal za 100 zł”. W czasie gdy artyści bojkotowali system, któregoś dnia w teatrze pojawiła się telewizja, aby nagrać aktorów, którzy mieli do kamery powiedzieć, zgodnie z propagandą, że wszyscy powinni pracować i grać na scenie. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, zostanę zwolniona. Oczywiście, nie zgodziłam się na to nagranie. Z ulgą w wolności ducha i przekonań wyszłam.

– Kto Panią zwolnił?

– Dokonałam wyboru, wszystko było jasne.

– W 2010 r. przed wyborami prezydenckimi weszła Pani do komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Słyszałem, że później były problemy z koncertami. Czyli historia lubi się powtarzać?

– To było dla mnie bardzo przykre i dziwne...

– Wróćmy więc do lat PRL-u. W 1985 r. śpiewała Pani w Opolu: „Papierowy księżyc z nieba spadł,/ skończył się wideofilm”... Kilka godzin później słowa te nabrały szczególnego znaczenia.

– Tej historii z mojego życia nie chciałabym w tym momencie opisywać... Opowiem ją zapewne w swojej autobiografii. Jeśli natomiast chodzi o piosenkę „Papierowy księżyc” – stała się ona przebojem, ale ma też swoją wyjątkową historię. W tym roku przypadła 30. rocznica jej premiery, która miała miejsce właśnie na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Wtedy, w 1985 r., wystąpiłam w sukience, która miała niezwykły kolor – szafirowomorski – i urokliwą małą kieszonkę, z której wychylała się amarantowa chusteczka. W bieżącym roku w Opolu odbywał się koncert 90-lecia Polskiego Radia. Lista Przebojów „Studia Rytm”, „Muzyka nocą”, Trójka...itd. Miałam nadzieję, że zaśpiewam „Papierowy księżyc” i będę świętować dwa piękne jubileusze na Festiwalu Polskiej Piosenki, ale, niestety, ominęła mnie ta przyjemność.

– Nie zaproszono Pani! A przecież bez Pani opowiadanie o historii 90-lecia radia jest niepełne...

– Niestety, nie zaproszono... „Papierowy księżyc” to jedna z tych piosenek, których nie może zabraknąć w programie żadnego mojego recitalu. Utwór ten doczekał się kilku różnych odsłon. Pierwsza – to ascetyczny w wyrazie, czarno-biały teledysk, następnie piosenkę tę zaśpiewałam w duecie z Łukaszem Zagrobelnym. Trzykrotnie wykonałam ją w koncercie Fundacji Andrzeja Brandstattera w Zakopanem w aranżacji Adama Sztaby z udziałem śpiewających dzieci fizycznie niepełnosprawnych, a także fantastycznie śpiewających góralek z Białki. Nagranie tego koncertu zostało uwiecznione na płycie CD. Powstała jeszcze jedna wersja, nagrana z zespołem „Muchy” z Poznania. Muzycy tego zespołu wraz z Programem III PR zaproponowali mi wspólne wykonanie tej piosenki, na co się zgodziłam. Jej najnowsza wersja jest zaaranżowana przez Grzegorza Urbana na kwartet smyczkowy, a także na pełną orkiestrę smyczkową oraz oddzielnie na sekcję rockową.

– Wróćmy do spraw wiary. Czy pomogła, gdy po wypadku samochodowym przez miesiące leżała Pani w szpitalu?

– W takich ciężkich chwilach zawsze zbliżamy się do Pana Boga. Byłam też zdeterminowana, bo miałam syna i wiedziałam, że muszę być silna, zdrowa, muszę żyć... Nie poddawałam się. Filip był dla mnie lekiem i stymulatorem, ale także moja mama, dla której byłam ostoją. Mama natomiast przez wszystkie miesiące mojego dochodzenia do zdrowia i sprawności fizycznej była ofiarna, jak może być tylko kochająca matka.

– Czy dziś jest Pani bardziej wierząca niż 20, 40 lat temu?

– Bardzo śmiałe pytanie, ale postaram się odpowiedzieć, nie trywializując. Pogłębiać wiarę, a więc zanurzać się w modlitwie, rozmawiać z Jezusem, z Maryją, być coraz bliżej Boga. Tak czuję, tak myślę i... tak żyję.

– Małą Halinkę do kościoła w Poznaniu prowadziła mama, a czy teraz babcia Halina zabiera do kościoła swoje wnuki?

Reklama

– Zdarza się... (śmiech). Wnuczka jest jeszcze za mała na samodzielne wycieczki, ale Franka, mojego wnuka, jeśli jesteśmy razem, zabieram do kościoła. Czytamy razem książki, oglądamy filmy, rozmawiamy o Bożym świecie. Ostatnio był ze mną w trasie koncertowej, tak jak kiedyś brałam ze sobą Filipa. Urządziliśmy mu 7. urodziny, na których śpiewała prawdziwa kapela góralska. Była Msza św., sprawowana przez znajomego zakonnika, który fragment kazania jakby skierował do wrażliwości Franka. I pamiętam, jak późnym wieczorem chłopak zerwał się z łóżka i klęknął. Zapytałam: – Co robisz, Franiu, przecież już się modliliśmy? – Babciu, ksiądz powiedział, że jak się modlę, to zły nie ma szans i ucieka. Pomyślałem, że ja jeszcze jedną modlitwę mu dołożę... (śmiech). Rozmawiam z nim i wiem, że chłonie wszystko.

– Co dla Pani było i jest najważniejsze?

– Miłość, ale też inne wartości, takie jak prawda, przyjaźń, czyli drugi człowiek.

– „Bawimy się w życie – życie nami bawi się” – to słowa piosenki, które napisała Pani jako młoda dziewczyna. Jak naprawdę jest z tą zabawą?

– To są słowa, które, każde z osobna, coś określają, natomiast z sensu pełnego zdania aż bije od smutku. Tu nie o zabawę chodzi, lecz raczej o pewną przewrotność lub brak roztropności. Napisałam ten tekst, używając słów, którymi chciałam wyrazić smutek z powodu pewnej historii.

– Pozwolę sobie na zakończenie powrócić do pytania: Co dla Pani jest najważniejsze?

– Miłość... Człowiek... Prawda.

2015-12-15 11:59

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kard. Capovilla: Niech kanonizacja dwóch papieży uczyni nasze narody mądrymi, wielkodusznymi, otwartymi

"Pragnąłbym, żeby uroczystości kanonizacyjne służyły nie tylko oddaniu hołdu dwóm papieżom, którzy już otoczeni są chwałą w niebie, ale by uczyniły nasze narody mądrymi, wielkodusznymi, otwartymi" - powiedział abp Loris Francesco Capovilla. Kardynał-nominat, wieloletni sekretarz i najbliższy współpracownik najpierw patriarchy Angelo Giuseppe Roncallego, a następnie papieża Jana XXIII mówi w rozmowie z KAI m. in. o świętości papieża Jana, jego umiłowaniu Polaków, bliskich relacjach z kard. Stefanem Wyszyńskim, podobieństwach i różnicach osobowości i pontyfikatu papieża-Włocha i papieża-Polaka. Mówiąc m. in. o bł. Janie Pawle II stwierdził: "Był heroiczny i święty. To jego świadectwo wystarcza, by zgiąć przed nim nasze kolana i dziękować krajowi, który go wydał, wychował, umiłował, kocha i będzie kochał".

Publikujemy tekst rozmowy:

KAI: Eminencja, 22 lutego zostanie włączony do Kolegium Kardynalskiego. Jakie myśli towarzyszą w tej historycznej chwili byłemu osobistemu sekretarzowi najpierw patriarchy Angelo Giuseppe Roncallego, a następnie od 28 października 1958 r. papieża Jana XXIII?

Abp Loris Francesco Capovilla: Kiedy Ojciec Święty 12 stycznia w południe ogłaszał nazwiska nowych kardynałów byłem tutaj, w swoim pokoju w Sotto il Monte, śledząc jak zwykle z radością papieskie rozważanie poprzedzające modlitwę „Anioł Pański”. Tak z wielkim wzruszeniem czynię każdej niedzieli. Kiedy na zakończenie ogłosił nazwiska nowych kardynałów, słuchałem ich w spokoju. Wreszcie na zakończenie Papież powiedział, że do grona tego włączy także trzech biskupów emerytowanych, ale kiedy wypowiedział moje: Loris Francesco Capovilla pomyślałem o moim ojcu i mamie, o moich wychowawcach w seminarium, wszystkich osobach, jakie spotkałem, wszystkich dobrodziejach mojej duszy i rzecz jasna. Pomyślałem też, iż jest to gest uznania dla milczącej, pokornej, naznaczonej pokorą służby u boku Jana XXIII. Posłuszeństwa papieżowi i Kościołowi powszechnemu, posłuszeństwa Kościołowi i Chrystusowi. Nie odczułem nic innego, poza wzruszeniem, żadnej satysfakcji osobistej. Poczułem się też w jedności z wszystkimi ludźmi dobrej woli, szukającymi Boga, jeśli są chrześcijanami - starającymi się żyć radami ewangelicznymi. Wyznam bowiem szczerze, że w moim długim życiu spotkałem więcej osób dobrych, niż złych. Przyznam, że Kościół w którym się urodziłem, w którym żyłem jako dziecko był Świętym Kościołem Rzymskim, Katolickim ale ten w którym jestem dziś wydaje mi się wspanialszy. Również moja ojczyzna przeszła przez wiele trudności. Nadal nie jest łatwo, ale jestem przekonany, że dokonaliśmy kilku kroków na drodze ku sprawiedliwości, zarówno we Włoszech, w Europie jak i na całym świecie.

KAI: Czy współpracując z Janem XXIII miał Ksiądz Kardynał wrażenie, że jest to osoba święta?

- Tak, bo był on jakby otwartą księgą. Opowiedział mi całe swoje życie: dzieciństwo, młodość . Mówił mi o swojej posłudze kapłańskiej. Wszystkim radzę, by przeczytali w jego "Dzienniku duszy", który jest odzwierciedleniem jego duszy kursu rekolekcji prywatnych, jakie odbył ze swym spowiednikiem przygotowując się do osiemdziesiątych urodzin. Rozpoczyna od rachunku sumienia. Mówi o pokorze, czystości, ubóstwie, posłuszeństwie, i dla każdego z tych paragrafów powiada - nic nie znajduję niczego w mym życiu przeciw tym cnotom. To dotyczy każdego z nas, także ludzi świeckich, a nie tylko duchowieństwa, kiedy słyszymy jak papież Jan powiada, że jego długim życiu - nigdy, nic nie było takiego, co byłoby sprzeczne z czystością, do której został powołany. Kiedy spojrzymy na to wyznanie, to wydaje mnie się jakby cudem światła rzucanym na nasz wiek.

KAI: Co zdaniem Eminencji było najbardziej godne podziwu w osobowości Jana XXIII?

- Najlepiej to chyba wyraził wielki francuski pisarz Georges Bernanos, gdy postawiono mu pytanie: kim jest święty? Czy też w kategoriach świeckich: kto jest bohaterem nauki, patriotyzmu czy kultury? "Świętym jest ten, który nigdy nie przestał być dzieckiem". Ale to dziecięctwo jest stopniowym dojrzewaniem do swego powołania i misji. Papież Jan myślał jednie o tym, żeby być księdzem, myślał tylko o tym by sprawować Bożą służbę przy ołtarzu, na którym znajduje się mszał - zawierający Słowo Boże, Boże objawienie i kielich - służący do sprawowania najwznioślejszego z sakramentów. Dla niego przewodnikiem były słowa św. Jana Chryzostoma: być prostym i roztropnym - to szczyt życia chrześcijańskiego. I dodawał - i to jest życie anielskie, to oznacza żyć tak, jak aniołowie.

KAI: 27 kwietnia w niedzielę Miłosierdzia Bożego Jan XXIII zostanie ogłoszony świętym razem z naszym rodakiem, Janem Pawłem II. Czy są jakieś elementy łączące tych dwóch wielkich ludzi Kościoła?

- Muszę powiedzieć, że poznałem biskupa Karola Wojtyłę, wraz z kard. Stefanem Wyszyńskim podczas II Soboru Watykańskiego. W sierpniu 1979 roku zostałem przyjęty na audiencji w Castel Gandolfo. Jan Paweł II określił wówczas Jana XXIII prorokiem. I dodał, że prorocy cierpią, ale on miał rację i żyjemy dziś w nowych, zainaugurowanych przezeń czasach.
Chciałbym też zaznaczyć, że obydwaj żyli w innej epoce, że chodzi o inne środowisko wychowawcze, pochodzenie, doświadczenia życiowe. Ale z pewnością podziwiamy dwóch ludzi Kościoła, którzy oddali się bez reszty Bogu i ludzkości. Papież Jan, będąc dobrym Włochem kochał swoją ojczyznę i z nakazu papieża Benedykta XV po I wojnie światowej dokonał wizytacji wszystkich diecezji włoskich, by rozbudzić ducha misyjnego, który zawsze był pośród naszego narodu żywy. Później, w 1925 roku Pius XI wysłał go do Bułgarii. Jak mawiam, miał kapelusz w dłoni, zawsze podchodził z wielkim szacunkiem dla chrześcijan wschodnich. Nigdy nie nazywał ich "prawosławnymi", ale mówił "moi bracia". Kiedy pewien prawosławny powiedział do niego: "Panie przedstawicielu papieża, chciałbym pojechać na studia do Rzymu, jeśli uzyska Pan dla mnie stypendium, to jestem gotów stać się nawet katolikiem". Będąc wówczas młodym papieskim przedstawicielem abp Roncalli wyraźnie stwierdził, że nie chce, aby ktokolwiek odniósł wrażenie, że przybył do Bułgarii, aby uprawiać prozelityzm. Zwracając się do tego młodego, 22- letniego alumna prawosławnego seminarium w Sofii powiedział: "Niech pan nauczy się miłować Jezusa, swój naród i jemu służyć. A skoro stwarza mi pan okazję, to chciałbym jasno powiedzieć, że my katolicy i prawosławni nie jesteśmy nieprzyjaciółmi, lecz braćmi. Łączy nas Księga Bożego Objawienia, chrzest, sakramenty, a zwłaszcza Msza św., nabożeństwo do Matki Bożej. Rzeczywiście istnieje kwestia jedności, prymatu Piotra, ale to rozdarcie nastąpiło tysiąc lat temu. Ci którzy do niego doprowadzili, już nie żyją, minęły wieki. Dzisiaj naszym zadaniem - pana prawosławnego i mnie katolika jest czynienie siebie Chrystusem, mamy upodobnić się do Chrystusa wraz z naszą wspólnotą. Kiedy upodobnimy się do Chrystusa, jedność będzie faktem". Jest to cud, którego obecnie oczekujemy, za naszych dni pod przewodnictwem naszego papieża Franciszka. Chciałbym dodać, że pontyfikat Jana XXIII trwał mniej niż 5 lat, zaś Jana Pawła II niemal 27 lat. Łatwiej jawić się jako osoba wybitna w krótkim okresie, niż w tak długim, jak papież Polak. Jan Paweł II bardzo ukochał ludzkość i w swoich pielgrzymkach dotarł do najbardziej odległych zakątków ziemi, aby zanieść Jezusa, Jego nauczanie - miłości i pokoju. Wszyscy pamiętamy to tragiczne wydarzenie na placu św. Piotra z 13 maja 1981 roku - zamach na papieża. Działo się to w czasie audiencji - spotkania z ludźmi, którzy go kochali. Natychmiast przebaczył zamachowcowi. Pewnie ktoś powie - to przecież obowiązek chrześcijanina, ale w przebaczeniu Jana Pawła II było coś więcej: bo po wielu latach, w roku 2002 powiedział to w Bułgarii, że nigdy nie sądził, aby ktoś z Bułgarów mógł spiskować przeciw niemu. Był w tym heroiczny i święty. To jego świadectwo wystarcza, by zgiąć przed nim nasze kolana i dziękować krajowi, który go wydał, wychował, umiłował, kocha i będzie kochał.

KAI: Dla Polaków niezmiernie ważnym jest niesłychanie życzliwy stosunek Jana XXIII do Polski. To on w październiku 1962 r., przyjmując delegację naszego episkopatu, przybyłą na Sobór, powiedział o ziemiach zachodnich jako "po wiekach odzyskanych" - na długo przed oficjalnym uznaniem tego faktu przez wspólnotę międzynarodową. Powszechnie znany był jego bardziej niż życzliwy stosunek do kard. Wyszyńskiego, który był ostatnim hierarchą spoza Kurii Rzymskiej, którego przyjął umierający papież - 20 maja 1963 r. Skąd brała się u niego ta życzliwość i sympatia?

- Po pierwsze: Jan XXIII znał historię. Kto ją zna, zdaje sobie sprawę z perturbacji, słabości i grzechów, ale potrafi także docenić dobro, męstwo i cnotę. Ostatnim jego sekretarzem w Paryżu był ks. Bolesław Szkiłądź. Ówczesny substytut w sekretariacie stanu, ks. prałat Montini (późniejszy Paweł VI) bardzo go cenił, jego znajomość języków, jego męstwo i dobroć. Polecił go abp Roncallemu, aby zorientował się, czy mógłby on pracować w dyplomacji watykańskiej. Poznałem, go, był naprawdę wielkim świętym. Niestety zmarł wkrótce po wyborze Jana XXIII, 8 listopada 1958 roku w Paryżu, na skutek wypadku drogowego. Nie wiem, czy panowie wiedzą, że w 1929 roku, kiedy abp Roncalli obchodził 25-lecie święceń kapłańskich to udał się na Jasną Górę i do Krakowa. Ale już wcześniej w 1912 roku gdy przebywał w Wiedniu to ks. Roncalli pojechał stamtąd na Węgry a następnie do Krakowa, gdzie w katedrze wawelskiej odprawił Mszę św. Po latach upamiętniono to wydarzenie.
Trzeba też pamiętać, że jako patriarcha Wenecji kard. Roncalii w 1957 roku gościł prymasa Polski, kard. Stefana Wyszyńskiego. Są zdjęcia ukazujące ich wspólną przejażdżkę gondolą po Canale Grande. Nie wiem, czy panowie wiedzą, że 28 października 1958 roku, kiedy został wybrany papieżem o 5.30 w kaplicy św. Matyldy w Watykanie sprawował Mszę św. kard. Roncalli, któremu służyłem, następnie o 6.00 odprawiał kard. Stefan Wyszyński, a o 6.30 ja. Byłem świadkiem wielu ich rozmów. Po zakończeniu konklawe Jan XXIII ofiarował kard. Wyszyńskiemu monstrancję odziedziczoną po Piusie XII, aby zawiózł ją na Jasną Górę. Prymas zapewnił, że każdego dnia na Jasnej Górze sprawowana będzie Msza św. w intencji Ojca Świętego i cały świat katolicki. Takich rzeczy się nie zapomina.

KAI: Co chciałby Eminencja przekazać Polakom w przeddzień kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II?

- Pragnąłbym, żeby uroczystości kanonizacyjne służyły nie tylko oddaniu hołdu dwóm papieżom, którzy już otoczeni są chwałą w niebie, ale by uczyniły nasze narody mądrymi, wielkodusznymi, otwartymi. Polakom, podobnie jak i Włochom życzę, aby przyjęli zachętę papieża Jana, który mawiał, że aby być księdzem, ale także katolikiem świeckim trzeba być wspaniałomyślnym i spoglądać na to co wyniosłe i przekraczające nasze ograniczenia, także poza Europę, zapatrzoną w chwałę przeszłości, swych zasług, ale potrzebującą spojrzenia, ku temu, za czym wszyscy tęsknimy, by biec, nie tylko podążać, ku ciągle odległym celom cywilizacji miłości.

CZYTAJ DALEJ

Święta dyplomatka

Niedziela Ogólnopolska 17/2020, str. VIII

[ TEMATY ]

święta

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Zmarła 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie

Święta Katarzyna ze Sieny, doktor Kościoła i patronka Europy, w 1363 r. wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

2024-04-29 12:48

[ TEMATY ]

Jasna Góra

uroczystość NMP Królowej Polski

Karol Porwich/Niedziela

Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

- Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący - zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję