Reklama

Krzyż namalowany krwią stoczniowców

Poniedziałkowy poranek 14 grudnia 1970 r. w Stoczni Gdańskiej, zwanej wówczas im. Lenina, był pełen gwaru i złości. Przed dwoma dniami bowiem media podały informację o wysokich podwyżkach cen artykułów spożywczych. Ludzie głośno pomstowali na komunistów, nawet członkowie PZPR nie ukrywali swego niezadowolenia

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W 1970 r. Henryk Jagielski miał już za sobą ponad 20 lat pracy w stoczni, jako elektryk. Podczas grudniowego strajku był jednym z jego organizatorów. Opowiada, że już w sobotę 12 grudnia aktyw PZPR stoczni spotkał się z towarzyszami z Warszawy, a także z wicepremierem Stanisławem Kociołkiem, który wyjaśniał im, w jaki sposób mają tłumić „wybuchy społeczne”, które mogą wystąpić po ogłoszeniu podwyżek.

– W poniedziałek 14 grudnia rano wielu z nas przyszło do stoczni, ale już nie podjęliśmy pracy – wspomina grudzień sprzed 45 lat Henryk Jagielski. – Zdecydowaliśmy, że idziemy do dyrekcji, aby żądać wyjaśnienia. Poszliśmy. Kazano nam wziąć się do roboty.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Alfons Suszek też miał wieloletni staż pracy w stoczni. Był członkiem PZPR. W czasie strajku pracował na wydziale elektrycznym jako majster. Jak zawsze, porozdzielał zajęcia ponadstuosobowej brygadzie. – Widzę, brygada stoi w jednym pomieszczeniu, więc pytam: dlaczego? – wspomina. – Odpowiadają: strajk. A poza tym mówią, że wybrali trzyosobową delegację i idą do kierownika wydziału z postulatami. Zaproponowali, bym poszedł z nimi – jako ich gwarant, bo mogą ich zaaresztować. Powiedziałem: jestem wasz majster, idę z wami. I tak włączyłem się w strajk.

Reakcja ulicy

Reklama

Do strajku jeszcze tego samego dnia dołączyli, co wówczas było ewenementem, niektórzy urzędnicy. Ok. godz. 10 rano, już po skończonym wiecu, stoczniowcy wyszli bramą nr 2 na miasto. Zaczęli śpiewać hymn narodowy, „Międzynarodówkę” i „Boże, coś Polskę”. Szło ok. tysiąca osób. Przemarsz stoczniowców obserwowali stojący po bokach ulicy przechodnie. Jedni pytali, co się dzieje. Inni, nie pytając, złorzeczyli na komunistów.

– Spora była w nas determinacja. Doszliśmy do KW PZPR. Całe naczalstwo KW już na nas czekało – opowiada Henryk Jagielski. – Przedstawiliśmy postulaty, powiedzieli, że nic nie mogą załatwić. Chcieliśmy, by przemówił do nas Gomułka. Odpowiedziano, że to również niemożliwe.

Manifestacja się powiększała. Zatrzymały się tramwaje. Wśród głosów niezadowolenia z podwyżek pojawiała się totalna krytyka PZPR. Ok. godz. 14 większość stoczniowców wróciła do zakładu. Wieczorem ukonstytuował się komitet strajkowy. Liczył ponad 50 osób.

Pierwsze ofiary

Już było ciemno, kiedy ok. godz. 16 na moście „Błędnik” ZOMO zaatakowało manifestację gazem łzawiącym i petardami. Pochód odpowiedział kamieniami. Rozpoczęły się walki, które rozprzestrzeniły się na śródmieście. Tego dnia kilkadziesiąt osób zostało rannych, kilkaset aresztowanych, w tym kilkunastu stoczniowców.

Reklama

Następnego dnia, 15 grudnia, do strajkujących stoczniowców dołączyli ludzie z kilku innych zakładów. Stoczniowcy żądali, by wypuszczono aresztowanych kolegów. Kiedy odpowiedziano im, że to niemożliwe – tym razem kilka tysięcy pracowników ruszyło pod KW i komendę milicji. Od tego momentu sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Tłum wdarł się do komendy, zewsząd leciały kamienie. Padł pierwszy zabity. Kolejni – podczas ulicznej manifestacji. Komuniści wyprowadzili na ulice ciężki sprzęt wojskowy. Pod bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej w nocy z 15 na 16 grudnia podjechały czołgi wojskowe i transportery opancerzone.

Strzelali prosto w ludzi

W środę 16 grudnia z samego rana stoczniowcy znów zebrali się na wiecu przed dyrekcją. Byli także przedstawiciele komitetu strajkowego. Jedni stali i palili papierosy, inni opowiadali o wydarzeniach poprzedniego dnia. Część Rady Delegatów siedziała w stołówce.

– Uzupełnialiśmy postulaty. Wśród nich pojawił się również taki, że chcemy wolnych związków zawodowych i nierepresjonowania strajkujących – wspomina Henryk Jagielski.

Ok. godz. 8 wojsko nieopodal bramy ustawiło bardzo silne głośniki. Przez nie namawiano pracowników, żeby opuścili jej teren. Kilku wyszło, zostali pobici. Do dziś nie wiadomo: przez wojsko czy milicję?

Reklama

– Przed bramą zaroiło się od wojska i milicji. Ul. Doki prowadząca do stoczni była zabarykadowana przez mundurowych. Jedni stali w szeregach, inni w przyklęku, z bronią opartą o kolana – wspomina Alfons Suszek. – Kiedy wyszliśmy do nich, tuż przed bramę, jedna z pań podeszła z kwiatami do pierwszego rzędu wojskowych. Stamtąd, gdzie dziś stoi pomnik ofiar Grudnia ’70, szło z kwiatami kilka kobiet, które krzyczały: „Żołnierze, tu wasi ojcowie pracują. Nie strzelajcie do nich!”. Stoczniowcy z dalszych szeregów mimowolnie napierali. Stałem w drugim rzędzie, a z jego krańców wychodzili robotnicy, którzy starali się nawiązywać kontakt z żołnierzami. Ci byli nieporuszeni. Drugi rząd napierał na pierwszy. I wtedy padł rozkaz, słyszałem bardzo wyraźnie: „Załaduj broń! Pal!”. Poszła salwa. Myślałem, że to ślepaki, ale usłyszałem coś jakby klaśnięcie. Kolega Józek Tabin stał na wprost żołnierzy. Kazio Sendecki również, nagle widzę: leżą koło mnie. Zostali postrzeleni. Wybuchła panika. Ludzie uciekali na oślep. Przewrócono mnie. Uderzyłem o krawężnik, ale szybko się poderwałem. Znów upadłem. Myślałem, że jestem ranny, bo zobaczyłem krew. Ale nie. Obok mnie leżało kilkanaście osób. Poderwałem się i pobiegłem w kierunku dyrekcji.

– Tak, to była cyniczna zbrodnia. Partyjna prowokacja. Widziałem, jak część ludzi postrzelonych w nogi kuśtykała do stoczniowego szpitala. To byli ci, którzy w ogóle nie wychodzili za bramę. Zostali postrzeleni na terenie stoczni – mówi Czesław Borecki. – Po strzelaninie z naszego szpitala wybiegli do rannych lekarze i pielęgniarki. Zabitych przed bramą i rannych wnoszono na teren stoczni. W tym czasie ostrzelany został nasz szpital.

– Pamiętam, jak zszokowany Czesiek Borecki przybiegł do tłumu stojącego pod dyrekcją i wykrzykiwał: „Wy tu gadacie, a tam nam ludzi zabijają!” – wspomina Mieczysław Szymanek. – Czesiek ponownie podbiegł pod bramę. To samo zrobiło kilkadziesiąt, może kilkaset osób. Ze szpitala ktoś wziął dwa prześcieradła i namalował krwią zabitych czerwony krzyż. To było wstrząsające. Przez krzyk i harmider przedzierało się „Boże, coś Polskę”. Na początku myśleliśmy, że zastrzelono kilkadziesiąt osób, bo wielu ludzi nadal leżało na ziemi. Jedni, bo byli ranni, inni, bo byli porażeni strachem. Chyba od naszych lekarzy dowiedzieliśmy się, że przed bramą zabito kolegów: Jurka Matelskiego i Stefka Mosiewicza. Jeden miał 27 lat, drugi – 22.

Reklama

– Ktoś zawiesił kir na flagach. Nie wiem nawet, skąd się wziął czarny materiał. Chwilę później ktoś zawołał, żeby uczcić zabitych chwilą ciszy. Nie pamiętam już, czy zaśpiewaliśmy hymn, czy znów „Boże, coś Polskę” – opowiada Alfons Suszek. – Przez stoczniowy radiowęzeł przemawiała jakaś starsza pani, więźniarka obozu koncentracyjnego. Wykrzykiwała coś, powołując się na swoją oświęcimską przeszłość: „Żołnierze, coście zrobili? Czy zdajecie sobie z tego sprawę? Jak teraz spojrzycie ludziom w oczy?”.

– Ciarki przechodziły – kontynuuje Henryk Jagielski. – Na maszcie stoczni powiesiliśmy hełmy zabitych i rannych. Tymczasem ciężej rannych koledzy zawieźli na Łukową do szpitala. Część została w naszej lecznicy, również zabitych. Tak symbolicznie, jakby byli jeszcze w pracy...

Po strzelaninie SB przerzucało na teren stoczni swoich agentów, ci jednak niemal co chwila byli wyłapywani przez stoczniową ochronę strajkową i odsyłani za bramę. Przed godz.16 komitet podjął decyzję o strajku okupacyjnym, jednak w wyniku rozmów jego przedstawicieli z dyrektorem stoczni i agitacji prowadzonej zarówno przez wojsko, jak i tajnych agentów, strajk zaczął wygasać i stoczniowcy, grupami lub pojedynczo, opuszczali stocznię. Około północy strajk się zakończył.

2015-12-09 08:38

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nowa ustawa ma zmusić księży do łamania tajemnicy spowiedzi

2025-02-07 21:16

[ TEMATY ]

USA

spowiedź

Karol Porwich/Niedziela

Biskup Spokane Thomas Daly apeluje do wyborców wyznania katolickiego w stanie Waszyngton, aby sprzeciwili się proponowanemu prawu, które nakazywałoby księżom łamanie tajemnicy spowiedzi w przypadkach, gdy w trakcie sakramentu ujawnione zostanie molestowanie dziecka - informuje catholicnewsagency.com.

Projekt ustawy, zgłoszony w obu izbach stanowego parlamentu, ma na celu zmianę prawa stanowego, tak aby wymagać od duchownych zgłaszania przypadków molestowania dzieci, bez wyjątku w przypadku, gdy o nadużyciu dowiedziano się w trakcie sakramentu pokuty.
CZYTAJ DALEJ

Mistyczka zaprzyjaźniona ze św. o. Pio będzie błogosławioną?

2025-02-06 21:00

[ TEMATY ]

beatyfikacja

św. Ojciec Pio

Passionisti Itri Channel YT/zrzut ekranu

Dykasteria Spraw Kanonizacyjnych oznajmiła 27 stycznia, iż Ojciec Święty Franciszek upoważnił ten urząd kurialny do ogłoszenia sześciu dekretów dotyczących tyluż sług Bożych. Jedną z nich jest uznanie heroiczności cnót włoskiej mistyczki Luiginy Sinapi (1918-78). Według Dykasterii ta świecka wierna, „kierując się głęboką miłością do Jezusa od najmłodszych lat miała wizje Maryi, Jezusa i aniołów”. Poznała też osobiście i utrzymywała bliską znajomość ze św. o. Pio z Pietrelciny i z papieżem Piusem XII, który wielokrotnie przyjmował ją w Watykanie.

Luigina Sinapi urodziła się 8 września 1916 roku w Itri (w regionie Lacjum w środkowych Włoszech), a w osiem dni później została ochrzczona. W wieku 15 lat poczuła powołanie do życia zakonnego i wstąpiła do Instytutu Pobożnego Towarzystwa Córek św. Pawła w Rzymie, który jednak musiała opuścić z powodu poważnych problemów zdrowotnych.
CZYTAJ DALEJ

A może “Kawa z Dulcissimą”?

2025-02-07 17:28

ks. Łukasz Romańczuk

Baner przygotowany na 115. urodziny s. Dulcissimy

Baner przygotowany na 115. urodziny s. Dulcissimy

Wiele sytuacji nas zadziwia w życiu, odwiedzając różne miejsca w kraju i na świecie zachwycić nas mogą konkretne dzieła, architektura, historie, a także osoby. Są też takie historie i osoby, które odkrywamy stopniowo, bez pośpiechu, tak, jakbyśmy układali puzzle, aż w końcu doświadczymy obrazu pełnego, pięknego. Dla mnie ostatnim odkryciem jest Brzezie i grób s. Dulcissimy Hoffmann. Byłem w tym miejscu już kilka razy, ale za każdym razem siostra - która nie żyje już prawie 90 lat - mnie zaskakuje.

W odwiedziny do s. Dulcissimy, wybraliśmy się na kilka dni przed jej urodzinami. Początkowo mieliśmy tam być tylko na chwilę. Nawiedzić grób, pomodlić się, wzbudzić w sobie intencję. Ostatnim razem byliśmy bardzo krótko. Było już ciemno i zimno. Tym razem jednak nasza wizyta była znacząco dłuższa. Grób s. Dulcissimy znajduje się obecnie na placu kościelnym nieopodal głównego wejścia do kościoła śś. Apostołów Mateusza i Macieja w Brzeziu, miejscowości, która obecnie jest przyłączona do Raciborza.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję