Reklama

Wiara żywa

Opowieść wigilijna

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Leszek Misiarczyk, Michał Fordubiński

Gdy już ucichnie wigilijna kolęda, a ze stołu znikną oczekiwane przez cały rok potrawy, zegar z głośnym westchnieniem zacznie odmierzać czas do Pasterki. Z każdą minutą atmosfera pokoju gęstnieje przenikana ciemnością zimowego wieczoru. Od północy dzielą mnie godziny. Siadam przy choince. Spomiędzy zielonych igieł, bombek ożywianych blaskiem lampek, łańcuchów i anielskiego włosia wypełzają oblepione żywicznym zapachem wspomnienia...
Znałem kiedyś dom, w którym choinka stała ubrana cały rok. Zmieniała tylko miejsce: to poczesne, bożonarodzeniowe, zajmowała przez zimowy miesiąc, a resztę roku spędzała w przesmyku między szafą a ścianą. Nie zawsze tak było, ale stara kobieta, która kiedyś ją ubrała stwierdziła w końcu, że nie opłaca się zdejmować ozdób, skoro i tak trzeba będzie je założyć za rok. Kiedy ma się 90 lat, rok nie wydaje się długim okresem...
Starą kobietę poznałem, gdy była już przykuta do łóżka. Nieszczęśliwy upadek spowodował u niej pęknięcie kości w biodrze. Nie było szans by kiedykolwiek podniosła się i stanęła na nogi. Najwierniejszymi towarzyszami jej cierpienia były różaniec i radio. Kiedyś radio się zepsuło i zostałem rozpaczliwie poproszony o jego naprawienie. Po odkręceniu nożem kuchennym obudowy, na stół wysypały się tysiące delikatnych, pożółkłych pancerzyków i skrzydełek martwych owadów. Ten widok bardzo zmartwił kobietę, która od 3 lat nie chodziła po swoim domu i nie mogła nawet dopilnować sprzątania. Jej dom umierał podobnie jak ona.
Kiedy czuła się lepiej, gości przyjmowała w postawie półleżącej. Czasami trudno było dostrzec człowieka wśród wszystkich przedmiotów, jakie zostały zgromadzone na łóżku: laski, które stały się przedłużeniem rąk, dziesiątki leków, maści, bandaży, różnych zawiniątek, nie czytanych od dawna gazet, kalendarzy, wszechobecnej waty i wielu innych. Wszystko to ożywało w chwili, gdy przybyły zostawał zauważony. Pamiętam nadzwyczaj donośny, piskliwy głos powitania, ciągle rozplatający się kok siwych włosów podtrzymywany ledwo przez olbrzymią szpilę i błyszczące oczy, którym coraz trudniej przychodziło rozpoznawanie twarzy.
Stałym punktem każdej wizyty było oglądanie zdjęć. Olbrzymie ich pudło stało zawsze pod ręką chorej. Było to całe jej życie i jedyne świadectwo tego, kim kiedyś była. Za pomocą tych zdjęć osoby zaufane były dopuszczane do tajemnic, nadziei i tragedii starej kobiety. Z pożółkłych fotografii patrzyły na nas dawno wygasłe oczy ludzi, w których istnienie trudno dziś uwierzyć. Stara kobieta komentowała każde zdjęcie, omawiając uwiecznione postacie i zdarzenia, wkładając niekiedy w nieme, półotwarte usta kiedyś wypowiedziane słowa. W takich chwilach dusza uwięziona w niesprawnym ciele wyrywała się do przeszłości, do zniszczonych przez wojnę miejsc i ludzi. Znowu była małą dziewczynką siedzącą z przejęciem w balowej sukni na wiklinowym krzesełku w zakładzie fotograficznym, znów była dumna, siedząc w siodle pięknej klaczy trzymanej przez ojca ułana, znowu przeżywała męki przymusowej pracy i poniżenia w hitlerowskich Niemczech i trudne lata odbudowy powojennej Polski. Zdjęcia z późniejszego okresu były już ciągiem wyrzutów sumienia. To wtedy dała się uwieść zwodniczej ideologii, która stawiała klasę ponad człowiekiem, pracę nad pracownikiem, ziemię nad Niebem. To, co przeszkadzało w realizacji programu i wyrabianiu normy, trzeba było usunąć. Matkę staruszkę oddała wtedy do domu starców i pozwoliła jej umrzeć w zapomnieniu, zaniedbywany mąż znalazł pocieszenie w ramionach innej kobiety, a córkę wychowało państwo, a potem ulica i wszystko to, co przenikało z zachodu i miało posmak zakazanego owocu.
Całkowicie oddaną sprawie kobietę doceniała władza. Z roku na rok rosła lista odznaczeń i wyróżnień, coraz trudniej było nosić obciążoną medalowym metalem marynarkę. Coś też zaczęło się psuć. Nie pomagały darmowe wczasy, większy przydział cukru i noworoczne bale. Nie wiedziała skąd bierze się coraz większy lęk przed powrotami do pustego domu i jeszcze większa niechęć przed obudzeniem się rano i pójściem do pracy, by dalej grać swoją - tak dobrze postrzeganą przez przełożonych rolę.
Zrozumieć ten bolesny lęk pomogła jej znaleziona przypadkiem karteczka z napisanym ręcznie wierszem. Karteczka leżała w węzełku z osobistymi rzeczami jej matki. "Spojrzyj w Chrystusa zbolałą Twarz i jarzmo swych własnych cierpień zważ...". Kobieta poczuła rosnący ucisk w piersiach. Oczy zaszły jej łzami. Jeszcze się kiedyś nawrócę, jeszcze do Ciebie powrócę - Chrystusie... A serce z bólu mi pęknie...
Zgaszony wzrok starej kobiety utkwiony był gdzieś w oddali. Trzymała zdjęcie swoich rodziców i małej dziewczynki z błyszczącymi oczyma:
- Tamtej nocy czytałam ten wiersz Tuwima chyba z tysiąc razy. Nawet nie zauważyłam, kiedy nastał dzień. Wiem, że to moja matka uratowała mi życie, choć to doczesne rozpadło się w pył. Nie mogłam już pracować tak jak kiedyś, bo przestałam wierzyć w to, co robiłam. Od nowa zaczęłam szukać Boga, a nie było to łatwe dla dorosłej kobiety. Przeszłam wiele upokorzeń, gdy w pracy dowiedzieli się, przez co przechodzę. Znajomi i przyjaciele odwrócili się ode mnie, mówili, że zwariowałam. Ale ja nie zwariowałam i nawet wybaczyłam im, bo tak musieli mówić. Kilkanaście lat później, gdy komuna upadła, to nawet ten, co mnie wyrzucił z pracy siedział razem ze mną w jednej ławce na Mszy św. Dzięki Bogu ludzie się zmieniają, jedni wcześniej, drudzy pod koniec, ale stare grzechy kładą długie cienie. Nie winię nikogo za to, co mnie spotkało. Jeszcze przed wypadkiem pisałam do córki i wszystko jej wyjaśniłam. Ona ma teraz dobrego męża, rodzinę i piękny dom. Panie z opieki społecznej mają się z nią skontaktować. Modlę się codziennie, żeby przyjechała i mi wybaczyła, żeby nie popełniła błędu, jaki zaciążył na całym moim życiu...
Przez 2 wakacyjne miesiące nie widziałem starej kobiety. Podczas pierwszej wrześniowej wizyty zastałem zamknięte drzwi jej mieszkania.
- Ona już tu nie mieszka - usłyszałem głos sąsiadki.
Całkowite zaskoczenie. Czyżby pragnienia starej kobiety spełniły się aż w tak niewyobrażalnym stopniu? W głosie sąsiadki brzmiała jednak niepokojąca nuta.
- A gdzie mieszka teraz? - zapytałem.
- Na cmentarzu - odpowiedziała sąsiadka i szybko zamknęła drzwi.
Wracałem, mając dziwne uczucie spokoju. Przez niebo przetaczał się grzmot ostatniej letniej burzy. Ale ja słyszałem inny, nadzwyczaj donośny, piskliwy głos:
Są łzy gorzkie, które jak ogień palą,
Są serca, które przed nikim się nie żalą,
Są sprawy, dla których nie ma na ziemi sędziego,
I jeśli ktoś cierpi - nie pytaj: dlaczego?
Znałem kiedyś dom, w którym choinka stała ubrana cały rok. Dzisiaj już jej nie ma. W pustym domu, w zakurzonej ciszy, słychać delikatny szmer przeźroczystych skrzydełek. To brzemienny owad drepce po pożółkłym zdjęciu, przemierzając kolejne fałdy sukienki małej dziewczynki o błyszczących oczach. Śpieszy się, by zdążyć znieść jajeczka w obudowie zepsutego radia i podzielić tragiczny los swej matki. Owad o tym nie wie. Człowiek o tym zapomina.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Co Jezus i Maryja przekazali s. Łucji w Pontevedra? Mało znane objawienie

2025-09-13 08:01

[ TEMATY ]

pierwsze soboty miesiąca

objawienia fatimskie

Polski.fr

Figurka Dzieciątka Jezusa w miejscu objawienia z 15 lutego 1926 r

Figurka Dzieciątka Jezusa w miejscu objawienia z 15 lutego 1926 r

Choć w tym roku mija dokładnie 100 lat od objawienia Dzieciątka Jezus i Matki Bożej s. Łucji dos Santos, to jednak nie jest ono powszechnie znane. A była tam mowa o nabożeństwie, które jest szczególnym narzędziem do wyproszenia pokoju na świecie, tak bardzo potrzebnego zwłaszcza współcześnie. Przypominamy najważniejsze fakty z okazji 108. rocznicy piątego objawienia Maryi dzieciom fatimskim 13 września 1917 r.

Do objawienia w Pontevedra doszło 10 grudnia 1925 r. Wizjonerka fatimska Łucja dos Santos, wtedy już jedyna żyjąca z trojga dzieci, które widziały Maryję w 1917 r., była postulantką w Zgromadzeniu Sióstr Świętej Doroty (tzw. Doroteuszki). Klasztor znajdował się w hiszpańskiej miejscowości Pontevedra.
CZYTAJ DALEJ

Święty Jan Chryzostom

[ TEMATY ]

święty

Jan z Antiochii, nazywany Chryzostomem, czyli „Złotoustym”, z racji swej wymowy, jest nadal żywy, również ze względu na swoje dzieła. Anonimowy kopista napisał, że jego dzieła „przemierzają cały świat jak świetliste błyskawice”. Pozwalają również nam, podobnie jak wierzącym jego czasów, których okresowo opuszczał z powodu skazania na wygnanie, żyć treścią jego ksiąg mimo jego nieobecności. On sam sugerował to z wygnania w jednym z listów (por. Do Olimpiady, List 8, 45).

Urodził się około 349 r. w Antiochii w Syrii (dzisiaj Antakya na południu Turcji), tam też podejmował posługę kapłańską przez około 11 lat, aż do 397 r., gdy został mianowany biskupem Konstantynopola. W stolicy cesarstwa pełnił posługę biskupią do czasu dwóch wygnań, które nastąpiły krótko po sobie - między 403 a 407 r. Dzisiaj ograniczymy się do spojrzenia na lata antiocheńskie Chryzostoma. W młodym wieku stracił ojca i żył z matką Antuzą, która przekazała mu niezwykłą wrażliwość ludzką oraz głęboką wiarę chrześcijańską. Odbył niższe oraz wyższe studia, uwieńczone kursami filozofii oraz retoryki. Jako mistrza miał Libaniusza, poganina, najsłynniejszego retora tego czasu. W jego szkole Jan stał się wielkim mówcą późnej starożytności greckiej. Ochrzczony w 368 r. i przygotowany do życia kościelnego przez biskupa Melecjusza, przez niego też został ustanowiony lektorem w 371 r. Ten fakt oznaczał oficjalne przystąpienie Chryzostoma do kursu eklezjalnego. Uczęszczał w latach 367-372 do swego rodzaju seminarium w Antiochii, razem z grupą młodych. Niektórzy z nich zostali później biskupami, pod kierownictwem słynnego egzegety Diodora z Tarsu, który wprowadzał Jana w egzegezę historyczno-literacką, charakterystyczną dla tradycji antiocheńskiej. Później udał się wraz z eremitami na pobliską górę Sylpio. Przebywał tam przez kolejne dwa lata, przeżyte samotnie w grocie pod przewodnictwem pewnego „starszego”. W tym okresie poświęcił się całkowicie medytacji „praw Chrystusa”, Ewangelii, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Gdy zachorował, nie mógł się leczyć sam i musiał powrócić do wspólnoty chrześcijańskiej w Antiochii (por. Palladiusz, „Życie”, 5). Pan - wyjaśnia jego biograf - interweniował przez chorobę we właściwym momencie, aby pozwolić Janowi iść za swoim prawdziwym powołaniem. W rzeczywistości, napisze on sam, postawiony wobec alternatywy wyboru między trudnościami rządzenia Kościołem a spokojem życia monastycznego, tysiąckroć wolałby służbę duszpasterską (por. „O kapłaństwie”, 6, 7), gdyż do tego właśnie Chryzostom czuł się powołany. I tutaj nastąpił decydujący przełom w historii jego powołania: został pasterzem dusz w pełnym wymiarze! Zażyłość ze Słowem Bożym, pielęgnowana podczas lat życia eremickiego, spowodowała dojrzewanie w nim silnej konieczności przepowiadania Ewangelii, dawania innym tego, co sam otrzymał podczas lat medytacji. Ideał misyjny ukierunkował go, płonącą duszę, na troskę pasterską. Między 378 a 379 r. powrócił do miasta. Został diakonem w 381 r., zaś kapłanem - w 386 r.; stał się słynnym mówcą w kościołach swego miasta. Wygłaszał homilie przeciwko arianom, następnie homilie na wspomnienie męczenników antiocheńskich oraz na najważniejsze święta liturgiczne. Mamy tutaj do czynienia z wielkim nauczaniem wiary w Chrystusa, również w świetle Jego świętych. Rok 387 był „rokiem heroicznym” dla Jana, czasem tzw. przewracania posągów. Lud obalił posągi cesarza, na znak protestu przeciwko podwyższeniu podatków. W owych dniach Wielkiego Postu, jak i wielkiej goryczy z powodu ogromnych kar ze strony cesarza, wygłosił on 22 gorące „Homilie o posągach”, ukierunkowane na pokutę i nawrócenie. Potem przyszedł okres spokojnej pracy pasterskiej (387-397). Chryzostom należy do Ojców najbardziej twórczych: dotarło do nas jego 17 traktatów, ponad 700 autentycznych homilii, komentarze do Ewangelii Mateusza i Listów Pawłowych (Listy do Rzymian, Koryntian, Efezjan i Hebrajczyków) oraz 241 listów. Nie uprawiał teologii spekulatywnej, ale przekazywał tradycyjną i pewną naukę Kościoła w czasach sporów teologicznych, spowodowanych przede wszystkim przez arianizm, czyli zaprzeczenie boskości Chrystusa. Jest też ważnym świadkiem rozwoju dogmatycznego, osiągniętego przez Kościół w IV-V wieku. Jego teologia jest wyłącznie duszpasterska, towarzyszy jej nieustanna troska o współbrzmienie między myśleniem wyrażonym słowami a przeżyciem egzystencjalnym. Jest to przewodnia myśl wspaniałych katechez, przez które przygotowywał katechumenów na przyjęcie chrztu. Tuż przed śmiercią napisał, że wartość człowieka leży w „dokładnym poznaniu prawdziwej doktryny oraz w uczciwości życia” („List z wygnania”). Te sprawy, poznanie prawdy i uczciwość życia, muszą iść razem: poznanie musi się przekładać na życie. Każda jego mowa była zawsze ukierunkowana na rozwijanie w wierzących wysiłku umysłowego, autentycznego myślenia, celem zrozumienia i wprowadzenia w praktykę wymagań moralnych i duchowych wiary. Jan Chryzostom troszczył się, aby służyć swoimi pismami integralnemu rozwojowi osoby, w wymiarach fizycznym, intelektualnym i religijnym. Różne fazy wzrostu są porównane do licznych mórz ogromnego oceanu: „Pierwszym z tych mórz jest dzieciństwo” (Homilia 81, 5 o Ewangelii Mateusza). Rzeczywiście, „właśnie w tym pierwszym okresie objawiają się skłonności do wad albo do cnoty”. Dlatego też prawo Boże powinno być już od początku wyciśnięte na duszy, „jak na woskowej tabliczce” (Homilia 3, 1 do Ewangelii Jana): w istocie jest to wiek najważniejszy. Musimy brać pod uwagę, jak ważne jest, aby w tym pierwszym etapie życia człowiek posiadł naprawdę te wielkie ukierunkowania, które dają właściwą perspektywę życiu. Dlatego też Chryzostom zaleca: „Już od najwcześniejszego wieku uzbrajajcie dzieci bronią duchową i uczcie je czynić ręką znak krzyża na czole” (Homilia 12, 7 do Pierwszego Listu do Koryntian). Później przychodzi okres dziecięcy oraz młodość: „Po okresie niemowlęcym przychodzi morze okresu dziecięcego, gdzie wieją gwałtowne wichury (…), rośnie w nas bowiem pożądliwość…” (Homilia 81, 5 do Ewangelii Mateusza). Potem jest narzeczeństwo i małżeństwo: „Po młodości przychodzi wiek dojrzały, związany z obowiązkami rodzinnymi: jest to czas szukania współmałżonka” (tamże). Przypomina on cele małżeństwa, ubogacając je - z odniesieniem do cnoty łagodności - bogatą gamą relacji osobowych. Dobrze przygotowani małżonkowie zagradzają w ten sposób drogę rozwodowi: wszystko dzieje się z radością i można wychowywać dzieci w cnocie. Gdy rodzi się pierwsze dziecko, jest ono „jak most; tych troje staje się jednym ciałem, gdyż dziecko łączy obie części” (Homilia 12, 5 do Listu do Kolosan); tych troje stanowi „jedną rodzinę, mały Kościół” (Homilia 20, 6 do Listu do Efezjan). Przepowiadanie Chryzostoma dokonywało się zazwyczaj podczas liturgii, w „miejscu”, w którym wspólnota buduje się Słowem i Eucharystią. Tutaj zgromadzona wspólnota wyraża jeden Kościół (Homilia 8, 7 do Listu do Rzymian), to samo słowo jest skierowane w każdym miejscu do wszystkich (Homilia 24, 2 do Pierwszego Listu do Koryntian), zaś komunia Eucharystyczna staje się skutecznym znakiem jedności (Homilia 32, 7 do Ewangelii Mateusza). Jego plan duszpasterski był włączony w życie Kościoła, w którym wierni świeccy przez fakt chrztu podejmują zadania kapłańskie, królewskie i prorockie. Do wierzącego laika mówi: „Również ciebie chrzest czyni królem, kapłanem i prorokiem” (Homilia 3, 5 do Drugiego Listu do Koryntian). Stąd też rodzi się fundamentalny obowiązek misyjny, gdyż każdy w jakiejś mierze jest odpowiedzialny za zbawienie innych: „Jest to zasada naszego życia społecznego (…) żeby nie interesować się tylko sobą” (Homilia 9, 2 do Księgi Rodzaju). Wszystko dokonuje się między dwoma biegunami, wielkim Kościołem oraz „małym Kościołem” - rodziną - we wzajemnych relacjach. Jak możecie zauważyć, Drodzy Bracia i Siostry, ta lekcja Chryzostoma o autentycznej obecności chrześcijańskiej wiernych świeckich w rodzinie oraz w społeczności pozostaje również dziś jak najbardziej aktualna. Módlmy się do Pana, aby uczynił nas wrażliwymi na nauczanie tego wielkiego Nauczyciela Wiary.
CZYTAJ DALEJ

Pierwsza sesja plenarna synodu

2025-09-13 19:08

Tomasz Lewandowski

W spotkaniach plenarnych bierze udział około 200 osób reprezentujących różne stany archidiecezji.

 W spotkaniach plenarnych bierze udział około 200 osób reprezentujących różne stany archidiecezji.

– Nie jesteśmy tu po to, by coś przegłosować i rozejść się do domów. Prace na sesjach plenarnych są kolejnym etapem rozeznawania – mówił do członków plenum bp Maciej Małyga.

Pierwsza sesja plenarna II Synodu Archidiecezji Wrocławskiej miała charakter duchowo-merytoryczny, by przygotować członków plenum do ich ważnej misji. Był czas na adorację Najświętszego Sakramentu, dzielenie się Słowem Bożym w małych grupach, wprowadzenie teoretyczne i praktyczne w metodologię sesji plenarnych. – Pierwsza sesja plenarna nie ma charakteru roboczego, ale chodzi w niej o wspólną modlitwę, poznanie swoich zadań, zbudowanie komunii i poznanie siebie nawzajem – tłumaczy Adriana Kwiatkowska, sekretarz generalny synodu. W spotkaniach plenarnych bierze udział około 200 osób reprezentujących różne stany archidiecezji. – Wiele z tych osób wskazuje już kodeks prawa kanonicznego, z urzędu wchodzą do obrad księża dziekani, Rada Kapłańska, po jednym prezbiterze z każdego dekanatu, wikariusze biskupi, kanonicy gremialni, oczywiście księża biskupi – to duchowni, którzy tworzą plenum. Poza osobami duchownymi do plenum zaproszeni są także świeccy: każdy dekanat ma swojego świeckiego przedstawiciela, dodatkowo przedstawiciele komisji synodalnych, które opracowywały dokument, w większości są osobami świeckimi, plus kandydaci Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej. To przedstawiciele różnych wspólnot, ruchów, osoby, które od lat są zaangażowane w życie Kościoła i będą stanowili jedną trzecią plenum. Mamy także w plenum duża grupę osób konsekrowanych – siostry zakonne, które pracowały w zespołach lub komisjach synodalnych i przedstawicielki zgromadzeń, które posługują w naszej archidiecezji – mówi Adriana Kwiatkowska.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję