Kiedy prawie 500 lat temu Ignacy Loyola zakładał Zakon Jezuitów, zapewne przez głowę mu nie przeszło, że kiedyś jeden z jego duchowych synów może zostać papieżem. Ignacy chciał, aby jezuici, obok trzech ślubów: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa składali także czwarty ślub - posłuszeństwa papieżowi, na mocy którego jezuita zobowiązany jest wykonać każdą misję zleconą mu przez Biskupa Rzymu. Z tym jezuickim posłuszeństwem różnie w historii bywało, ale teraz kardynałowie wybrali na Biskupa Rzymu właśnie jezuitę.
Papież jezuita nie oznacza jednak żadną miarą, że teraz jezuici zaczną się panoszyć w Watykanie, bo mają „swego człowieka”. Byłoby to zaprzeczenie jezuickiemu charyzmatowi, który polega na kompetentnej służbie Bogu i Kościołowi tam, gdzie nas Namiestnik Chrystusowy na ziemi pośle. Jesteśmy dumni, że jezuita został papieżem. Ale tym bardziej przypominamy sobie sens naszego powołania, z którym jest sprzeczne wszelkie karierowiczostwo.
Jezuici zapisali piękne karty w historii ewangelizacji Ameryki Południowej. Zapewne wielu oglądało film „Misja”, który opowiada o twórczym, ewangelicznym heroizmie jezuitów w trudnej sytuacji społeczno-politycznej. Teraz latynoamerykański katolicyzm daje całemu Kościołowi Biskupa Rzymu. Mówiono, że nowy Papież powinien być dobrym duszpasterzem całego świata, a zarazem świetnym administratorem, aby przeprowadzać właściwe zmiany strukturalne i personalne. Jezuici z Argentyny mówią, że papież Franciszek ma wystarczające talenty i siły, by odpowiedzieć na te dwa wyzwania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu