Reklama

Kultura

Kompozycje są moimi dziećmi

Niedziela zamojsko-lubaczowska 4/2013, str. 6-7

[ TEMATY ]

organista

kompozytor

Adam Łazar

Prof. Zbigniew Kruczek podczas koncertu w Lubaczowie

Prof. Zbigniew Kruczek podczas koncertu w Lubaczowie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ADAM ŁAZAR: - Z małego Lubaczowa wypłynął Pan na szerokie wody międzynarodowej kariery artystycznej. Jak to się stało?

Reklama

PROF. ZBIGNIEW KRUCZEK: - Sukcesy osiąga się dzięki dobrym chęciom, dzięki uporowi, systematyczności, pracowitości oraz ludziom, których Pan Bóg stawia na naszej drodze życia, a którzy nam w tym pomogą. Nie przez „ciągnięcie za rękę”, ale przez zachętę i stwarzanie możliwości. Podobnie było ze mną. Urodziłem się w 1952 r. w Lubaczowie. Tu ukończyłem szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. Wcześniej umarła moja mama. Wychowaniem zajęła się babcia. Moja kariera w dziedzinie muzyki zaczęła się dzięki wikariuszowi lubaczowskiej parafii ks. Łabińskiemu, który pomógł mi trafić do Szkoły Salezjanów w Przemyślu. Przez 3 lata gry na organach uczyłem się tam u o. Czesława Jabłońskiego. Jeździłem autobusem; by zdążyć musiałem zwalniać się w LO z zajęć technicznych u prof. Karola Kunza, który okazywał mi zrozumienie. Po pewnej reorganizacji kontynuowałem dalszą edukację we Wrocławiu. Co dwa tygodnie jeździłem tam pociągiem i znów w ostatnim roku korzystałem z życzliwości prof. Franciszki Wolańczyk, która zwalniała mnie z swoich lekcji. Otrzymałem zgodę Ministra Kultury i Sztuki na zdawanie egzaminów w Średniej Szkole Muzycznej w Wałbrzychu. Tak się zbiegło, że w jednym roku zdawałem maturę muzyczną w Wałbrzychu i normalną w LO w Lubaczowie.

- A potem były studia…

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- To prawda. Studiowałem w Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu. Poznałem wcześniej prof. Romualda Sroczyńskiego, znającego dobrze realia tych ziem, gdyż urodził się w Krakowcu, dziś należącym do Ukrainy. Zainteresował się mną. Wykładał w Poznaniu, u niego zdobywałem dyplom z gry na organach, a kompozycję studiowałem w klasie Andrzeja Koszewskiego. Studia ukończyłem z wyróżnieniem.

- Jak Pan znalazł się za granicą?

- Po studiach organizowane były staże mistrzowskie w Belgii. By na nie dostać się trzeba było w Warszawie zdać egzamin muzyczny i z języka obcego. Miałem w LO wymagającego prof. Zdzisława Zatheya, a więc miałem dobre podstawy z języka niemieckiego. Pomyślnie zdałem te egzaminy i ten staż miałem u prof. Flor Peetersa. By lepiej poznać tamtejsze środowisko i wzbogacić posiadaną wiedzę, powtórzyłem studia w Królewskim Konserwatorium w Brukseli jako organista w klasie mistrzowskiej Leopolda Sluysa i równocześnie jako kompozytor pod kierunkiem Jacqueline Fontyn. Ukończyłem te studia uzyskując Premier Prix i Prix Supérieur z wyróżnieniem.

- By studiować, trzeba było znać język francuski, a Pan się go nie uczył w Polsce…

Reklama

- Nauczyłem się go w Belgii. Uczęszczałem do wieczorowej szkoły dla cudzoziemców. Przez 15 miesięcy pracowałem w sieci sklepów, gdzie w hurtowni jeździłem wózkiem i sortowałem cukierki, czekoladki. Wtedy pisałem sobie dialogi po francusku i uczyłem się ich na pamięć. Trafiłem w region, w którym nie było Polaków. Musiałem sobie radzić w środowisku, w którym mówiono po francusku. I nauczyłem się tego języka.

- Jest Pan wybitnym organistą, w którym Pan gra kościele?

- Pełnię funkcję organisty w kościele Sacre-Coeur w Binche. To małe miasteczko w zachodniej Belgii, otoczone średniowiecznymi murami, znane jest w świecie z karnawałów, które mają długą tradycję. Taki karnawał organizowany jest co roku przez 3 dni: tłustą niedzielę, poniedziałek i wtorek przed środą popielcową. Karnawał ten w 2003 r. został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. W kościele w miasteczku były organy elektryczne. Proboszcz powiedział, że jak się znajdzie prawdziwy organista, to sprawi prawdziwe organy. Zgłosiłem się na organistę. Proboszcz słowa dotrzymał; w ciągu niespełna półtora roku zbudowane zostały prawdziwe organy, na których do dzisiaj gram. Nie jest to moje jedyne zajęcie. Obecnie jestem profesorem w klasie organów w szkole im. Marcel Quintet w Binche oraz wykładam w Instytucie Notre-Dame w Loverval i w Seminarium Bonne-Espérance w Vellereille-les-Brayeux.

- No i dużo Pan koncertuje po świecie i gra na słynnych organach. Wymieńmy niektóre.

Reklama

- Odwiedzam kraje, w których są organy i do których jestem zapraszany: Niemcy, Francja, Holandia i wiele innych. Niezapomniane koncerty grałem na organach w katedrach: św. Patryka w Nowym Jorku czy w Montrealu Lora Troire et Saint Joseph i oczywiście w katedrze w Oliwie. Przez ostatnie cztery lata grałem rocznie nawet 80 koncertów. Musiałem ograniczyć godziny swoich wykładów. Teraz ilość koncertów trochę ograniczyłem, wybieram te ważniejsze. A ponadto dużo komponuję.

- Jakiego rodzaju są to kompozycje?

- Moja twórczość kompozytorska obejmuje utwory organowe, chóralne, kameralne i symfoniczne. W Belgii popularne jest chóralne śpiewanie Psalmów po pierwszym czytaniu biblijnym. Pomyślałem sobie, nie będę ich szukał co niedzielę, napiszę własne. W każdym roku kościelnym śpiewa się ich ok. 50-60, gdyż się powtarzają. W ciągu trzech lat napisałem ich 150. Zostały wydane drukiem w Paryżu w trzech tomach. Jest nawet dedykacja dla mojej babci, która mnie wychowywała, a która była bardzo religijna. Lubię pisać kompozycje na różne okazje. Współpracuję wiele lat z Filharmonią Bałtycką im. F. Chopina w Gdańsku. Napisałem dla niej symfonię na tysiąclecie Gdańska. Jedną z najważniejszych moich kompozycji jest koncert organowy z orkiestrą na otwarcie słynnego Międzynarodowego Festiwalu Organowego Oliwa 2000. Filharmonia Bałtycka, zaczynając cykl „Wielki Karnawał Świata”, mnie powierzyła kompozycję, która by opowiedziała o karnawale w Binche. Napisałem ją i zadedykowałem mojej małżonce, która jest stamtąd, i wszystkim przyjaciołom z tego miasta. Premiera odbyła się w Gdańsku. Teraz piszę cykl 24 preludiów i fug na cześć Jana Sebastiana Bacha. Z Filharmonią Bałtycką, jej dyrektorem Romanem Paruckim, nagraliśmy już 15. Krążą po świecie, grane były w Pekinie i Moskwie. Kompozycje są moimi dziećmi.

- Z wielkiego świata powróćmy do Lubaczowa. Tęskni Pan za nim? Powróci w rodzinne strony?

- To miasto zawsze mnie pociągało ze względów rodzinnych. Do Lubaczowa przyjeżdżam raz w roku. Gdy żyła babcia, przyjeżdżałem częściej. Tutaj dobrze odpoczywam, wyłączam się od codziennych obowiązków pracy artystycznej. Powracam wspomnieniami do czasów, gdy jako ministrant grałem na fortepianie, a gdy miałem 13-14 lat i zachorował organista, mój sąsiad Dominik Mazurkiewicz, proboszcz kazał mi za niego zagrać na nabożeństwie. To był mój pierwszy koncert na starych lubaczowskich organach. Cieszę się, że mogłem w nowej prokatedrze na nowych organach dać z przyjaciółmi koncert z okazji 20. rocznicy wizyty papieża Jana Pawła II w moim rodzinnym mieście oraz w ramach Międzynarodowych Koncertów Organowych. Na stałe do Lubaczowa chyba nie wrócę. Jestem w Belgii 35 lat, mam tam żonę, dom, salkę koncertową, swój fortepian, swoje organy, na których komponuję. Realizuję tam swoje pasje.

2013-01-28 10:21

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kraków: Urna z prochami Pendereckiego złożona w bazylice św. Floriana

[ TEMATY ]

Kraków

pogrzeb

kompozytor

Krzysztof Penderecki

PAP

Księga kondolencyjna online, po śmierci Krzysztofa Pendereckiego

Księga kondolencyjna online, po śmierci Krzysztofa Pendereckiego

W czwartek urna z prochami wybitnego kompozytora i dyrygenta Krzysztofa Pendereckiego została złożona w krypcie bazyliki św. Floriana. Wcześniej odbyła się msza pogrzebowa w gronie najbliższej rodziny.

Informacje te potwierdziła PAP rzeczniczka prasowa prezydenta Krakowa Monika Chylaszek.
CZYTAJ DALEJ

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV: przed Bogiem zdamy sprawę z troski o bliźnich i świat stworzony

2025-10-01 17:47

[ TEMATY ]

Leon XIV

Monika Książek

„Bóg zapyta nas, czy pielęgnowaliśmy i dbaliśmy o świat, który stworzył (por. Rdz 2, 15), dla dobra wszystkich i przyszłych pokoleń, oraz czy troszczyliśmy się o naszych braci i siostry” - stwierdził Ojciec Święty podczas konferencji zorganizowanej w 10. rocznicę publikacji encykliki Laudato si’ w Centrum Mariapoli w Castel Gandolfo.

Zanim przejdę do kilku przygotowanych uwag, chciałbym podziękować dwojgu przedmówcom, [Arnoldowi Schwarzeneggerowi i Marinie Silva - brazylijska minister środowiska i zmian klimatycznych - przyp. KAI], ale chciałbym dodać, że jeśli rzeczywiście jest wśród nas dziś po południu bohater akcji, to są to wszyscy, którzy wspólnie pracują, aby coś zmienić.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję