Reklama

„Ludziom uśmiech, sobie krzyż”

Ks. Henryk Konofalski radośnie opowiada o dokonaniach swoich parafian w Pradłach. Mimo iż przeżył wiele lat, nie opuszcza go energia oraz uśmiech, który - jak twierdzi - towarzyszy mu całe życie. Kilkadziesiąt lat temu na prymicyjnym obrazku umieścił napis: „Serce Bogu, ludziom uśmiech, sobie krzyż”. Jak twierdzi, przez całe swoje kapłańskie życie był wierny i nadal jest wierny temu hasłu

Niedziela kielecka 13/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urodziłem się w miejscowości Mękarzów w parafii Dzierzgów w 1936 r. - mówi ks. Konofalski. - Mój ojciec Józef był kowalem we dworze Mękarzów. Gdy miałem 7 miesięcy, przeniósł się do dworu w Czarncy i „nie zapomniał” mnie zabrać ze sobą wraz z mamą Michaliną i siostrą Zenobią - opowiada, uśmiechając się. - Mama młodo zmarła, ojciec ożenił się z Anną, z którą miał jeszcze pięciu synów i córkę. W Czarncy w 1951 r. ukończyłem szkołę podstawową, od września 1951 r. do 1955 r. uczęszczałem do szkoły średniej we Włoszczowie.

„Kaczmarczyk”

Było różnie. Mimo ciężkich chwil, nie załamał się. Chodził do kościoła i na lekcje religii, przez co był szykanowany. Gdy w dziesiątej klasie nie chciał na świetlicy słuchać relacji z pokazowego procesu bp. Karczmarka, dyrektor szkoły oświadczył, że nie dopuści go do matury, ponieważ „nie jest przygotowany do życia we współczesnej rzeczywistości”. Od tej chwili złośliwi nazywali go „Kaczmarczykiem”.
Dyrektor szkoły, znany z nienawiści do wierzącej młodzieży, wpadł w szał, gdy dowiedział się, że jego rodak z Czarncy poszedł do Seminarium. Na pierwszej lekcji w dziesiątej klasie oświadczył: kto jest z Czarncy - powstać! - Wstała koleżanka, ja i kolega. Do niej powiedział: ty siadaj, a do nas: wy nicponie, wy darmozjady! Ja was w tym roku wykończę!. Pomyślałem: ładna perspektywa, ale wiem, że Pan Bóg rządzi światem, przetrwamy.
Przestraszeni koledzy pytali na przerwie: czy wyście kogoś zamordowali? Zachował spokój. - Dowiecie się w swoim czasie - odpowiedział.
Młodzi profesorowie, szczególnie nauczyciel od geografii, doceniali umiejętności Henryka i przekonywali dyrektora szkoły, żeby ten dopuścił go do matury. „Geograf” argumentował, że uczeń jest dobrym sportowcem, godnie reprezentuje szkołę na licznych zawodach. Na plus przytaczał również fakt, że jako junak Henryk „na ochotnika” dwukrotnie pracował w Państwowych Gospodarstwach Rolnych w województwie koszalińskim. - Mój kolega powiedział mi kiedyś, żebym się zgłosił na ochotnika do pracy w PGR, bo i tak wszystkich biorą do pracy. Lepiej będzie wyglądało, że jestem aktywny i chcę nieść pomoc kołchoźnikom. Pomysł wydawał się przedni, więc się zgłosiłem - wspomina. Dyrektor to docenił, miał nadzieję, że „Kaczmarczyk” został zresocjalizowany i dopuścił Henryka do matury, chociaż ten miał zapasowy pomysł, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. - Ponieważ myślałem o służbie kapłańskiej, władze seminaryjne zapewniły mnie, że jeśli nie zostanę dopuszczony do matury, wystarczy świadectwo ukończenia 11 klasy, a maturę można zdobyć jako eksternista. Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze.
Dyrektor przed maturą znalazł sobie „inne obiekty” do szykanowania. Na lekcje religii, która odbywała się w salkach katechetycznych,uczęszczała połowa uczniów z klasy. Dwudziestu chłopców nie chodziło na religię, co było dla dyrektora powodem do dumy. Chłopcy dostawali stypendium. Gdy wybuchła wojna w Korei, w szkole zorganizowano zbiórkę pieniędzy „na czołg dla Koreańczyków”. Aby zebrać dużą kwotę, zabrano uczniom stypendia. W imię protestu przeciwko zabraniu im pieniędzy uczniowie, którzy nie chodzili na religię, zaczęli masowo uczęszczać na katechezy. Dyrektor załamał się postawą uczniów, którzy jeszcze niedawno byli „wzorem do naśladowania”. Zaczął ich prześladować, podkreślając, że są sprzedawczykami, którzy zmieniają zdanie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Kleryk w koszarach

Czas studiów w Seminarium spędził spokojnie, czuł się tam jak w domu. Ale i tu „władza ludowa” dała o sobie znać. Na początku V roku studiów, 16 października 1959 r. czterdziestu czterech alumnów zostało powołanych do służby wojskowej, wbrew obowiązującemu prawu. - Widać uznano, że klerycy to wspaniali żołnierze - mówi Ksiądz Henryk, dodając, że wraz z kolegą śp. Michałem Krużlem trafił do Kołobrzegu, ale i tam Pan Bóg czuwał. Wujek jego kolegi pracował w tej jednostce jako stolarz, więc mieli w nim ojcowskie oparcie. historia zatoczyła koło i jako żołnierz trafił do pomocy w pracach polowych do tych samych PGR-ów, w których był już jako junak.
- Część kadry oficerskiej była przedwojenna, więc nie znęcali się nad żołnierzami. Najgorzej było z młodymi „gorliwymi” oficerami, ale byłem wysportowany, dobrze biegałem, ćwiczyłem, dałem sobie radę - podsumowuje, dodając przewrotnie, że doświadczenie służby wojskowej przydało się w służbie kapłańskiej. Po święceniach w czerwcu 1963 r. otrzymał nominację na wikariusza w parafii Chełmce. Po wojskowych przeżyciach nie zraził go ani brak prądu na ubogiej plebanii, ani brak wody. Lampa naftowa i deszczówka wystarczyła. Czysta woda do picia była tylko z jednej studni we wsi. Gospodarze od czasu do czasu przynosili mu z niej wodę.

Reklama

Wikariusz na „komarze”

Ks. Henryk katechezy uczył w pięciu okolicznych szkołach. Na początku dojeżdżał rowerem, ale już po roku na motorowerze marki „Komar”. Jak wspomina, w 1965 r. w parafii Daleszyce ułożono nawet zagadkę: co to jest? Czarne, jedzie po zielonym, na siwym komarze i gra na Czarze (radio tranzystorowe). Odpowiedź brzmiała: to wikariusz z Daleszyc jedzie przez łąkę na religię do Brzechowa i słucha radia zawieszonego na szyi. Tak było w rzeczywistości. Ks. Henryk dojeżdżając do wsi, zawieszał sobie tranzystorowe radio na piersiach i słuchał muzyki. - Na ten luksus mogli sobie pozwolić właściciele samochodów i ja, a co - śmieje się.
Po Daleszycach były kolejne parafie. Jak wspomina, w Pałecznicy koło Proszowic ziemia była bardzo urodzajna, ale nie było dobrych dróg i tu przydał się zwyczaj chodzenia po cztery czy sześć kilometrów - wspomina dziś ks. Henryk, dodając, że jego motorower „Komar” nie mógł się przebić przez błotniste pola.
W Bukownie - mieście od 1970 r. prowadził „osiadły” tryb życia. Uczył na miejscu i tylko w jednej okolicznej wiosce. Trzy lata później powrócił w okolice Kielc, do Lisowa. Tu były już drogi dobre, przejezdne, można było łatwo dojechać z pomocą kapłańską do punktów katechetycznych w odległych zakątkach parafii. Po parafii w Lisowie, było krótkie zastępstwo w Gołczy, a później parafia w Olkuszu.
- Po trzech latach, 30 czerwca 1979 r. bp Jan Jaroszewicz mianował mnie proboszczem w Pradłach w ówczesnym dekanacie pilickim, obecnie lelowskim w województwie śląskim, gdzie trwam jak żołnierz na posterunku do dziś - mówi, śmiejąc się.

Reklama

Obywatel Konofalski

Mimo iż trafił na krańce diecezji, „władza ludowa”, a właściwie Urząd ds. Wyznań nie zapomniał o Księdzu i ociągał się z zatwierdzeniem jego nominacji. - Widocznie pamiętali moje zachowanie jako młodego wikariusza w parafii Chełmce w 1963 r., kiedy to jesienią spotkał się ze mną młody urzędnik w jasnym płaszczu i wywołał mnie z lekcji religii. Przedstawił deklarację do współpracy. Kiedy mnie zdenerwował, mówiąc, że „ksiądz był w wojsku i nie chce podpisać takiego świstka”, odpowiedziałem, że właśnie dlatego, że byłem w wojsku, to mam odwagę takiego świstka nie podpisać. „Ksiądz będzie jeszcze prosił o kawałek chleba!!!” - rzucił na odchodnym. Skutek rozmowy był taki, że już miesiąc później ks. Henryk otrzymał nakaz podatkowy nie 108 zł, jak na wiejskich parafiach, ale 400 zł, jak wikariusz w mieście wojewódzkim. Gospodarz, który użyczył mu mieszkania na punkt katechetyczny, dostał olbrzymią karę - cztery i pół tysiąca złotych.
Urodą życia kapłana, podobnie jak każdego człowieka, są chwile smutne, radosne, a czasem humorystyczne. W czasach „władzy ludowej” modne były licytacje przedmiotów używanych przez kapłanów. - Każdy kapłan płacił tyle podatku, ile się należało, a za „zaległe” wyższe kwoty rosły procenty. Ponieważ podwyższono mi sumę ze 108 zł na ponad 400, to zaległości rosły, płaciłem terminowo tylko 108 zł. Gdy zaległości ks. Konofalskiego były już znaczące, zarządzono licytację. Komornik pojawił się na plebanii, aby zabrać wartościowe przedmioty należące do księdza. Jak się okazało, nie było co zabrać. Jedynym wartościowym urządzeniem było radio tranzystorowe „Czar” z 1965 r. Gdy komornik chciał zabrać radio, ks. Henryk wyciągnął kartkę papieru i zaczął pisać. - Komornik zapytał: co ksiądz tam pisze? Odpowiedziałem, że skargę do towarzysza sekretarza Gomułki, że zabierając mi radio, chcecie mnie pozbawić słuchania jego „wspaniałych” przemówień. Śmiechu warte, ale poskutkowało. Skonsternowany komornik machnął ręką i wyszedł, nic nie zabierając.
Dopiero w latach siedemdziesiątych „umorzono” ks. Henrykowi połowę zaległości. Drugą połowę wpłacił sam, stwierdzając, że ważniejsze zdrowie niż pieniądze.
Jednak funkcjonariusze „władzy ludowej” nadal nachodzili księdza, przysyłali pisma, w których pisali, że „Obywatel Henryk Konofalski odpowiada za porządek w czasie zgromadzenia np. procesji Bożego Ciała, 1 listopada na cmentarzu lub na poświęceniu pól”.
Nie chcąc zaogniać sytuacji, władze kościelne poleciły kapłanom, by ci informowali urzędy porządkowe o planowanych procesjach, ilości uczestników, trasie oraz osobach odpowiedzialnych za porządek. - Napisałem zawiadomienie o procesji Bożego Ciała po bezpiecznej trasie przy kościele, zaznaczając cztery ołtarze na planie, rysując zarysy drzew przy trasie, wypisując liczbę uczestników i kto jest odpowiedzialny. Nie napisałem tylko słowa „proszę”. W krótkim czasie otrzymałem wezwanie na kolegium do sądu w Myszkowie. Wezwanie było jak zawsze zatytułowane „obywatel”. Na pierwszej rozprawie upomniałem się, że owszem, jestem obywatelem, ale na kolegium stoję nie jako obywatel, lecz jako ksiądz, ponieważ procesji nie może przewodzić obywatel, ale osoba duchowna. Kolejne wezwanie otrzymałem z napisem „ksiądz”. Po naradzie sędzia wydał wyrok uniewinniający, ponieważ na moje zawiadomienie o procesji nie otrzymałem żadnego pisma, w którym by wyrażono zgodę lub nie.
Parafianie w Pradłach doceniają swojego Proboszcza i pamiętają o nim nie tylko w modlitwach. W ubiegłym roku z okazji 45- lecia posługi kapłańskiej zgotowali mu wspaniałą uroczystość, podczas której wręczyli Księdzu kosz z 45 różami. Gorąco modlili się w intencji ks. Henryka o szczęśliwy przebieg operacji serca. Operacja udała się, Ksiądz Kanonik tryska humorem. - To dzięki moim parafianom jestem taki radosny „Serce Bogu, ludziom uśmiech a sobie krzyż” - te słowa wypełniają się w moim życiu - dodaje.

Ks. kan. Henryk Konofalski
Wspomina dawne czasy z uśmiechem, ale - jak sam mówi - najlepiej mu jest w Pradłach. Zżył się z mieszkańcami, z którymi tak wiele dokonał. Wyremontowano dokładnie cały kościół, ogrodzono go, położono nowy chodnik wokół świątyni oraz wybudowano ołtarz polowy. Zamontowano dwie duże kute bramy. Wybudowano parking, a na cmentarzu ułożono 700 m kwadratowych chodnika z kostki brukowej. - To wszystko dzięki moim życzliwym parafianom - mówi ks. Henryk, dodając, że zawsze może na nich liczyć. Cieszy się, że mimo iż parafia zmniejsza się, to wzrasta uczestnictwo we Mszach świętych i liczba rozdanych Komunii św. W pierwszym roku posługi w Pradłach rozdano 10200 Komunii św., a w 2008 r. 38 tys. Podczas swojej trzydziestoletniej posługi kapłańskiej w Pradłach ks. Konofalski ochrzcił 704 dzieci, udzielił 383 ślubów i odprawił 622 pogrzeby.
Parafia słynie z czytelnictwa gazet. Dość powiedzieć, że co tydzień rozchodzi się tu 110 gazet różnych tytułów. Między innymi to zadecydowało, że dwa lata temu Ksiądz Kanonik otrzymał Medal Mater Verbi przyznany przez Redakcję „Niedzieli”

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – pasjonująca historia

[ TEMATY ]

Maryja

NAjświętsza Maryja Panna

Karol Porwich/Niedziela

Kościół w Polsce 3 maja obchodzi uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, która została ustanowiona przez papieża Benedykta XV w 1920 r. na prośbę biskupów polskich po odzyskaniu niepodległości. Uroczystość ta – głęboko zakorzeniona w naszej historii - nawiązuje do Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza z 1656 r., Konstytucji 3 maja oraz oddania Polski pod opiekę Maryi po uzyskaniu niepodległości.

Geneza, śluby lwowskie króla Jana Kazimierza

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: moja Matka Jasnogórska tak mnie uzdrowiła

2024-05-02 20:40

[ TEMATY ]

świadectwo

uzdrowienie

Karol Porwich/Niedziela

To Ona, moja Matka Jasnogórska, tak mnie uzdrowiła. Jestem Jej niewolnikiem, zdaję się zupełnie na Jej wolę i decyzję.

Przeszłość pana Edwarda z Olkusza pełna jest ran, blizn i zrostów, podobnie też wygląda jego ciało. Podczas wojny walczył w partyzantce, był w Armii Krajowej. Złapany przez gestapo doświadczył ciężkich tortur. Uraz głowy, uszkodzenie tętnicy podstawy czaszki to pamiątki po spotkaniu z Niemcami. Bili, ale nie zabili. Ubowcy to dopiero potrafili bić! To po ubeckich katorgach zostały mu kolejne pamiątki, jak torbiel na nerce, zrosty i guzy na całym ciele po biciu i kopaniu. Nie, tego wspominać nie będzie. Już nie boli, już im to wszystko wybaczył.

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 3.): Sama tego chciała

2024-05-02 20:32

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat.prasowy

Dlaczego Maryja jest Królową Polski? Kto to w ogóle wymyślił? Co to właściwie oznacza dla współczesnych Polaków i czy faktycznie jest to sprawa wyłącznie religijna? Zapraszamy na trzeci odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski przybliża fascynujące początki królowania Maryi w naszej Ojczyźnie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję