Świadectwo: Nasze dzieci mają Zespół Downa. Bóg nas przeprowadza przez życie i dodaje nam siły!
Marta i Andrzej Witeccy są rodzicami sześciorga dzieci. Ich syn Szymon ma Zespół Downa, podobnie jak przyjęty przez nich do rodziny zastępczej Kuba. Szymon w tym roku skończy 23 lata, a Kuba 18 lat. Państwo Witeccy czują się spełnionymi rodzicami. - Byliśmy na TAK. To nasze życiowe perełki - mówi Andrzej Witecki. - Te dzieci nie są niczemu winne, że akurat połączyły się w tej komórce, która miała dodatkowy chromosom. Za tą wadą jest cały czas człowiek - zwraca uwagę ich mama, apelując do kobiet, aby nie usuwały dzieci z Zespołem Downa. 21 marca obchodzony jest Światowy Dzień Zespołu Downa. Data ta jest symboliczna, gdyż wada genetyczna ZD dotyczy 21 pary chromosomów. Tego dnia kolorowe skarpetki są symbolem solidarności z osobami dotkniętymi tą chorobą.
Maria Osińska (KAI): Jak dowiedzieli się Państwo o chorobie syna?
Marta Witecka, M.W.: - To był spory szok, ponieważ podczas ciąży nie wiedzieliśmy tego. Ciąża przebiegała praktycznie książkowo, poza cukrzycą ciążową. Płód pięknie się rozwijał, nie miał wady serca, trudno było cokolwiek stwierdzić na USG. Po krótkim porodzie, który trwał zaledwie 40 minut, przyglądając się synkowi, zauważyłam pierwsze cechy Zespołu Downa i pierwsza powiedziałam o tym mężowi. Do mnie informacja od lekarza dotarła, ale już nie jako pierwsza. Nie wiedzieliśmy, jak zareagować na takie maleństwo.
Andrzej Witecki, A.W.: - Przyznam, że był to dla nas pewien szok na starcie, ponieważ każdy z rodziców chciałby, aby jego dziecko urodziło się w pełni zdrowe, aby dostało 10 punktów w skali Apgar, i fajnie się rozwijało, ale mieliśmy przekonanie, że z Bożą pomocą damy radę.
M.W.: - Od lat prowadziłam dziennik duchowy. Napisałam w nim, że w momencie kiedy lekarka wzięła małego Szymona na ocenę, powinnam błagać ze wszystkich sił Boga, żeby to nie była prawda, ja natomiast miałam taki wewnętrzny pokój, że co by się nie wydarzyło, to Bóg nas przez to przeprowadzi, że da nam siły, i z Nim damy radę. Wiedziałam, że stoi przed nami zadanie, którego się nie spodziewaliśmy. Ufaliśmy, że Bóg nam w tym pomoże, i tak zrobił!
Reklama
A.W.: - Dla nas postawą jest wiara i Bóg. On dał nam zadanie do wykonania, wiedzieliśmy, że musimy trudnościom stawić czoła, ale to Bóg daje zwycięstwo.
Pojawiły się obawy, jak będzie postrzegana Wasza rodzina z niepełnosprawnym dzieckiem?
M.W.: - My się tego nie obawialiśmy. Byliśmy w gronie przyjaciół ze wspólnoty, którzy otoczyli nas dużym wsparciem. Od początku informację o chorobie Szymona zaakceptowały nasze rodziny, które wspomagały nas, jak tylko mogły. Nie możemy narzekać. Nie byliśmy sami.
Skąd pojawił się pomysł, aby przyjąć do rodziny zastępczej Kubę z Zespołem Downa?
M.W.: - Pomysł o adopcji pojawił się u nas jeszcze przed ślubem. Natomiast Szymon bardzo pozytywnie nas oswoił z Zespołem Downa. Byliśmy świadomi, że dzieci zdrowe mają dużo większą szansę na adopcję i przyjęcie, a dzieci niepełnosprawne nie, dlatego chcieliśmy pomóc. Ośrodek adopcyjny był temu przychylny. Kuba, gdy go przyjęliśmy do siebie, miał 16 miesięcy. Kiedy podjęliśmy decyzję i podpisaliśmy dokumenty, mieliśmy dwa tygodnie na „oswojenie się” z nim. Przyjeżdżając tam, zobaczyłam czteroletniego chłopca też z Zespołem Downa. To było dziecko z głęboką chorobą sierocą. Pomyślałam sobie wtedy, że taka będzie przyszłość Kuby, jeśli go tutaj zostawimy.
Reklama
A.W.: - My byliśmy na TAK. Mieliśmy pewność, że postępujemy właściwie. Modliliśmy się o to! W najgorszym możliwym okresie wzięliśmy kredyt na mieszkanie, z jednej pensji prowadziliśmy siedmioosobową rodzinę i spłacaliśmy kredyt, a nigdy niczego nam nie zabrakło. Jak Bóg da dziecko, to da i na dziecko.
A jak pozostałe dzieci przyjęły Kubę?
M.W.: - Nasze dzieci były przygotowane, że dołączy do nas nowy członek rodziny, który jest w innej sytuacji. Mówiliśmy im, że oni byli kochani od początku, a Kuba nie był. Najstarszego syna Janka w ogóle nie woziliśmy do domu dziecka, bo on tak to przeżywał, że stawał tylko na progu i leciały mu łzy. Prosił, żebyśmy wszystkie dzieci zabrali. Kiedy przyjęliśmy niepełnosprawnego Kubę, Szymon miał niecałe pięć lat i był bardzo chętny. Pomagał go nawet rehabilitować i karmić.
Jak wygląda teraz życie Szymona i Kuby?
M.W.: - Przez większość dnia są w szkole. Obaj chodzą do tej samej szkoły specjalnej: „Dać szansę”. Szymon od 12. roku życia jeździ sam do szkoły. Kuba najpierw zaczął jeździć z Szymonem, a teraz potrafi samodzielnie tam dotrzeć. Przetrenowaliśmy z nimi te trasy i oni dali radę się tego nauczyć. My też nie mieliśmy wyjścia, ponieważ rodziły się kolejne dzieci i chcieliśmy, aby Szymon i Kuba byli jak najbardziej samodzielni. W domu mają dyżury codziennych obowiązków i pomagają. Sami przygotowują kolację, szykują się do spania.
Co jest najtrudniejsze w wychowaniu dzieci z Zespołem Downa?
Reklama
M.W.: - Zmierzenie się z tym, że zaczynają zdawać sobie sprawę z rzeczywistości, która ich ominie. Szymon widział swojego brata Janka, który się szykował do wyprowadzki, ciągle powtarzał, że on też chciałby tak, że jest dorosły i też tak by mógł. Przy ich poziomie funkcjonowania intelektualnego nie jest to możliwie i ja im to wyjaśniam. Możliwości zatrudnienia ich i zarobku są minimalne. Nie wiele firm przyjmuje takie osoby do pracy.
Było więcej trudnych, czy pięknych chwil?
M.W.: - Po tylu latach bez wątpienia powiem, że więcej jest pięknych chwil. Gdyby Pani zapytała mnie o to 16 lat temu, kiedy Kuba do nas trafił, pewnie powiedziałabym, że jest bardzo ciężko. To był moment, kiedy wahałam się, czy podjęliśmy dobrą decyzję. Były trudne chwile, w których zastanawiałam się, czy go nie oddać z powrotem. Nie mogliśmy przewidzieć wszystkich problemów. Moje przypuszczenia potwierdził psycholog, że Kuba utożsamiał mnie z obiema matkami. Miał ambiwalentne uczucia i bardzo silne emocje. Jednocześnie byłam dla niego jego biologiczną matką, która go porzuciła, więc on mnie atakował, niespodziewanie gryzł, szczypał, bił, miał w sobie ogromną gorycz, a z drugiej strony byłam dla niego mamą, której potrzebuje; której nie miał przez tyle miesięcy i potrafił nie opuszczać mnie choćby na chwilę, np. gdy przygotowywałam obiad, on siedział mi na stopie, całym sobą obejmując moją nogę. To były bardzo trudne chwile. Odganiał moje dzieci, które przychodziły do mnie, aby przytulić się czy poczytać książkę. W takich sytuacjach reagował agresywnie. On jest zupełnie różny od Szymona, ma zupełnie inny temperament. Szymon jest bardzo spokojny, ale nawzajem się uzupełniają.
Jak Państwo odnajdywali Pana Boga w tym wszystkim?
Reklama
M.W.: - Nie obwinialiśmy Pana Boga. Pytałam Go często, czy idziemy w dobrym kierunku, ale Bóg potwierdzał, że to właściwa droga. Historia Kuby była tak niezwykła, ponieważ rok przed jego przyjęciem koleżanka mojej znajomej urodziła bliźnięta, z czego jedno z nich miało Zespół Downa i ona to dziecko zostawiła. Myślałam, że jeszcze w ustawowym czasie zmieni zdanie, ale niestety mały trafił do domu dziecka. My wtedy byliśmy na etapie szukania mieszkania i mojej koleżance powiedziałam, że gdybyśmy mieli warunki, to byśmy przyjęli to dziecko. Po roku, kiedy w ośrodku adopcyjnym mówili, że przygotowali nam dziewczynkę, zobaczyłam teczkę z imieniem Jakub. Byliśmy zdziwieni, ponieważ miała być dziewczynka. Gdy wyszliśmy z ośrodka, zadzwoniłam do mojej znajomej i powiedziałam o wszystkim. Ona zaczęła płakać, bo okazało się, że na karcie jest to samo nazwisko, co jednego z bliźniąt. To było to dziecko. Spytałam wtedy męża, czy walczymy o tę dziewczynkę? Mój mąż mi na to odpowiedział: „No coś Ty, nie będę z Panem Bogiem walczył”. To było dla nas oczywiste, że ten chłopiec miał do nas trafić i w najtrudniejszych chwilach sobie o tym przypominam. Dziecko porzucone ma swoje sposoby na walkę z rzeczywistością, więc teraz Kuba, gdy ma problemy emocjonalne, potrafi np. porwać ubrania, ale nie ma już antagonizmu wobec mnie. On do mnie przychodzi, całuje i mówi, że bardzo mnie kocha.
Było ciężko?
M.W. - Tak. Do tego wszystkiego doszła choroba i śmierć naszej córeczki Esterki. To bardzo wpłynęło na naszą rodzinę. Kiedy urodziła się nam Estera, najstarszy syn miał 17 lat, a najmłodsza córka osiem lat. Wykryto u niej wadę letalną, zwaną zespołem Edwardsa. Opieka hospicyjna w domu zmieniła nasze życie. Nauczyłam się od pielęgniarek zakładać jej sondę do żołądka. Dookoła musieliśmy jeszcze widzieć dorastające dzieci. Wysłaliśmy wtedy na obóz najstarszego syna, aby chociaż on mógł cieszyć się wakacjami, a on potem miał do nas żal, że wcale nie chciał jechać na obóz, ponieważ bał się, że jego siostrzyczki nie będzie, gdy wróci. Esterka była z nami 2,5 miesiąca.
Czy historia z Szymonem i Kubą zmienia także inne rodziny?
M.W.: - Myślę, że tak! Miałam takie sygnały od wielu rodziców. Nawet poznałam mamy, które zainspirowane naszą historią, zaadoptowały dzieci. Często słyszę, że są one pełne podziwu i że je to duchowo buduje. Jedna mama, która spodziewała się dziecka z Zespołem Downa i nie mogła się z tym pogodzić, mówiła, że nasze świadectwo podniosło ją na duchu.
Reklama
A.W.: - Wiele razy przychodzili do mnie znajomi i zastanawiali się, jak daję sobie radę z kilkorgiem dzieci i rozrastającą się rodziną. Wychowałem się w wielodzietnej rodzinie, więc obyłem się z wieloma obowiązkami. Miałem poczucie, że daję im dobre świadectwo, że im więcej, tym fajniej.
Czy dzieci z Zespołem Downa wciąż są niedoceniane?
M.W.: - Tak, często obserwuję taki sztuczny obraz, a mianowicie, kiedy jest Dzień Osób z Zespołem Downa, to wszyscy robią sobie zdjęcia, zakładają kolorowe skarpetki, obejmują chore dzieci swoim ramieniem, a potem jak jest temat aborcji - „wybijmy ich wszystkich”. Widzę też niebezpieczny schemat formułowania wobec dzieci z Zespołem Downa wygórowanych oczekiwań.
Co powiedziałaby Pani kobietom, które chcą usunąć dziecko z Zespołem Downa?
M.W.: - Zdecydowanie lepszym wyjściem jest oddanie, niż zabijanie. Jeśli taka kobieta odda dziecko, ma kilka tygodni na zmianę decyzji. Odebranie życia dziecku to coś, czego taka kobieta nie odwróci, a co zostanie z nią na całe życie. Te dzieci nie są niczemu winne, że akurat połączyły się w tej komórce, która miała dodatkowy chromosom. Za tą wadą jest cały czas człowiek. System opieki w Polsce wciąż się poprawia. Natomiast systemy Europy Zachodniej są takie, żeby zlikwidować wszystkie osoby z Zespołem Downa, to nie będzie potrzebny system.
Czy czują się Państwo spełnionymi rodzicami?
M.W.: - Oczywiście, że tak! Nie mam najmniejszych wątpliwości.
A.W.: - Jak najbardziej czuję się spełnionym ojcem. Wspólnie przeżywamy momenty radości z naszymi dziećmi. Cieszymy się, jak dorastają. One się przytulają, mówią: „Kocham Cię Tato, Kocham Cię Mamo”. To nasze życiowe perełki.
„Choć na pustkowiu nie znajdowali siedziby Boga, to jednak wyraźniej słyszeli tam żywe słowo, które przynieśli w sobie. Ludzie, którzy na tyle oswoili się z pustynią, że nie odczuwają już presji przestrzeni i pustki, nieuchronnie zwracają się do Boga jako jedynej ostoi i jedynego wyczuwalnego rytmu istnienia. Wszystkie wierzenia semickie miały swe źródło w przekonaniu, że świat jest pustką, Bóg zaś obfitością” (T. E. Lawrence).
Wierzę, bo...? Opowiedz mi o tym bez użycia wielkich słów i gładkich zdań wytrychów. Mów tak, jakbyś opowiadał komuś bliskiemu, dziecku, ukochanej, przyjacielowi, który właśnie traci wiarę, a ty chcesz zrobić coś, co go na tej drodze zatrzyma. Szczerze, bez zakładania masek, bez przymilnej poprawności.
Opowiedz o tym, jakie miejsce zajmuje w Twoim życiu wiara?...
Pyta Katarzyna Woynarowska.
ALEKSANDRA MARIA GIL, publicystka, grafik. Związana z ruchem pro life w Polsce, od 2000 r. - z Fundacją „Głos dla Życia”:
- Wiem, że jako istota obdarzona wolną wolą decyduję o swoim postępowaniu, jednak to wiara porządkuje moje życie. W rzeczywistości, w której rozmywają się granice między dobrem a złem, gdy permisywizm wypiera postawy zgodne z naturą, to właśnie wiara pozwala mi pozostać człowiekiem i nie poddać się promowanej wokół bylejakości, godzenia się na wszystko i za każdą cenę...
AGNIESZKA KONIK-KORN, historyk, dziennikarka, mama dwójki dzieci:
- Gdy patrzysz na życie przez pryzmat wiary, to wszystko w życiu nabiera sensu. Nie ukrywam, że wiara w moim życiu cały czas ewoluuje - raz dojrzewa, innym razem przychodzą kryzysy. Wiara jest decyzją podejmowaną nie tylko w sercu, ale i w umyśle. Ważną rolę w rozwoju mojej wiary odgrywa formacja we wspólnocie, w zasadzie od dzieciństwa. Choć wspólnoty się zmieniały, to myślę, że bez nich trudno byłoby mi wiedzieć o pewnych rzeczach. W wierze także świadomość ma ogromne znaczenie.
KS. ROMAN CHYLIŃSKI CSMA: - Wiarę w Boga rozumiem w trzech wymiarach: wierzyć Słowu Boga, ufać Słowu Boga i całkowicie Jemu zawierzyć swoje życie.
- Czy później lżej się żyje?
- Chyba nie, ale pewniej stąpa się po ziemi...
S. BARBARA PODGÓRSKA, karmelitanka misjonarka: - Wiara jest oddechem Boga we mnie. Jest jak płomień, który daje radość i siłę do przyjmowania życiowych zadań. Wiara „nawraca” mnie do Boga...
MAREK CHUDZIK, anestezjolog, ojciec dwójki dzieci, wdowiec: - Nie jestem człowiekiem zbyt pobożnym, więc nie wiem, czy jestem godzien mówić w tym gronie... Jednak trochę myślałem... Wiecie, jak ktoś wychował się w rodzinie katolickiej, będzie w ważnych chwilach zachowywał się jak człowiek wierzący... Nawet jeśli utrzymuje, że stracił wiarę. Albo tak jak ja, ciągle się zastanawia nad swoją relacją do Boga. Przekaz, jaki niesie chrześcijaństwo, jest dla mnie rodzajem tatuażu duszy.
KAŹKA URBAN, ekonomistka, redaktorka, działaczka społeczna:
- Nie godzę się na ten świat taki, jaki jest, rozumiesz... Ludzie potrafią być wielcy i mali jednocześnie. Wszyscy zawodzą, ja również. Zamiast frustrującego rozczarowania, można przyjąć ludzi i świat takim, jaki jest, nie wyrzekając się marzeń o absolutnej realizacji dobra i piękna, których skrawków doświadczam na co dzień. Potrzebuję Absolutu. To daje podstawy do wyrozumiałości wobec siebie i innych...
- No dobrze, wobec tych pięknych deklaracji, czy i w jaki sposób wiara wpływa na podejmowanie przez Was codziennych decyzji? Nie mówię o robieniu zakupów, ale o istotnych sprawach...
OLA: - Nie masz racji! Nawet zakupy podporządkowane są temu, w co wierzę. Nie kupuję np. produktów koncernów, które wykorzystują w swojej produkcji komórki macierzyste pozyskane z ciał abortowanych dzieci. Jedna z firm chciała wprowadzić na rynek napój, w którym znajdowały się takie komórki, tłumacząc to ulepszeniem smaku! Sam pomysł jest dla mnie niegodziwy, więc bojkotuję wszystkie artykuły tej korporacji...
AGA: - Wszystko, co robię, staram się robić tak, by nie ranić Jezusa. Jest to najtrudniejsze w sytuacjach międzyludzkich, dochodzą tu także kwestie emocjonalne albo zwykłe „lubienie” czy „nielubienie się”. A żyć życiem wiary - to żyć w prawdzie...
KS. ROMAN: - Kiedy poznałem paschalny wymiar wiary, to dopiero zrozumiałem, że wiara wymaga decyzji. Najpierw trzeba wyrzec się paru rzeczy, aby poważnie potraktować chrześcijaństwo w swoim życiu: wyrzec się szatana, grzechu i wszystkich okoliczności, które prowadzą do zła. I tu zaczyna się „bój bezkrwawy” o duszę. Trudna jest wiara chrześcijańska, bo wymaga radykalizmu, a nie bawienia się ze złem.
KAŹKA: - Wiara w warunkach codzienności? Chyba najbardziej jest we mnie tych kilka chwil, podczas których miałam uczucie namacalnej obecności Boga. Kiedy powietrze staje się gęste od jakiejś nienazwanej substancji i tej błogości, że skoro tak jest, to wszystko jest dobre. Te kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, które przyszły nie wiadomo dlaczego i skąd (pewnie to nazywają łaską), staram się nieustannie w sobie odświeżać. A najintensywniej modlę się, oczywiście, w momentach, kiedy tak już nabroiłam, że wydaje mi się, iż nic mnie nie uratuje. A to zabawna historia z codziennego życia: Lata już temu, pewnie jak każda młoda mama, miałam straszny kryzys, poczucie, że jestem złą matką. Po trzech dniach użalania się nad sobą w rozmemłanym łóżku powiedziałam: - Panie Boże, ja się na ten świat nie prosiłam, stworzyłeś mnie, więc teraz coś z tym zrób, bo oszaleję. „And this is the last call!”. Otworzyłam Biblię na oślep, na fragmencie, jak Święta Rodzina zgubiła Jezusa w świątyni i nawet tego nie zauważyła! Roześmiałam się do łez, wstałam z łóżka, otrzepałam się i poszłam dalej...
OLA: - Od 15 lat jestem żoną swojego męża i oprócz wszystkich chwil szczęśliwości były i kryzysy, i to wiara pozwoliła nam obojgu wytrwać przy sobie. Także moja praca, to ciągłe zmaganie się ze sobą - na ile realizuję talenty, którymi zostałam obdarowana, a na ile zakopałam je w ogródku rutyny?...
S. BASIA: - Na pewno nie chciałabym przeżywać mojego życia „bez rozumu niczym koń i muł” (Ps 32, 9) czy jak ci, którzy „mają usta, ale nie mówią; oczy mają, ale nie widzą; mają uszy, ale nie słyszą; mają ręce, lecz nie dotykają” (por. Ps 115, 5-7). Świadome przeżywanie życia, poszukiwanie sensu, piękna, mądrości prowadzi do zintegrowania różnych aspektów osobowości. Stąd nie waham się potwierdzić, że przyjmuję z wdzięcznością (i z pewną ulgą...) obecność wiary w moim życiu.
MAREK: - Dużo ostatnio myślałem na ten temat i ku mojemu zdumieniu stwierdziłem, że system, w jakim żyję, moja codzienność i dziesiątki podejmowanych decyzji opieram na Dekalogu. Moim skromnym zdaniem - nie ma doskonalszego określenia granic. Kto wychodzi poza nie, staje się bezrozumnym zwierzęciem...
KAŹKA: - Ewangelia jest zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką przeczytałam. To opowieść o człowieczeństwie, o jakim marzę, najwyższych lotów... Jezus jest po prostu piękną postacią - mądrą, odważną, sprawczą, empatyczną do bólu.
- Teraz będzie trudniej. Czy macie zwyczaj dzielenia się wprost z ludźmi swoim doświadczeniem wiary? Nie boicie się etykiety dewotki/ dewota?
S. BASIA: - „Zwyczaju” dzielenia się wiarą jako takiego nie mam, ale też nie ukrywam pod korcem światła wiary. Wiara domaga się dialogu i świadectwa.
KS. ROMAN: - Jako kapłan słyszę cały czas słowa św. Pawła: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!”. Więc mi biada!
KAŹKA: - Wiarą dzielę się w sposób nienachalny. Mówię o swoich doświadczeniach duchowych w taki sam sposób, w jaki mówię o przeżyciach nad obrazami mistrzów holenderskich. Jak coś się dzieje w moim życiu ważnego, to mówię o tym nawet niewierzącym przyjaciołom, niezależnie od tego, czy są to doświadczenia duchowe, kulinarne czy literackie.
OLA: - Nie ukrywam się i nie chowam ze swoją wiarą. Na szczęście jeszcze za to nie zamykają w rezerwatach. Mam dość silną osobowość i opowiadanie o sytuacjach, które mnie spotkały, czy stanie na straży swoich przekonań to ta część mnie, która mnie dookreśla.
AGA: - To zależy od sytuacji. Inaczej dzielimy się we wspólnocie, a inaczej wśród osób nieznanych. Jednak są takie środowiska, gdzie świadectwem będzie już noszenie krzyżyka lub milczenie w gronie plotkujących. Myślę, że dzielić się wiarą nie można na siłę, bo można kogoś zniechęcić. Po to też mamy rozum, by rozeznawać, jakie świadectwo potrzebne jest w danej sytuacji. Ale jeśli do osób niewierzących wrogo nastawionych do Kościoła będziemy podchodzić z przyjaźnią i radością, wyobrażając sobie, jak by do nich podchodził Pan Jezus, to myślę, że to jest najlepsze świadectwo.
- Wejdźmy o stopień wyżej: Wiara bez uczynków jest martwa - a więc...
AGA: - Jeśli ktoś wierzy, to nie oddzieli wiary od swoich decyzji. Powiem więcej - to właśnie wiara pomaga dostrzec, że coś jest nie tak. Wierzący nie usprawiedliwią się tak łatwo. Bez wiary nie podejmujemy pewnych działań, bo po ludzku nie zobaczymy w tym sensu. Nie pogodzimy się z naszym wrogiem, nie przebaczymy mu, jeśli wiara nie podpowie nam, że to jest nam potrzebne do zbawienia, do szczęśliwego życia jeszcze tu, na ziemi.
S. BASIA: - Jedynie mówienie, że się wierzy w Boga, może stanowić pułapkę, a na pewno rodzi pustkę. Taki potok słów potrafi pomniejszyć, a nawet zagłuszyć wewnętrzną siłę wiary. Przecież nikogo nie zbawi ani nie uzdrowi taki aktywizm. Dlatego warto otwierać Ewangelię i spoglądać na otaczający nas świat oczami Boga. Pytać siebie o to, co nam każe wychodzić „z chatki miłości własnej”, by odziać, nakarmić, pocieszyć, przyjąć, nieść pokój... Zawsze i w każdym czasie chodzi przecież o życie. Życie w Bogu.
OLA: - Dokonałam życiowego wyboru. Wyboru pracy. Nie jestem w wielkiej firmie, na superstanowisku i nie mam pieniędzy, które pozwoliłyby na zagraniczne wakacje. Ale wykonuję swoją pracę najlepiej, jak potrafię, wykorzystuję w realizowanych zadaniach swoje umiejętności. Każdego dnia, gdy wybieram się do pracy, mam świadomość, że przyczyniam się do dobra na świecie i że to, co robię, nie jest sprzeczne z tym, w co wierzę.
KS. ROMAN: - Kiedy po ludzku już nic nie możemy uczynić, ani inteligencją, ani pobożnością, ani-ani... to wówczas robimy miejsce dla wiary.
- Czyli, podsumowując - wiara to?
AGA: - Wiara to coś, co pomaga nam powstawać. Pion, do którego cały czas musimy równać. Papierek lakmusowy naszych uczynków. Drogowskaz wskazujący nam cel, do którego zmierzamy...
OLA: - Wiara to nadzieja, że dobro jest w każdym z nas. Wiara jest jak łódź. Gdy nie mam siły i wątpię, to dryfuję... Gdy jej zaufam - biorę ster we własne ręce i wówczas to już nie przypadek kieruje moimi losami. Wiara wprowadza w moje życie taki ład, w którym nie muszę godzinami zastanawiać się nad tym, co mam zrobić. Dzięki niej odpowiedzi znajdują się szybko, choć często są niełatwe do zrealizowania.
KAŹKA: - Św. Augustyn powiedział: „intimior intimo meo”. Rozwinięty w tłumaczeniu ten cytat brzmi: Bliższy mi niż ja sam w tym, co mi najbliższe. To jest dla mnie kwintesencja wiary w Boga. Bóg, który jest, i ja, która się staram. I choć nie zawsze mi się udaje, to mam ten komfort, że jest Ktoś, kto patrzy w tym samym kierunku...
Boże ojców naszych, wielki i miłosierny! Panie życia i pokoju, Ojcze wszystkich ludzi. Twoją wolą jest pokój, a nie udręczenie. Potęp wojny i obal pychę gwałtowników. Wysłałeś Syna swego Jezusa Chrystusa, aby głosił pokój bliskim i dalekim i zjednoczył w jedną rodzinę ludzi wszystkich ras i pokoleń.
Leon XIV przyjął w poniedziałek na prywatnej audiencji prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, któremu towarzyszyła małżonka Elke. Rozmowy dotyczyły m.in. wojny na Ukrainie i sytuacji humanitarnej w Gazie.
Po audiencji prezydent Niemiec spotkał się z dziennikarzami na konferencji prasowej na Cmentarzu Teutońskim w Watykanie. „Było to dla mnie i mojej żony wielkim zaszczytem, że zostaliśmy dzisiaj przyjęci przez Papieża Leona XIV na audiencji prywatnej. Mieliśmy okazję długo rozmawiać, wymieniać się opiniami, oczywiście na temat sytuacji globalnej, wojny i pokoju oraz sytuacji Kościołów chrześcijańskich” – powiedział Steinmeier, który jest wyznania protestanckiego. Jego żona, Elke, jest katoliczką
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.