Reklama

Niedziela Sandomierska

Miasta i ludzie zabranych szans

Sandomierz miał być stolicą Centralnego Okręgu Przemysłowego w II Rzeczypospolitej, zaś mała Irenka bardzo już chciała iść do pierwszej klasy. 1 września 1939 r. jej marzenia legły pod niemieckimi bombami, zaś 17 września, na 7. urodziny dziewczynki, weszli Sowieci

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niedoszła stolica COP-u

W niecały rok po zakończeniu I wojny światowej Sandomierz był jednym z raczej prowincjonalnych, powiatowych miast województwa kieleckiego. Działania wojenne, które się przez niego przetoczyły, zostawiły na nim swój nader widoczny ślad i prawie całkowicie zatrzymały jego rozwój. Miasto w tamtym czasie było znacznie wyludnione – zostało w nim zaledwie 6 tys. mieszkańców, daleko też było mu do tego, by instytucje społeczno-kulturalne czy oświatowe działały w nim na takim poziomie, do którego aspirowały. Jednak moment odzyskania przez Polskę niepodległości stał się iskrą, która zapaliła ludzi do wzmożonego wysiłku o taki kraj, w jakim chcieliby mieszkać. Tak właśnie było z Sandomierszczyzną, która z miesiąca na miesiąc, a potem z roku na rok stawała się prężnie działającym lokalnym ośrodkiem i perłą w tej części kraju. Nie mogło to zostać niezauważone: właśnie Sandomierz miał leżeć w samym sercu zamyślonego przez wicepremiera ds. ekonomicznych i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego Centralnego Okręgu Przemysłowego i być jego stolicą. Tak się nie stało. Zaatakowana przez III Rzeszę bez wypowiedzenia wojny i walcząca w osamotnieniu II Rzeczypospolita jeszcze się nie otrząsnęła po szoku, jakim był dla niej 1 września 1939 r. i dni następne wraz z bombardowaniem Wielunia, ostrzeliwaniem Westerplatte z pancernika Schlezwig-Holstein, obroną Poczty Polskiej w Gdańsku, gdy 17 września wschodnią granicę kraju przekroczyła Armia Czerwona. Pokonane przez Wehrmacht i Luftwaffe miasta broczyły krwią swoich cywilów i gruzami budynków. I choć sam Sandomierz – jeśli chodzi o zabudowę – nie ucierpiał tak podczas II wojny światowej jak wcześniej, to definitywnie została skradziona jemu i innym miastom regionu szansa na bezprecedensowy w swojej historii rozwój.

Ale miasta to nie tylko budynki, ulice i cała ich infrastruktura. To przede wszystkim ludzie. Im także zrabowano ich życiowe szanse.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Heil Hitler i Zdrastwujtie

– Kiedy byłam dzieckiem, nie mieszkaliśmy w Sandomierzu, tylko w małej wiosce na Kujawach. Od dłuższego czasu zazdrościłam mojej starszej siostrze, że ona już chodzi do szkoły, że ma książki, kajety, kałamarz i że może się uczyć. Ona mnie zbywała, więc ciągle męczyłam mojego tatusia, żeby nauczył mnie czytać. 1 września miało się spełnić moje wielkie marzenie: wreszcie miałam iść do pierwszej klasy – mówi dziś 85-letnia Irena Małecka. Kiedy inne dzieci bawiły się w polu lub szły na jagody do lasu, ona z nietypowym dla rówieśników zainteresowaniem przysłuchiwała się rozmowom dorosłych o ówczesnej polityce, choć ci robili wszystko, żeby dyskutować tylko we własnym gronie. – Przed wojną jako jedyni mieliśmy we wsi radio, które podawało, co się dzieje. Zbierali się u nas sąsiedzi, zwłaszcza mężczyźni. Razem z nimi łowiłam każde słowo z ust spikera o bieżącej sytuacji w kraju i o formowaniu wojsk, a potem ukradkiem słuchałam, co mówią oni o tym wszystkim między sobą. I bardzo bałam się, że ktoś zabierze ode mnie tatusia – opowiada. Stało się: 27 sierpnia ojciec małej Irenki dostał kartę mobilizacyjną. Został powołany do obrony Warszawy. Dziewczynka boleśnie przeżyła rozstanie. Taty Irenki nie było w domu, kiedy trzy dni później nad wsią przeleciał bardzo nisko niemiecki samolot rozpoznawczy. Nie stał w gronie tych, którzy z zadartymi głowami, bezbronni i zaskoczeni, obserwowali lot maszyny. Nie był także obecny wtedy, kiedy nadleciały bombowce i wieś z jej zabudowaniami stanęła w płomieniach, w krzyku strachu ludzi i w dzikich odgłosach przerażonych, rannych zwierząt gospodarskich. – Pamiętam, że we wsi mieszkał Niemiec, który znał polski. Mówił: „Kobity, pochowajta dobrze słoninę i ziarno, bo jak wejdą Niemce, to zobaczyta, że nic wam nie zostawią” – wspomina pani Irena. Twierdzi, że nigdy też nie zapomni widoku Żydów pędzonych w dwóch rzędach na stację kolejową pod eskortą uzbrojonych okupantów. – Stałam przy oknie i nie wiedziałam, jak im pomóc, ale nie mogłam oderwać od nich wzroku, taki to był przejmujący, smutny obraz. Wreszcie mama szarpnęła mnie stamtąd za ramię: „Chcesz, żeby i ciebie wzięli?!” – krzyknęła. Nie chciałam, o jak bardzo nie chciałam. Musiałam przecież czekać na tatusia.

Reklama

Ojca Irenki, pana Józefa, nie było także wtedy, kiedy nadszedł 17 września 1939 r. – dzień 7. urodzin jego córki, której o możliwości nauki przyszło marzyć o 6 lat dłużej: edukację rozpoczęła od drugiej klasy dopiero po wojnie i już pod inną okupacją. – Cóż: zamiast szkoły było „Heil Hitler!”, zamiast urodzin – „Zdrastwujtie, tawarisze” – wspomina rozgoryczona. Na szczęście jej tata wrócił ze stolicy; do domu dotarł na piechotę pod koniec października, cudem unikając schwytania po drodze przez wroga.

Karabiny na sznurkach

Paradoksalnie, ale najniebezpieczniejsza sytuacja, w której Irena mogła stracić ukochanego rodzica, zdarzyła się wtedy, kiedy Niemców w wiosce nie było już od jakiegoś czasu. – Już ze wschodu słychać było sowiecką kawalkadę, a oni szybko się zbierali, żeby uciekać przed Ruskimi. Niesamowite, że mimo tego, że uciekali, by się ratować, to nawet wtedy po sobie zostawiali porządek. Jaka była różnica, kiedy weszli Sowieci! Jedni w kufajkach, inni w mundurach, w walonkach zamiast żołnierskich butów, a wszystko było obdarte, niekompletne… Oni nawet nie mieli pasków od karabinów, tylko trzymali swoją broń na sznurkach. Wśród żołnierzy był na oko 10-letni chłopiec, on szedł w ogóle boso, nie miał żadnych spodni, tylko jakąś długą koszulinę. Z siostrą, matką i babką miałyśmy mnóstwo szczęścia, że ominęły nas rzeczy, o których opowiadała choćby ciotka z Drohiczyna, ponieważ akurat z tym oddziałem czerwonoarmistów szły ich kobiety – wyjaśnia pani Irena. – Co one wyprawiały, to żałość brała. Pozabierały nam halki i koszule nocne i paradowały w tym na zewnątrz. Były przekonane, że to suknie wieczorowe. Podobnie było z rękawiczkami: nakładały na dłonie jedną parę i domagały się kolejnej, by tę, rzekomo w elegancki sposób, nosić w jednej ręce. Ale nikomu do śmiechu z tego powodu nie było. Wszyscy się bali.

Reklama

Na podwórku rodziców Ireny oddział idący na Berlin zorganizował sobie garkuchnię. Sami zainteresowani nie mieli nic do powiedzenia. Postawiono wielki kocioł, do którego wrzucano żywność zrabowaną z okolicznych wiosek. Procedura była zawsze podobna, gdy ktoś próbował się sprzeciwić: Rosjanin przykładał lufę gospodarzowi do skroni i w swoim języku pytał, czy zna on rozkaz Stalina, z którego wynika, że Polak jest zobowiązany we wszelki sposób pomagać swoim wyzwolicielom.

Właśnie wtedy, podczas jednego z wieczorów na przededniu końca wojny, kiedy to któryś z sołdatów grał rosyjskie pieśni na akordeonie, ojciec Irenki nierozsądnie wyraził wątpliwość wobec żołnierzy Armii Czerwonej. Rzucił sobie pod nosem: „A co to z was za wyzwoliciele?”. – To osobna i długa historia, jak wyratowała go od śmierci lub łagrów moja krewka babka, która potrafiła trzepnąć ścierką samego oficera radzieckiego, że do pościelonego łóżka się położył w buciorach. Faktem jest, że kiedy Sowieci poszli wreszcie dalej – na północny zachód, po nich zostało spustoszenie. Jakby po ziemi przeszły hordy barbarzyńców. Proszę pani – wyznaje pani Irena – my: nasz cały kraj, nasze wsie, miasta, a także my – ludzie, do tej pory próbujemy powrócić do poprzedniej formy po tej ich nieproszonej i niezapowiedzianej – oraz, jak się okazało, długotrwałej – wizycie. I nigdy nie będziemy już tym, czym moglibyśmy być, gdyby nie oni. Ja długo żyję, to wiem. Pani pożyje, to się pani przekona.

2017-09-13 11:20

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

ORP „Orzeł” nie powrócił

Okręt podwodny ORP „Orzeł” został zakupiony ze składek zebranych przez polskie społeczeństwo. Do Gdyni przybył 10 lutego1939 r., przyprowadzony przez kmdr. Henryka Kłoczkowskiego. Był to nowoczesny okręt podwodny typu oceanicznego, posiadający 20 torped, 12 wyrzutni, 1 działo 105 mm, 2 działka 40 mm, szybkość nadwodną 19 węzłów. Długość okrętu wynosiła 84 m, zanurzenie 4,17 m. Służył na nim nasz rodak st. mar. Jan Szal

1 września 1939 r. na wiadomość o zaatakowaniu przez Niemców Westerplatte i Tczewa, okręty podwodne otrzymały rozkaz opuszczenia baz i udania się do rejonów patrolowania, wyznaczonych planem wojennym o kryptonimie „Worek”. Zgodnie z tym planem „Orzeł” miał patrolować wewnętrzny sektor Zatoki Gdańskiej na linii: latarnia w Jastarni – ujście Wisły, broniąc dostępu do Gdyni. Niestety, wobec zupełnego panowania lotnictwa niemieckiego w powietrzu, „Orzeł” nie mógł wykonywać przydzielonych mu zadań.

CZYTAJ DALEJ

Koniec procesu o cud za wstawiennictwem siostry Barbary Samulowskiej

2024-04-15 17:27

[ TEMATY ]

beatyfikacja

pl.wikipedia.org

Siostra Miłosierdzia Barbara Stanisława Samulowska

Siostra Miłosierdzia Barbara Stanisława Samulowska

Archidiecezja warmińska zakończyła diecezjalny etap procesu o cud za wstawiennictwem Sługi Bożej siostry Barbary Samulowskiej – wizjonerki z Gietrzwałdu – poinformował PAP rzecznik prasowy kurii metropolitalnej w Olsztynie ks. dr Marcin Sawicki.

"Zakończenie procesu o cud kończy wszystkie działania kurii w Olsztynie związane z procesem beatyfikacyjnym siostry Barbary Samulowskiej" – powiedział PAP rzecznik kurii metropolitalnej w Olsztynie ks. Sawicki. Odmówił podania szczegółów dotyczących cudu, który miał się dokonać za wstawiennictwem gietrzwałdzkiej wizjonerki.

CZYTAJ DALEJ

Patron Dnia: Święty Benedykt Józef Labre, który „użyczył” twarzy Jezusowi

2024-04-16 08:26

[ TEMATY ]

Święty Benedykt Józef Labre

Domena publiczna

Święty Benedykt Józef Labre

Święty Benedykt Józef Labre

Mówi się, że jego promieniująca świętością twarz fascynowała ludzi. Jednemu z rzymskich malarzy posłużyła nawet do namalowania oblicza Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy - pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 16 kwietnia wspominamy św. Benedykta Józefa Labre. Beatyfikował go Papież Pius IX w 1860 r., a kanonizował w 1881 r. Leon XIII. Relikwie znajdują się w kościele Santa Maria dei Monti w Rzymie. Jest patronem pielgrzymów i podróżników.

Benedykt Józef Labre urodził się 26 marca 1748 r. w Amettes (Francja) w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Był najstarszy z piętnaściorga rodzeństwa. Od wczesnego dzieciństwa prowadził głębokie życie modlitewne, dlatego po ukończeniu edukacji, w wieku 16 lat, mimo sprzeciwu rodziny, pragnął wstąpić do klasztoru. Kilkakrotnie prosił o przyjęcie do kartuzów, znanych z surowej reguły - bezskutecznie. Pukał też do trapistów, ale i tu spotkał się z odmową. Kiedy więc przyjęto go cystersów, wydawało się, że marzenia jego wreszcie się spełniły, ale po krótkim czasie musiał opuścić klasztor. Uznano, że jest mało święty i zbyt roztargniony, nie będzie więc dobrym mnichem.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję